Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mitch Murder, Lost Years

Kung Fury

(2015)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 13-06-2015 r.

Sentymentalny powrót do lat 80-tych, kung fu, pościgi, roboty, gry arcade, lasery, podróże w czasie, dinozaury, Hitler, nordycki bóg Thor… I to wszystko w jednym, półgodzinnym shorcie od Laser Unicorns. Nie wierzycie? Przekonacie się więc sami!





Wyborne widowisko, nieprawdaż? A to wszystko zrealizowane za niewiele ponad 600 tysięcy $ zgromadzonych dzięki internetowemu Kickstarterowi. Twórcy Kung Fury ewidentnie postawili na soczystą rozrywkę balansujacą na granicy absurdu i kampu. Ot taki szalenie sympatyczny pastisz kultowych filmów z lat 80-tych. Bardzo klimatyczny zresztą, bowiem pedantycznie potraktowany zarówno pod względem stylizacji, jak i całego technicznego zaplecza produkcyjnego. Charakterystyczne ujęcia, toporny montaż i te filtry przypominające zajechaną taśmę VHS… Wszystko to okazało się strzałem w dziesiątkę, czego dowodzą pozytywne recenzje krytyków i spore zainteresowanie internautów.

Oczywiście widowisko Davida Sandberga nie miałoby tak dużej siły oddziaływania, gdyby strona wizualna nie była wsparta oddychającą klimatem lat 80-tych ścieżką dźwiękową. A jak doskonale wiemy był to czas, kiedy w muzyce niepodzielnie panowała elektronika. Wysługiwali się nią wszyscy – od takich wschodzących gwiazd, jak James Horner na starych wyjadaczach filmów akcji skończywszy (np. David Frank). Nawet autorzy opraw do ówczesnych gier arcade ochoczo sięgali po kolorowe keyboardy. Sythwave niczym bumerang powraca teraz w oprawie muzycznej do Kung Fury. Bynajmniej nie w formie odgrzewanych hitów sprzed lat, ale autorskiej oprawy od artystów faktycznie parających się w tego typu brzmieniach. Mitch Murder, Lost Years, Betamaxx i inni wykonali kawał dobrej roboty, zapewniając groteskowemu widowisku nie tylko świetną bazę rytmiczną, ale i łatwo wpadające w ucho tematy. Tematy ocierające się co prawda o ikoniczne melodie sprzed 30 lat, ale wcale przez to nie tracące na wartości.



Akceleratorem przebojowości tego produktu okazuje się twór Davida Hasselhoffa– niegdysiejszej ikony seriali lat 80-tych i 90-tych. Napisał on bowiem fenomenalną moim zdaniem piosenkę promującą, True Survivor. Utwór ukazał się już na dwa miesiące przed premierą Kung Fury wraz z wideoklipem nakręconym przez samego Davida Sandberga. Osadzony w realiach widowiska z pewnością przysłużył się do jego promocji. O tyle bardziej, że sporo scen filmowych przerobiono specjalnie na potrzeby klipu. Zresztą żadne słowa nie odzwierciedlą indywidualnego zderzenia z tym audiowizualnym cudeńkiem…





Sukces piosenki musiał mieć kolosalny wpływ na decyzję opublikowania albumu soundtrackowego. I szkoda, że wytwórnia Astralwerks nie poszła za ciosem wykładając na półki sklepowe kultowe kaseciaki. Niemniej jednak w planach pozostaje wydanie ścieżki dźwiękowej na winylu, więc kolekcjonerzy powinni być ukontentowani. Cała reszta, zarówno miłośników muzyki filmowej, jak i fanów obrazu Sandberga może skorzystać z bogactwa Internetu i zakupić cyfrową kopię soundtracku. Co ciekawe, ten niepozorny wydawać by się mogło album, daje nam wszystko to, co mieliśmy okazję usłyszeć podczas półgodzinnego seansu Kung Fury, a nawet więcej. Trzy kwadranse pędzących w równym tempie synthów nie są może szczytem wykonawczej wirtuozerii i kunsztu aranżacji, ale z pewnością nie pozwolą nam się wynudzić.



I z takim przekonaniem zabieramy się za odsłuchiwanie pierwszego kawałka. Tytułowe Kung Fury skomponowane przez Mitcha Murdera zapoznaje nas z jednym z dwóch kluczowych motywów. Minorowa przygrywka poprzedzająca heroiczne frazy, to krótkie spojrzenie na miejsce toczącej się akcji – osnute mrokiem ulice Miami. Jest to jednak wstęp do najbardziej łakomego kąska tego albumu – piosenki Hasselhoffa. Skomponowana przez Murdera daje nam najciekawszą wykładnie głównego tematu akcji. Jeżeli zaś przeszkadza nam wokal gwiazdy Słonecznego patrolu zawsze możemy wziąć na warsztat instrumentalną wersję tegoż songu, zatytułowaną Enter The Fury. Muzyka akcji proponowana zarówno przez tego wykonawcę, jak i pozostałych, którzy wnieśli swój wkład w charakter i kształt soundtracku, rzadko kiedy ociera się o klasyczną w rozumieniu ilustrację filmową. Bliżej im do samoistnych tworów z kanonu muzyki tanecznej, które przy okazji świetnie sprawdzają się jako metronom dziejących się na ekranie wydarzeń. Być może właśnie dlatego materiał proponowany na wirtualnym krążku wydaje się tak szalenie atrakcyjny. Niestety troszkę monotonny, bo poza ocieraniem się o synthwave’owe, skoczne rytmy, właściwie niewiele się tu dzieje.



Dlatego jakże ciekawym wyjątkiem wydaje się utwór Careful Shouting parafrazujący nie tylko w nazewnictwie, ale i melodii kultowy szlagier George’a Michaela – Careless Whisper. Jazzujący saksofon pojawia się w scenie, gdy poznajemy tytułowego bohatera, choć w rzeczywistości filmowej wybrzmiewa tylko kilkanaście sekund. Wersja albumowa daje nam zatem sposobność do rozsmakowania się w pełnej wersji tego potencjalnego hiciora. Tym bardziej, że przygotuje nas na kolejną porcję elektryzującej akcji – nie tylko ograniczającej się do odtwarzania tych samych syntezatorowych bitów.



Kung Fury daje również przestrzeń do zaistnienia innej gatunkowo muzyki – heavy metalu eksponowanego w krótkiej, ale jakże inwazyjnej piosence, Barbariana. Skojarzenia z filmowym Conanem są jak najbardziej słuszne. Jest to bowiem motyw żeńskiej wersji słynnego barbarzyńcy, którą na drodze spotyka nasz główny bohater. Skąpo ubrana, prężąca się jak kocica i wyposażona w miniguna… Istny „killer machine” idąc za tekstem piosenki Christoffera Linga.



Bez obaw. Doświadczenie soundtrackowe Kung Fury zabija tylko pedanterią w odkopywaniu stylistyki lat 80-tych. To sentymentalny powrót do czasów, kiedy za pomocą prostego bitu i kilku nut można było kupić uwagę słuchacza. I mimo anachroniczności tego brzmienia, jestem przekonany, że album znajdzie zrozumienie nie tylko wśród rozmiłowanych w synthwave’ach odbiorców, ale i wszystkich, którzy uwielbiają takie eksperymenty. Tym bardziej, że album żyje jakby swoim własnym życiem, prezentując nam w pełnej krasie, ale przy dużym zróżnicowaniu chronologicznym, podejmowane w filmie idee. Więcej takich ścieżek!

Najnowsze recenzje

Komentarze