Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Trevor Rabin

One, the (Tylko jeden)

(2001)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 26-02-2015 r.

Dla miłośnika muzyki filmowej, który swoją przygodę z tym gatunkiem rozpoczynał pod koniec lat 90-tych, oczywistym jest, że mimo współczesnej anachroniczności, z łezką w oku wspominał będzie leciwe twory Hansa Zimmera i współpracujących z nim ludzi. Trochę na uboczu tej machiny produkcyjnej Niemca, choć w podobnym tonie „nadawał” inny kompozytor, Trevor Rabin. Jego oprawy muzycznej do Armageddonu i Lotu skazańców nie sposób po prostu nie znać. Jako niegdysiejszy gitarzysta bardzo często przemycał do swoich prac ostre, rockowe brzmienia. Dzięki temu jego ilustracje bardzo łatwo znajdowały uznanie wśród pasjonatów ostrzejszego grania. I być może właśnie dlatego na początkowym etapie odkrywania muzyki filmowej tak dużo mojej uwagi koncentrowałem na twórczości tego kompozytora.


W roku 2001 Trevor Rabin popełnił oprawę muzyczną do pewnego niezbyt udanego filmu s-f z Jasonem Stathamem i Jetem Li w roli głównej. Tylko jeden (The One) w reżyserii Jamesa Wonga, to doskonały przykład jak wyrzucić w błoto prawie 50 milionów dolarów. I nie chodzi bynajmniej o całość koncepcji fabularnej, która de facto mogła zostać przedstawiona o wiele ciekawiej. Bardziej o naiwny scenariusz i żenujące dialogi sprowadzające całość produkcji na poziom niszowego kopanego kina z dobrymi, jak na tamte czasy efektami specjalnymi. Półtoragodzinna wątpliwa rozrywka miała jednak (obok efektownych choreografii) całkiem ciekawy argument w postaci ścieżki dźwiękowej.

Na całokształt takowej wpłynęła nie tylko instrumentalna ilustracja Rabina, ale i piosenki wykorzystane w niektórych scenach walk. Sięgnięcie po utwory takich wykonawców, jak Godsmack, Drowning Pool, czy Linki Park nadało całości bardziej teledyskowego formatu. Kreowanego co prawda na fali podobnych zabiegów podejmowanych w procesie realizacji kultowego filmu rodzeństwa Wachowskich – Matrix – ale o zdecydowanie bardziej agresywnym wydźwięku. Score Rabina nie pozostaje bynajmniej w tyle. Kompozytor, obok standardowego zestawu hansowych sampli i padów dyktujących motorykę akcji, uwzględnia również ciężkie gitarowe frazy – bardzo mocno integrujące się z muzyką wymienionych wyżej artystów. Wyzwalająca się wówczas chemia między tymi dwoma elementami sfery audytywnej ma jakiś wpływ na odbiór filmowych treści. Szkoda tylko, że względna dbałość o muzykę nie znalazła swojego odzwierciedlenia w montażu, który bardzo często spowalnia i ośmiesza wyprowadzane w scenach akcji melodie. Przykładem są chwile zastoju, kiedy główni bohaterowie „analizują otoczenie”, lub co gorsze, zaczynają cokolwiek mówić podczas scen batalistycznych. Problem ten dotyczy właściwie pierwszych kilkudziesięciu minut, kiedy tak na dobrą sprawę dopiero wchodzimy w fabułę. W miarę upływu czasu muzyka wytraca na tonie. Zwraca większą uwagę na dramatyczne położenie Gabe’a ściganego przez… siebie z alternatywnej rzeczywistości. Do akcji wkracza wtedy klasyczny rabinowski „everyscore” mogący spokojnie odnaleźć się w tuzinie podobnych akcyjniaków. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Wypracowane tu schematy posłużą kilka miesięcy później do stworzenia równie energetycznej, co pustej oprawy muzycznej do filmu Bad Company.


Czy ścieżka dźwiękowa do Jednego jest pusta? Od strony aranżacyjnej i emocjonalnej a i owszem – niczym wielkanocna wydmuszka. Pytanie tylko czemu służyć miałaby rozbudowana sfera emocjonalna w tak jałowym filmie akcji? Muzyka ma pełnić tutaj stricte funkcjonalną rolę i warsztat Rabina moim zdaniem całkiem dobrze wywiązuje się z tego zadania. Na szczęście funkcjonalność ścieżki dźwiękowej Trevora nie wchodzi ciężkimi butami na szeroko pojętą słuchalność. Tak, jak większość ówczesnych kompozycji spod szyldu Media Ventures, nie daje ona wielu sposobności do ucięcia sobie komara podczas odsłuchiwania albumu soundtrackowego. Tym bardziej, jeżeli ów odsłuch kranie nam niecałe trzy kwadranse naszego życia. Wydany nakładem Varese Sarabande krążek, to solidna porcja rozrywki – niezobowiązujące przedłużenie wrażeń wyniesionych z kinowego (bądź domowego) seansu i… właściwie nic ponad to. Do szalenie atrakcyjnego słuchowiska, jakim był Armagedon niestety trochę tutaj daleko. Jak się okazuje, znacznie bliżej mamy tu do wspomnianego wyżej Bad Company, który wyrasta na wielu koncepcjach systematycznie rozwijanych i w tej pracy Rabina. Z pewnością tak korzystnemu odbiorowi sprzyja dobra selekcja materiału, jaki ostatecznie trafił na płytę. Miałem okazję przysłuchać się kompletnemu zestawowi utworów skomponowanych na potrzeby filmu Wonga i mogę tylko powiedzieć, że praca wydawców nie poszła zupełnie na marne. Zwłaszcza, że pierwsze utwory składają się na pewnego rodzaju suitę wyciskającą ze ścieżki wszystko to, co najlepsze. Owszem, można było muzykę ilustracyjną uzupełnić wykorzystanymi w filmie piosenkami, co zdecydowanie spotęgowałoby wrażenia, ale myślę, że i na taką soundtrackową laurkę można przystać.


Krążek otwiera więc temat przewodni kompozycji. Łączy on w sobie typowy dla Rabina patos w ilustrowaniu filmów akcji z pewną mistyką zagrzebaną w fundamentach fabuły Tylko jednego. Paradoksalnie temat ten nie jest głównym wyznacznikiem linii melodycznej ścieżki. Nie spaja nawet ze sobą dwóch skrajnych charakterologicznie „wersji” głównego bohatera. Przypomina nam o sobie od czasu do czasu, ale nie kreuje w większej mierze muzycznej rzeczywistości tego widowiska. Troszeczkę bardziej klarownym (zarówno w odniesieniu do filmowej treści, jak i metodyki wykorzystania) wydaje się motyw podróży między wymiarami. Czteronutowa melodia wychodząca de facto z wątku fantastycznego staje się w pewnym momencie synonimem misji Evana Funschera – agenta MVA walczącego nie tylko z rosnącym w siłę Gabrielem Yulaw, ale także o życie ostatniego odbicia Gabriela w Multiświecie – Gabe’a.



Trevor Rabin nie należy do kompozytorów, którzy najroztropniej dysponują swoją tematyką. To, czego nie można mu odmówić, to natomiast przywiązywanie dużej wagi do kreowania suspensu – optymalnego środowiska muzycznego, w którym futurystyczny świat i wypełniający go bohaterowie zyskują na wiarygodności. Nie jest to bynajmniej zasługa samego kompozytora. Na ten warsztat składa się multum koncepcji i doświadczeń wielu kolegów po fachu, więc o jakichkolwiek zachwytach nad oryginalnością możemy zapomnieć. Niekoniecznie odtwórcze i zimmerowskie wydają się natomiast fragmenty akcji wzbogacone o ciężkie gitarowe brzmienia. Heavy metalowe wynurzenia wsparte elektronicznymi samplami przy jednoczesnej modulacji tempem są niewątpliwą atrakcją tej kompozycji. Co bardzo cieszy, albumowy miks nie daje wielu sposobności, by aż nadto znużyć się tym graniem – jest ono stosunkowo dobrze zrównoważone przez wyprowadzanie stonowanego, mrocznego suspensu.



Mam jednak świadomość, że nie do każdego trafiać może tego typu rozwiązanie. Tym bardziej, że od strony stylistycznej jest to piąta woda po kisielu. Sam film również nie zachęca do zasmakowania tej muzycznej przygody chociażby w skojarzeniu z obrazem. Mimo tego wierzę, że każdy miłośnik starego dobrego Media Ventures od czasu do czasu wraca do tej pracy. Mi się zdarza, choć za wielkiego fana muzycznej fabryki Hansa Zimmera się nie uważam.


Najnowsze recenzje

Komentarze