Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Debney

Passion of the Christ, the – edycja rozszerzona (Pasja)

(2004/2014)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 02-04-2015 r.

Minęło 11 lat od premiery jednego z najbardziej kontrowersyjnych ale też odważnych filmów naszego czasu. Pasja Mela Gibsona podzieliła tak widzów jak i krytyków, a etykiety jakie przydzielano filmowi poruszały się od „arcydzieła” po „krwawą łaźnię”. Z pewnością krewki Australijczyk stworzył filmowe dzieło, które nie pozostawiło nikogo obojętnym. Włożył w nie masę trudu oraz ambicji a pietyzm z jakim odtworzono realia historyczne, społeczne oraz wybitna realizacja stawiają Pasję dziś jako wzór kina biblijnego nastawionego na realistyczną dramaturgię. Szacunek dla materiału źródłowego i przysłowiowe „przyłożenie się” twórców widać w każdym aspekcie obrazu: aktorach deklamujących w starożytnych językach, dekoracjach, kostiumach, zdjęciach a także w muzyce. Gibson pierwotnie swój religijny epos chciał zilustrować jedynie muzyką imitującą epokę, w której rozgrywała się historia ostatnich dwunastu godzin życia Jezusa z Nazaretu. W wyniku poszukiwań, muzyczna strona Pasji uległa z czasem znacznym przeobrażeniom i dziś z perspektywy czasu można uznać ją z pewnością za jedno z najbardziej złożonych i ambitnych przedsięwzięć muzyki filmowej nowego milenium. Bardzo dobry wgląd w proces oraz zawartość merytoryczną tej pozycji dało niedawne wydanie kolekcjonerskie wytwórni La-La Land, które za cel postawiło sobie prezentację kompletnej muzyki z filmu Gibsona.

W chwili premiery filmu, na wiosnę 2004 roku, oryginalny album Sony/Integrity był jedną z najlepiej sprzedających się ścieżek dźwiękowych z typową muzyką ilustracyjną w historii. Sukces ten przełożył się także na powstanie tzw. Passion of the Christ Symphony, z którą główny kompozytor muzyki John Debney objeżdżał świat z serią koncertów. W drugim obiegu nieoficjalnie pojawiały się różnego rodzaju „wycieki” z sesji nagraniowych, jednak dopiero oficjalne, rozszerzone i zremasterowane wydanie, które jest przedmiotem tej recenzji daje obraz muzycznego świata, który stworzył Amerykanin oraz cały szereg wspomagających go kompozytorów i solistów. To nowe – i pewnie już definitywne – wydawnictwo przedstawia niebagatelne 80 minut muzyki, która wcześniej nie została wydana. Być może nie zmienia ona znacząco odbioru partytury, która w niemalże perfekcyjnej aranżacji oryginalnego albumu zyskała sobie wysoką ocenę wielu słuchaczy muzyki filmowej, ale odsłania dużo bogatszy świat muzycznej interpretacji wydarzeń pewnego piątku 33 roku Naszej Ery w Jerozolimie. Z tego względu chciałbym analizę Passion of the Christ odnieść do „muzycznych osób dramatu”, na to co wniosły one do projektu i jak zaakcentowały w nim swą obecność.

Główną siłą sprawcza muzyki z obrazu Gibsona jest oczywiście John Debney. Trafił on do niego w nieco późniejszej fazie pracy nad już ukończonym filmem. „Furtką” była muzyka pod pierwszy zwiastun filmu, dynamiczny hymn w rytmie 3/4 na wokale i perkusję, który później stał się najbardziej utożsamianym z tą pracą tematem a także podwaliną pod słynny finał soundtracka czyli Resurrection. Reżyser tak polubił tą melodię (”Tak, lubię ten beat, jest bardzo fajny”), że będąc nadal do końca niezdecydowanym jak ma wyglądać muzyczna strona jego dzieła zaproponował hollywoodzkiemu kompozytorowi pracę. Nie był to jednak przysłowiowy spacerek. Debney sporo eksperymentował oraz natrudził się przy znalezieniu właściwego, szczególnie tego etnicznego, brzmienia. Dopiero później z Gibsonem zdecydował, że jednak typowe, symfoniczne granie będzie bardziej stosowne dla scen o największym emocjonalnym ciężarze. Punktem zwrotnym okazała się ilustracja pod scenę, w której Maria biegnie do upadającego pod krzyżem Jezusa. Ilustracja kompozytora tak wzruszyła Gibsona (”To jest to – cokolwiek to jest, to jest właśnie to”), że od tego momentu zarzucił swoje wytyczne dotyczące score’u w stylu „nic oczywistego” i „żadnych smyczków”. Ta zmiana koncepcji pozwoliła Debneyowi na zilustrowanie kilku znaczących sekwencji w sposób mocno zakorzeniony w biblijnym, monumentalnym brzmieniu muzyki hollywoodzkiej (Peter Denies Jesus, Mary Goes to Jesus, Bearing the Cross, Crucifixion), które stały się z miejsca hitami oryginalnej ścieżki dźwiękowej, i na które baczniejszą uwagę zwróciłem podczas recenzji poprzedniego wydania ścieżki dźwiękowej.

Oprócz oczywistej muzyki orkiestrowej, Debney wraz z wspominaną grupą solistów i dodatkowych kompozytorów pochylił się nad muzyką źródłową, etniczną i ambientem. Szczególnie ten ostatni znajduje swoje większe uwypuklenie na najnowszym albumie La-La Land, pokazując ile trudu poszło na stworzenie niezwykłego, starożytnego klimatu, który panuje w filmie a jeszcze w większym chyba stopniu zaznacza swą obecność poza nim. Amerykanin, co chyba nie jest tak oczywiste jeżeli bierze się pod uwagę jak ta praca jest postrzegana, w szeregu utworów korzysta z dobrodziejstw elektroniki. Opresyjne, syntezatorowe brzmienie jest uzupełnieniem dla muzyki etnicznej szczególnie w pierwszej fazie soundtracka, by wspomnieć wibrujące tło Jesus Arrested, Uprising z przygrywającą w tle harfą czy pulsujący motyw dla postaci Szatana a kilkanaście sekwencji należy uznać za mistrzostwo w budowaniu atmosfery. Już otwierająca sekwencja w Ogrójcu intryguje wokalem Macedonki Tanji Carowskiej (która później będzie pracowała z kompozytorem przy muzyce z gry Lair) i starożytnymi w wyrazie bębnami. Atmosfera Pasji jest dość niepokojąca, w większości mroczna, w niektórych momentach ocierając się o muzyczny horror, w którym twórca miał spore doświadczenie (I stanie się koniec, Relikt). Tak jest z fragmentami odnoszącymi się do postaci psychicznie udręczonego Judasza: intensywna perkusja połączona z niewygodnymi skrzypcami (Kids Chases Judas), czy męski wokal, dysonujące smyczki oraz dziwaczne odgłosy (Judas Hangs Himself). Muzyka to nie łatwa w odbiorze i wcale mnie nie dziwi, że pominięto ją przy pierwotnym wydaniu.

John Debney wraz z solistami łączy różne, muzyczne światy tworząc zaskakujące mieszanki brzmieniowo-instrumentalne. Spore wrażenie robi 9-minutowa ilustracja pod sekwencję biczowania (Flagellation/Dark Choir), ze swoimi zmianami tonacji, instrumentalno-wokalnymi eksperymentami oraz przytłaczającą, basową elektroniką. Swoją obecność zaznacza kilkukrotnie armeński duduk w interpretacji Levona Minassiana oraz Chrisa Bletha, chiński instrument smyczkowy erhu, na którym gra Karen Han, elektryczna wiolonczela Martina Tillmana oraz flet bambusowy Jana Hendrickse. Najbardziej chyba zaangażowanym solowo uczestnikiem tego przedsięwzięcia był znany z chociażby ścieżek dźwiękowych Jamesa Newtona Howarda czy Johna Williamsa Pedro Eustache. Ten specjalista od etnicznych instrumentów drewnianych wykonywał swoje partie na około czterdziestu różnych, kolekcjonowanych podczas swojej kariery instrumentach drewnianych (”Bóg dosłownie przygotowywał mnie, żebym był gotowy na czas nagrywania ścieżki z Pasji”). W poczet jego kosmopolitycznych piszczałek wchodziły min. 15-otworowy hinduski flet otworowy bansuri, pochodzący z Tunezji podwójny klarnet mezoud (na ekranie będący muzyczną sygnaturą dla Szymona z Cyrei), arabska kawala oraz własnej konstrukcji saksofon z rogiem antylopy. Uwagę najbardziej przykuwa stożkowy, hiszpański obój dulzaina, którego alarmujący dźwięk przyzywa na jakieś odległe, antyczne wydarzenie. Eustache wspomina, że duża część jego partii była improwizowana, co najlepiej słychać chyba w nielicznych momentach liryzmu, by wspomnieć prostotę irlandzkiego gwizdka w scenie ukrzyżowania czy zachwycające fletowe „esy~floresy”. Instrumentalna, a co za tym idzie brzmieniowa różnorodność jest tu zaiste imponująca.

Podobnie istotny dla specyfiki muzyki z Pasji jest duet Shankar i Gingger, pochodzący z Indii multi-instrumentaliści. Oboje wraz z Debneyem widnieją jako współ-kompozytorzy kilku utworów, a dodatkowo Gingger (żeńska połowa dwójki) użyczyła atmosferycznych wokali w kilku miejscach na albumie. Wysoce o talencie i zdolnościach zespołu wypowiada się sam Gibson („Shankar pytał się ‘Jaką emocję lub odczucie chciałbyś tutaj?’ i podając mu np. ‘patos’, na poczekaniu wymyślał malutkie frazy, które dokładnie precyzowały tą emocję”). Najciekawsze ich dokonanie to alternatywna wersja Crucifixion, pozbawiona orkiestry i z ograniczonym chórem, jedna z wczesnych wersji ilustracji tej sekwencji, znajdująca się w sekcji utworów bonusowych. Ich interpretacja zdaje się bardziej intelektualna niż emocjonalna. Muzyka nie współczuje tak jak poetyckie smyczki oryginału, raczej patrzy z boku jako niemy świadek końcowego wymiaru aktu cierpienia Chrystusa. Również pewne wybory instrumentalne są dyskusyjne (hinduskie), aczkolwiek potężne basowe brzmienie syntezatora, które stanowi podwalinę utworu wręcz hipnotyzuje. Niewątpliwie udział tych artystów w procesie powstawania muzyki z Passion of the Christ miał swoje znaczenie.

Ważna jest również rola kanadyjskiego kompozytora Jacka Lenza, który był pierwszym wyborem Gibsona. Lenz odpowiada w Pasji głównie za materiał mający imitować muzykę źródłową czy też tradycyjną. Takie jest Song of Complaint, adaptacja armeńskiej muzyki ludowej z prowadzącym ją dudukiem a także otwierający ścieżkę utwór zawierający jego wcześniej istniejącą kompozycję pt. Night Sky. Lenz odpowiada też za klimatyczne wprowadzenie do Bearing the Cross, którego nie było na wydaniu podstawowym sprzed dekady. Najciekawsze wydaje się jednak Breath of Spirit, którego użycie reżyser zarzucił w filmie. Być może słusznie, bowiem jest chyba zbyt optymistyczne i co ciekawe, przez swoją delikatnie popową stylizację oraz użycie ludzkich oddechów przypomina muzykę Petera Gabriela z Ostatniego kuszenia Chrystusa. Kanadyjczyk z wyczuciem porusza się tak w przestrzennym ambiencie jak i wspominanej muzyce „ludycznej”. W tym miejscu należy również odnieść się do podobnego rodzaju ilustracji, za które odpowiada Debney, jak sympatyczna melodia grana na bębnach i piszczałce w Carpenter Flashback (jedyna bodajże o komediowym zabarwieniu scena, w której widzimy Jezusa-cieślę), a także zabarwione ironią chaotyczne, żeńskie wokalizy oraz klaskanie z końcówki Crucifixion. Momenty te pokazują że Amerykanin nie jest li tylko hollywoodzkim wyrobnikiem.

Kolejna osoba ważna dla Passion of the Christ to wokalistka Lisbeth Scott, która także odpowiada za współ-kompozycję niektórych utworów. Reminiscencja Lisy Gerrard najdzie nas na pewno słysząc kojącą barwę jej głosu w The Stoning, będącego komentarzem dla symbolicznego gestu, w którym żona Poncjusza Piłata przekazuje Matce Boskiej i Marii Magdalenie czyste płótna do wytarcia krwi po ubiczowania Chrystusa. Dynamiczna strona jej wokaliz znajdzie swe miejsce w Peaceful But Primitive a także w trzech utworach użytych pod zwiastuny filmu. I wreszcie Scott miała być przede wszystkim muzyczną personifikacją dla postaci Marii, mogąc również pozwolić sobie na pewne improwizacje. Jak sama przyznaje: „John powiedział mi, że widzi mnie jako głos Marii (…). Prowadził mnie przez cały proces. Mówił mi ‘Chcę, abyś śpiewała tą melodię, ale w własnym tempie i z własnym frazowaniem – nie martw się czy trafisz dokładnie w dany moment w obrazie”.

Bardzo ważnym elementem wokalnym ścieżki były oczywiście partie chóralne, za które odpowiadał doświadczony zastęp London Voices. Od monumentalnych, emocjonalnych wybuchów w Mary Goes to Jesus po zimny, niemal syntetyczny wyraz w Jesus is Carried Down i wzniośle agresywną intonację z sekwencji ukrzyżowania. Intrygująca jest wersja Zmartwychwstania tylko na wokalny zespół, dostępna w gronie utworów dodatkowych. Ciekawa jest też rola perkusji, która wydaje się muzyczną sygnaturą dla tłumów i w większości odnajduje się w filmie w scenach zbiorowych. Szczególnie łakomym kąskiem będą wspominane utwory pochodzące z trzech różnych wersji trailerów promujących film, łączące emocjonalnie nacechowany temat główny z Resurrection z pasjonującym wokalem Scott i przebojową perkusją. Pamiętam gdy w czasie kiedy film wchodził na ekrany, niektórzy fani wycinali tę muzykę z zwiastunów. Teraz można ją odsłuchać w porządnej jakości. I nic dziwnego, że dał się na to „złowić” Gibson…

Pewnym jest, że Pasja w tej nowej, mocno rozszerzonej, czy też uzupełnionej postaci będzie trudnym do zgryzienia orzechem dla większości fanów muzyki filmowej. W tym miejscu wystarczy zdecydowanie podstawowe, doskonale skompilowane wydanie z 2004 roku, prezentujące wszystkie wiodące utwory tej ścieżki. Ciężki do przebrnięcia jest głównie blok pierwszych około dziesięciu budujących atmosferę utworów. Potem partytura wkracza na ciekawsze oraz bardziej różnorodne tory i trzyma bardzo wysoki poziom aż do końca. Jednak sporą niesprawiedliwością byłoby uznanie całego tego tła, tej mozolnie i fascynująco budowanej atmosfery starożytności za niepotrzebną. W tych właśnie sekwencjach Pasja kreuje niezwykły klimat napięcia i nieuchronności. Praca to z pewnością monumentalna pod względem przedsięwziętych środków, brzmień, instrumentarium oraz solistów. Dzisiaj, po ponad dekadzie od premiery zachwyca w tym klasycznym, biblijnym wymiarze, kiedy Debney i współpracownicy tworzą spektakularną w formie oraz treści kompozycję na polu symfoniczno-chóralnym. Ale również w tym nieco bardziej intymnym, psychologicznym, z zaangażowaniem w etnikę i szeroko pojętą world music. Ciekawe jest też spojrzenie na tylną okładkę albumu, na której dla podanej listy utworów istnieje aż siedem różnych kombinacji osób je tworzących. Świadczy to z pewnością o byciu świadomym pewnego celu, ku któremu podążać ma muzyczny język filmu Gibsona oraz wzorcowej współpracy zaangażowanych w sam proces. Wydaje mi się, że kluczem do zrozumienia tej ambitnej i dojrzałej kompozycji jest muzyczny realizm, którego stara się trzymać. Na pewno nie na zasadzie typowej, przysłowiowo ładnej „muzyki religijnej”, bo i sam film stara się od takiego obrazu uciekać jak najdalej.

Pasja w wersji kompletnej to z pewnością wydarzenie prestiżowe. Tak też została potraktowana przez wytwórnię La-La Land. Na wysoki poziom wydania składa się 24-stronnicowa książeczka, w której autor Jeff Bond opisuje proces powstawania ścieżki, cytuje fragmenty wywiadów z twórcami specjalnie przeprowadzonymi pod to wydawnictwo, uzupełniając to o analizę utworów i pełną listę wykonawców. Wybrednych audiofili zadowolić może jakość nagrania w wykonaniu londyńskich muzyków sesyjnych pod batutą Nicka Ingmana, szczególnie w przytłaczających przestrzeniach dźwiękowych jakie kreuje ta muzyka (oryginalny miks legendarnego Shawna Murphy). Jest kilka interesujących, zupełnie nowych utworów, imponuje szczególnie 14-minutowa wersja muzyki ze sceny ukrzyżowania, a utwory bonusowe dają sporo satysfakcji i również nieco innego spojrzenia na ścieżkę. Pracę tą uważałem od momentu, kiedy się pojawiła za ścisłą czołówkę najlepszych dokonań gatunku w ostatniej dekadzie. A dokładniejsze zapoznanie się z kompletnym wydaniem tylko jeszcze bardziej utwierdza mnie w tym przekonaniu.

Najnowsze recenzje

Komentarze