Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Edward Shearmur & Various Artists

Skeleton Key, the (Klucz do Koszmaru)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Przemek Korpus | 15-04-2007 r.

Rok 2005 przez większość miesięcy przebiegał pod dyktando horrorów. Ostra dawka adrenaliny plus koszmarne wrażenia czy też nie obejmująca naszych umysłów wyimaginowana fabuła sprawiały, iż popyt na tego typu produkcje wzrastał. Kino niszowe (tak pojmujemy przeważnie owe filmy) przede wszystkim porażało swym ciekawym pomysłem. Zrezygnowano z bezmyślnego rozlewu hektolitrów krwi, by swą uwagę koncentrować na wytworzeniu piekielnie przerażającej i makabrycznej atmosfery. Atmosfery, której jedynym celem było wystraszyć widza do granic wytrzymałości wszelkimi dostępnymi środkami. Często zadawanym pytaniem było, z czego czerpać owe idee i pomysły? Producenci w kinematograficznym kiczu – Hollywodzie, wpadli na pomysł, iż ciekawym dochodowym sposobem jest wykorzystanie własnego „niezgłębionego dosadnie dziedzictwa kulturowego”. Inaczej mówiąc skorzystaniu z mitów, legend oraz wszelkiego rodzaju magii i przesądów, które z pewnością dały interesujące koncepty dla twórców.

Niedawno powstały Skeleton Key (Klucz do Koszmaru) był w miarę adekwatnym przykładem czerpiącym i opierającym się na prastarych południowo-amarykańskich wierzeniach i rytuałach. Twórcy podjęli się tematu ożywienia na ekranach kin zabójczych, tajemniczych oraz szalenie niebezpiecznych wierzeń czy też czarów podczas pogańskich ceremoniałów Hoodoo (nie mylić z Voodoo, które swe dziedzictwo zawdzięcza afrykańskich plemionom;-)). Owe ludowe zabobony w rzeczywistości nie mają tak niebezpiecznego charakteru jak opisywał je sam film. Hoodoo swe korzenie czerpie z ewangelickich religii południa Ameryki, często stosując różnorodne przedmioty oraz muzykę podczas obrzędów. Podstawą wiary jest przekonanie, iż cały świat jest wypełniony przez duchy i aby w to uwierzyć, należy przestać tłumaczyć sobie wszystko w racjonalny sposób i spróbować odkryć ‘prawdziwe’ życie. Obecnie wiele z istniejących sposobów leczenia w medycynie ma pochodzenie właśnie z Hoodoo.

Kompozytorem muzyki do tegoż filmu uczyniono z oczywistych względów (reżyserem filmu był Iain Softley, twórca K-Pax) Edwarda Shearmura. Młody, lecz doświadczony muzyk posiadał na swym koncie takie partytury jak choćby wysoko ceniony ostatnio Sky Capitan, oraz niekonwencjonalny, wspomniany wyżej K-Pax. Artysta podszedł do projektu chyba nieco beznamiętnie, bo efekt pracy jest jak na jego różnorodny styl zaledwie poprawny, ale o tym w dalszej części tekstu.

Niewątpliwie interesującą rzeczą jest sposób wydania całego soundtracku. Zapewne zdziwi niektórych z Was fakt, lecz producent wykonawczy Varese Sarabande dokonał marketingowego podziału albumu. Otóż na płycie praca kompozytora została znamiennie skrócona i pocięta na rzecz bluesowo-jezzowych utworów rozmaitych wykonawców. Przyniosło to korzyść dla słuchacza, który oprócz oryginalnej muzyki Shearmura może delektować się bluesowymi szlagierami, które nota bene pojawiają się w momentach dających nam możliwość złapania tchu w czasie seansu. Piosenki umieszczone na wydaniu płyty to nie jakieś smętne starocie jazzowe. Ich styl oraz ponadczasowość, czy też ówczesny wydźwięk powodują, iż słuchalność płyty stoi na przyzwoitym poziomie. Tak, więc Ci, którzy poszukują interesujących i nietypowych rozwiązań, znajdą coś z pewnością dla siebie.

Shearmur nie podszedł do ścieżki z należytą przygotowaniem. Jedyne, czego nie można mu zarzucić, to nieprzeciętna w tym wypadku oryginalność. A to jedyne, co tak naprawdę broni płytę przed totalnym kataklizmem, reszta niestety kuleje. Dysonanse pojawiające się znikąd mają postać szalejącej sekcji smyczkowej, którą współmiernie dopomaga wybuchowa sekcja dęciaków. Płytę w większości cechuje i charakteryzuje suspens, który da się odczuć na własnej skórze w niektórych kompozycjach. Chaos i bałagan dźwiękowy parokrotnie uwidaczniający się na płycie nie rokuje wysokich ocen za słuchalność. Ilustracyjność, jaką zaprezentował kompozytor jest w paru przypadkach nie do strawienia. Płyta nie posiada jakiegoś stylu, momentu, dla którego będziemy mogli utożsamiać ową pracę z filmem. Muzyka na filmie radzi sobie całkiem nieźle, chociaż tak naprawdę wielkiej roli w nim nie odgrywa. Cała płyta jest zrobiona raczej pod kątem, tzw. ”straszaka”- muzyki, której celem było dobitnie i pierwszorzędnie wykazać swe walory podczas konkretnych scen w filmie. W kawałkach usłyszeć można inspiracje kulturą Nowego Orleanu, które wprowadzają parę innowacyjnych bluesowych riffów gitary (wszak Nowy Orlean to kolebka bluesa i jazzu). Na uwagę zasługuje również fakt dobrego doboru instrumentów perkusyjnych, głównie bębnów i kotłów. Interesującą rzeczą było umieszczenie w tle, jak domniemam elektronicznego basu, który umiejętnie taktował i ubarwiał fragmenty tracków. Oczywiście w pracy kompozytora nie zabrakło niezastąpionej elektroniki, która nie odgrywa jednak znaczącej roli w całości ograniczając się jedynie do budowy specyficznej atmosfery. Przedostatnia na płycie propozycja to istna perełka. Otóż umieszczony tam utwór to przeniesienie żywcem z filmowego ekranu ceremonii Hoodoo. Istna frajda dla słuchaczy. Niebywałe, przerażające słowa czy też szepty obrządku poświęcenia na pewno przysporzą nam dreszczy i gęsiej skórki.

Reasumując Klucz do Koszmaru jest zapewne znakomitym wyrobem marketingowym. Producenci postarali się, aby toporna w odbiorze partytura nie stała się uciążliwą przeszkodą dla wrażliwego słuchu wprowadzając kilka jazzowych dzieł, równocześnie czyniąc płytę interesującym produktem wartym poświecenia uwagi. Sam kompozytor natomiast stworzył bardzo bezpłciowe dzieło, które na okrasę może pochwalić się nietuzinkowymi rozwiązaniami pod względem oryginalności. Jednakże silny obrazowy charakter, który dominuje na płycie, z pewnością stawia ten krążek wśród wielu średniaków, jakich ostatnio pełno. Klucz do Koszmaru wywarł na widzach mieszane uczucia i podobnie dzieje się z albumem. Niemniej jednak daleko mu do muzycznego koszmaru.

Najnowsze recenzje

Komentarze