Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Horner

Another 48 Hrs (Następne 48 godzin)

(1990)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-07-2015 r.

Choć przełom lat 80-tych i 90-tych uważa się za najbardziej znaczący w ewoluowaniu warsztatu Jamesa Hornera, to jednak sam rok 1990 wydaje się stać pod znakiem dziwnego przestoju tegoż kompozytora. Nie dość, że nie przejawiał wówczas jakiejś większej aktywności w branży, to o jakości podjętych już projektów można długo dyskutować. Nie uwzględniając telewizyjnego akcentu w postaci filmu Zbliżenie oraz jednego odcinka Opowieści z krypty reżyserowanego przez Waltera Hilla, na horyzoncie pojawił się tylko sequel kultowego widowiska wspomnianego wyżej filmowca – Następne 48 godzin. I jakkolwiek znacząca nie byłaby dla kariery Jamesa pierwsza część tego widowiska, to tytuł kontynuacji idealnie odzwierciedla podejście kompozytora do kwestii ilustracji tegoż filmu.



Z drugiej strony skąd miałby czerpać inspirację, skoro sam film jest niczym więcej jak tylko powtórką z rozrywki? Oto bowiem mija kilka lat od wydarzeń w San Francisco. Cates dalej ugania się za „duchami”, a Hammond kończy odsiadkę w więzieniu. Kiedy sprawy się komplikują, a Cates popada w niełaskę u swoich przełożonych, zdesperowany po raz kolejny prosi o pomoc Reggiego w znalezieniu bandyty o pseudonimie Iceman. Jak zatem widzimy, twórcy zastosowali tę samą formułę, która po raz kolejny przyciągnęła do kin żądną wrażeń widownię. Producenci liczyli pięciokrotne zyski, a krytyka nie szczędziła gorzkich słów. Niestety taki sam los spotkał oprawę muzyczną Jamesa Hornera.



Kompozytor utkwił gdzieś mentalnie na przełomie roku 1982 i 1983 repetując stale te same formuły i, co najgorsze, tematy. Gdy zrobimy szybką retrospekcję partytur z lat 80-tych stworzonych na potrzeby filmów akcji, zauważymy pewną schematyczność w postępowaniu Hornera. Środki muzycznego wyrazu oscylują wokół tych samych instrumentów i tak samo zaprogramowanej elektroniki, a linia melodyczna wydaje się podążać tym samym torem, co szereg pokrewnych prac. Mimo tych oczywistych nawiązań ciężko polemizować z funkcjonalnością tworów Hornera. Są one zazwyczaj bardzo dobrze osadzone w rzeczywistości filmowej i równie dobrze ją rozumieją. Oczywiście współczesny odbiorca może czuć pewien dyskomfort, bo ówczesne thrillery sensacyjne raczej nie grzeszyły szczelnie wypełniającą przestrzeń muzyką. Rola oprawy muzycznej była ograniczona tylko do akcentowania najbardziej znaczących momentów – scen budujących napięcie, dramatycznych zwrotów, czy też po prostu dynamicznie zmontowanych fragmentów akcji. W tym wszystkim James Horner wydaje się być dobry. Słuszna i dobra wydaje się być również tworzona przez niego ścieżka dźwiękowa – dosyć oczywista, czytelna i nie narzucająca się zbyt inwazyjnymi tematami. Horner nie pozostawia nam wątpliwości, że Następne 48 godzin, to przedłużenie popełnionej przed laty partytury. Wiedział również, że jego kompozycja zepchnięta zostanie na dalszy plan, gdy na horyzoncie pojawią się piosenki. Pamiętamy przecież doskonale, że ścieżka dźwiękowa pierwszych 48 godzin kojarzona była głównie przez pryzmat kultowych songów The BusBoys. Sequel próbuje kontynuować tę tradycję angażując do współpracę grupę Curo. Z jakim efektem? Cóż, światowe listy przebojów nie odnotowały większego zainteresowania tym produktem.


Szału na rynku muzycznym nie zrobił również album soundtrackowy do Kolejnych 48 godzin wydany nakładem Scotti Bros Records. Choć obecnie jest on już białym krukiem dla kolekcjonerów, w momencie jego wydawania nie walczył o tytuł bestsellera. Na krążku znalazło się niespełna 40 minut materiału, a z tego 20 minut przeznaczono na muzykę skomponowaną przez Jamesa Hornera. Wydaje się mało, ale w rzeczywistości do filmu powstało niewiele więcej. Zresztą większość utworów zlewa się w jeden i ten sam temat, tworząc przeświadczenie o wielokrotnym wykorzystaniu jednego fragmentu. Z tego też tytułu układ albumu wydaje się jak najbardziej słuszny. Tym bardziej, że zaczynamy z niezłym przytupem – od covera piosenki The Boys Are Back In Town.



Rozmieszczenie materiału ilustracyjnego nie trzyma się sztywno ram filmowej chronologii. Mniejsze fragmenty łączone są w grupy, tworząc coś na kształt suit. Zanim więc zmierzymy się z otwierającym obraz Main Title otrzymujemy fragment ze sceny rozgrywającej się w sądzie. Nie wiem, czy jest sens rozdrabniać się nad tematyką i przedsiębranymi środkami artystycznego wyrazu. Właściwie od czasów pierwszych 48 godzin niewiele się pod tym względem zmieniło. Zainteresowanych odsyłam więc do stosownej recenzji. Warto jednak zaznaczyć, że Horner zdecydowanie pewniej porusza się w tej skomplikowanej, narzuconej przed laty strukturze. Większą wagę przywiązuje do dzielenia przestrzeni pomiędzy jazzujący saksofon, a perkusję z towarzyszącą jej elektroniką. Oczywiście w tle w dalszym ciągu snują się karaibskie dźwięki marimby, ale pod względem wykorzystania bliżej im do popełnionego pięć lat wcześniej Commando. Niemniej jednak Następne 48 godzin nie są transkrypcją totalną wcześniej narzuconych koncepcji. Gdzieniegdzie usłyszeć możemy bowiem gitarowy fuzz, który w połączeniu z perkusjami i saksofonem tworzą charakterystyczny pejzaż ilustracji kina akcji tamtego okresu. Powiew świeżości (oczywiście jak na tamte czasy) zapewniał natomiast egzotyczny instrument – shakuhachi, który dosyć szybko rozgościł się w warsztacie Hornera.



Mając w zanadrzu „aż” cztery utwory ilustracyjne ciężko doszukiwać się jakiegoś highlightu. Każdy z nich ma mniej więcej to samo do zaoferowania, a i porozumiewa się ze słuchaczem na podobnej płaszczyźnie instrumentalno-tematycznej. Najbardziej reprezentatywny, obok Main Title, wydaje się jednak King Mei Shootout. W siedmiu minutach zawarte zostały wszystkie elementy składowe hornerowej ilustracji – począwszy od charakterystycznego smyczkowego suspensu na dynamicznej akcji skończywszy. Ogólnie jednak panuje przeświadczenie o braku struktury ścieżki. Muzyka nie prowadzi nas od punkt A do punktu B. Jest po prostu towarzyszem pewnych wydarzeń i właściwie na tym kończy się jej rola.



Podobną funkcję pełnią piosenki słyszane w filmie. Tym razem na tapetę brana jest formacja Curio, która podczas barowych scen Kolejnych 48 godzin wykonała trzy utwory napisane przez Lamonta Doziera: Give It All You Got, I Just Can’t Let It End oraz I’ve Got My Eye On You. W filmie pojawia się również I’ll Never Get You Out Of This World Alive, którego umiejscowienie w odpowiedniej scenie ma nieco ironiczny charakter. Krążek otwiera z kolei cover słynnej piosenki (The Boys Are) Back In Town. Miał on pierwotnie pojawić się w napisach końcowych, ale po drastycznym montażu przed premierą filmu (skrócono go o prawie 45 minut), postanowiono wrócić do oryginału w wykonaniu The BusBoys. Popowy aranż pozostał jednak na produkowanym w tym samym czasie albumie soundtrackowym.



Rzeczony krążek można zatem traktować jako pewnego rodzaju ciekawostkę. Natomiast jeżeli chodzi o wartość i jakość zgromadzonego na nim materiału, to mogą one budzić spore wątpliwości. Jest to w większej mierze produkt kierowany do zagorzałych miłośników twórczości Hornera lub fascynatów brzmienia przełomu lat 80-tych i 90-tych. Choć i tak nie ma gwarancji, że z uporem maniaka powracać oni będą do tego krążka. Biorąc pod uwagę jego nikłą dostępność na rynku, być może aspekt kolekcjonerski przeważy na korzyść tego produktu.


Inne recenzje z serii:

  • 48 Hrs
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze