Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Marcelo Zarvos

Taking Chance (Podróż powrotna)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Tomasz Ludward | 18-01-2015 r.

Poległy w Iraku 19 letni szeregowiec Chance Phelps rusza w swoją ostatnią podróż do rodzinnego Wyoming. Trumnę z jego ciałem eskortuje amerykański oficer na ochotnika podejmujący się wykonania misji. Wraz z upływającą drogą Michael Strobl odkrywa jak dużo znaczy śmierć jednego żołnierza w kraju uchodzącym za militarną potęgę. W każdym mieście i miejscu, przez które przejeżdża, oficer spotyka się z niespotykaną życzliwością i szacunkiem wobec poległego żołnierza. Każdy, niezależnie od statusu i pozycji, porzuca na chwilę swoje obowiązki, by oddać cześć młodemu Marines i dać świadectwo głębokim wartościom, jakie od zawsze przejawia amerykańskie społeczeństwo.

Patetyczny ton powyższego opisu jest odpowiedzią na rejestr w jakim prowadzona jest narracja Taking Chance. Pamiętajmy jednak, że jest to film amerykański nakręcony głównie dla Amerykanów, traktujący o sprawach poważnych, żeby nie powiedzieć śmiertelnie poważnych. Co przede wszystkim uderza z obrazu Rossa Katza, to podniosłość gestów, zachowań i procesów. Widzimy z jaką godnością i szacunkiem przygotowane jest ciało szeregowca przed transportem. Reżyser nakreśla najdrobniejsze detale, takie jak idealnie dopasowany mundur, odnowione rzeczy osobiste poległego, czy oprawa jego wyjazdu.

Nie jest faktem oczywistym, kto mógłby przygotować warstwę muzyczną pod tak sugestywną historię, do tego jak najbardziej prawdziwą. Kino wojenne przyzwyczaiło nas do określonego schematu kompozycji, ściśle powiązanego ze środowiskiem militarnym. Środowiskiem przejawiającym przede wszystkim mityczne ‘bóg, honor, ojczyzna’. Akcenty narodowe, wśród nich też wojnę, możemy kojarzyć z wielkimi, od Aarona Coplanda przez Jamesa Hornera, aż do Johna Powella. Każdy opowiada swoją muzyczną historię na swój sposób. W Taking Chance wojny brakuje, jest jej jak na lekarstwo, a mimo to odciska przykre wszechobecne piętno. Z takim odzwierciedleniem przyszło się zmierzyć Marcelo Zarvosowi.

Brazylijski kompozytor stanął przed zadaniem pogodzenia kilku aspektów filmu. Po pierwsze, musiał zbudować całą oprawę wobec kluczowego dla fabuły wydarzenia – wojskowej eskorty. Po drugie nie mógł pominąć wątku rodzinnego, i po trzecie nie powinien był przejść obok postaci majora Strobla, jakkolwiek powściągliwie obchodzi się z nim sam reżyser. Nie narażając słuchaczy na nagłe przeskoki pomiędzy poszczególnymi rozdziałami oprawy, Zarvos inteligentnie scalił wszystkie trzy wątki w jedną całość. Udało mu się przy tym umiejętnie zachować całość pomiędzy licznymi tonacjami i zwrotami, w jakie uzbroił swoją nie tak bojową partyturę.

Przede wszystkim nie usłyszymy wybiegania poza konwencje w pełni klasyczną. Dominuje pianino, smyczki, i w zasadzie tyle. Wyjściowy zestaw dla gatunku dramatu często bardziej ograniczający niż pozwalający rozwinąć skrzydła. W Taking Chance oba instrumenty wykorzystane są do maksimum, zarówno pod względem samej muzyki, jak i odpowiednich nastrojów, które wywołują. A to co je charakteryzuje, to lekkość i skromność, z jaką Zarvos nimi operuje. Dużo w tym wszystkim nawiązań do brytyjskich kompozytorów, takich jak Adrian Johnston, czy Rachel Portman. Najczęściej natomiast słychać w całości mistrza klasycznego budowania oprawy, czyli Dario Marianelliego, ale po kolei.

Przy naświetlaniu głównego wątku z kilku pozycji materiał muzyczny jemu towarzyszący powinien być zróżnicowany, a ciężko o to, gdy filmowa narracja prowadzona jest bardzo powoli na przekór ferworowi wojennej bitwy. Relację tej ostatniej słychać zresztą wyłącznie na samym początku. Potem do wojny się nie wraca, próbując odizolować wszelkie traumy i wyprzeć je spokojnym tokiem historii Chance’a. Jedynym miejscem, gdzie pozwala się przemycić jej echa jest muzyka Zarvosa. Jednak zamiast akcji otrzymujemy melodie podniosłe, nienachlane, acz motywujące i przede wszystkim, jak to w wojsku, mobilizujące do działania. Ten elementem odnajdziemy w Strobl Departs, scenie odprawy z bazy nawiązującej muzycznie do orkiestry marszowej oraz Convoy, zapadającym w pamięć momencie okraszonym niezwykle śmiałym i dumnym tematem. Scena konwoju to element podróży jaka odbywa się przez cały film. Gdy bohaterowie są w ruchu, towarzyszy im wdzięczna melodia, którą odnajdziemy w Main Titles, Some Gave All i Entering Dover – w swej najbardziej uśmierzającej emocje formie kładącej przede wszystkim nacisk na pianino. Gdy bohaterowie robią przerwę, przebija się optymistyczne Kids Salute i Kids at The Airport – fragmenty przynoszące chwilę wytchnienia od refleksyjnej liryki pozostałych utworów.

Osią partytury Brazylijczyka jest uczuciowość, która w przypadku śmierci młodego żołnierza stawia kompozytora pod muzyczną ścianą. Kluczem bowiem do odpowiedniej interpretacji scenariusza jest nacisk, jaki w kompozycji nakłada się na dramaturgię. Zarvos uderza mocno, jakby na przekór konwenansom, i przedkłada prawdziwy ilustracyjny wyciskacz łez. W tym obszarze najmocniej oddziałuję na słuchacza Uniform Check i Uploading the Transport, oba zawieszone na smyczkach, które wydają się przeżywać te dwie intensywne sceny na podobnej płaszczyźnie, co ekranowe postacie.

Zresztą muzyka w filmie sprawuje się znakomicie. Trwający ok. 77 minut film wyrzuca 50 minut score’u. To dużo, zważywszy że kino obyczajowe jakby z zasady stawia na sceny intymne, nie podparte teksturą muzyczną. Tu jest inaczej czego przyczynę należy upatrywać w delikatności i skromności z jaką Zarvos odnosi się w poszczególnych utworach, pomimo faktu, że nie udało mu się uniknąć pewnej powtarzalności. Kompozytor nie tylko stara się oswoić wszystkich ze smutkiem w bardzo ciepłej tonacji, ale także rozumie sam wymiar tragedii, pokornie sugerując żałobny nastrój. To ciepło bijące z partytury, ale też filmu, można również przypisać rodzinie oficera, a także jemu samemu jako powiernikowi i opiekunowi szeregowca Chance’a. Jego rolę, warto wspomnieć, odgrywa trochę zapomniany Kevin Bacon, którego powściągliwa kreacja pełna skrywanych pod żołnierskim mundurem emocji, dodaje całej opowieści zasłużonej godności.

Muzycznie Taking Chance sprawdza się jako inteligentna narracja osnuta wartościami, w które wierzą jej bohaterowie. Jej powtarzalność, podyktowana tak zwanym kinem drogi, podkreśla, jakiemu procesowi towarzyszy. Muzyka uwypukla konieczność, monotonie podróży, ani na chwilę nie zapominając o jej randze. Również misji, którą zaskakującym sukcesem przypieczętował Marcelo Zarvos. Choć niewidoczny, nie zwracający na siebie uwagi wielkich producentów, a także samych słuchaczy, jeszcze da o sobie znać, bo potencjał ku temu ma bardzo duży.


Najnowsze recenzje

Komentarze