Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alexandre Desplat

Unbroken (Niezłomny)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Jarek Zawadzki | 02-01-2015 r.

Desplat zapytany, jaka jest różnica między współpracą z reżyserem a aktorem-reżyserem odpowiedział, że żadna. Reżyser to człowiek z wizją, który ma za zadanie połączyć wysiłki całej ekipy w spójną całość, nieważne jakie wcześniej miał doświadczenia zawodowe. I tu pojawia się problem, bo Angelinie Jolie tej wizji wyraźnie brakuje. Niezłomny jest filmem powierzchownym, patetycznym, niespójnym i w dodatku zwyczajnie nudnym i źle zagranym. Jest to kolejny dowód na to, że nie wystarczy zatrudnić cenionych profesjonalistów (bracia Coen, Roger Deakins, Alexandre Desplat), aby odnieść sukces. Pozostaje zadawać sobie pytanie, czemu kompozytor takiej klasy zdecydował się poświęcić swój cenny czas nieudanemu projektowi? Bo scenariusz oparty na faktach był bardzo obiecujący? Bo nazwisko Angeliny Jolie dobrze wygląda w portfolio? A może po prostu Desplat nie potrafi odmawiać? Niestety, odpowiedź na to pytanie nie zmieni faktu, że Francuz na własne życzenie znalazł się w ślepym zaułku i nawet jego najszczersze chęci nie są w stanie uratować tego filmu. I w zasadzie na tym mógłbym zakończyć swoje rozważania, ale mimo wszystko postaram się poddać analizie ciekawsze fragmenty muzyki do Unbroken.

Koncepcja scoru opiera się na głównym temacie, reprezentującym wewnętrzną siłę bohatera i jego motywację do pokonywania ograniczeń własnego organizmu. To właśnie dzięki niej udało mu się dokonać wyczynów sportowych, których do dziś nikt nie powtórzył i przetrwać kilkadziesiąt dni na powierzchni oceanu, a potem w nieludzkich warunkach obozu jenieckiego, podczas gdy inni umierali. Mimo kilku scen podniebnych akcji batalistycznych oraz przepięknych epickich ujęć Deakinsa, film próbuje być dziełem kontemplacyjnym, wyciszonym i w ślad za tą koncepcją podąża muzyka. Dlatego fani albumów upakowanych aż po brzegi porywającymi i bogatymi tematycznie kompozycjami mogą się poczuć zawiedzeni (choć zapewne nie zaskoczeni). Score Desplata praktycznie niczym nie przypomina ani Empire of the Sun Johna Williamsa ani muzyki do południowokoreańskiego Mai Wei autorstwa Dong-jun Lee, choć fabuła tych filmów (zwłaszcza tego drugiego) mogłaby sugerować jakieś podobieństwa.

Główny temat pojawia się w sześciu bardzo precyzyjnie określonych miejscach. Pierwszy jego zalążek słyszymy już na początku We Are Here, towarzyszącego napisom tytułowym. W pełniejszej orkiestracji wybrzmiewa w scenie treningu, w której starszy brat odkrywa talent Louiego i zachęca go do biegania (Torrance Tornado). Jest to tak naprawdę punkt zwrotny w życiu młodego człowieka, który niewątpliwie skończyłby w więzieniu za swoje występki, gdyby Pete nie ukierunkował właściwie jego niespożytej energii.

Najbardziej żywiołowe wykonanie pojawia się w utworze Olympic Kick, przy którym London Symphony Orchestra w końcu miała szansę wyrwać się z więzów powściągliwości nałożonych przez kompozytora. Jest ono poprzedzone rytmicznym wprowadzeniem budującym napięcie za pomocą niskich akordów fortepianu, pulsów elektronicznego basu i uderzeń perkusji, do których dołącza stopniowo rozwijający się temat motywacji zwieńczony głośnymi wybuchami sekcji dętej. Bardzo podobną strukturę ma utwór The Plank współtworzący kulminacyjną scenę filmu, choć jest on raczej manifestacją dumy i godności ludzkiej – wszak ilustruje moment sprzeciwu wobec oprawcy, a nie wygranej sportowej.

Kolejną odsłonę tego motywu odnajdziemy w niespełna półtoraminutowym Rain. Użycie go w scenie opadów deszczu może być niejasne. Z pomocą przychodzi fragment książki: Nadzieja wypierała strach i dawała natchnienie do starań o przeżycie, a każdy sukces rozbudzał na nowo fizyczne i emocjonalne siły. Do takich małych sukcesów należało chociażby złapanie ryby do zjedzenia czy też właśnie dostęp do wody pitnej, która gasi pragnienie. Ostatni raz melodia pojawia się w połowie Unbroken, czyli przedostatniego kawałka na płycie, w postaci przepięknej solówki na wiolonczelę. Warto zaznaczyć, że jest to alternatywna wersja kompozycji do finałowej sceny filmu, umieszczona w napisach końcowych. Ponowne spotkanie Louiego z najbliższymi ilustruje Coming Home, w którym ten sam instrument gra już motyw domu.

Wspomniany przed chwilą temat rodzinnego domu pojawia się głównie w prostej i krótkiej aranżacji na fortepian. Na albumie jest to tylko Making Gnocchi, natomiast w filmie podobne partie towarzyszą też scenie pożegnania się Louiego z bratem na dworcu kolejowym oraz rozmów rozbitków o domowej kuchni. Nieco rzewniejsza aranżacja z akompaniamentem smyczków pojawia się jeszcze w Radio Reading.

Nietrudno zauważyć, że pomimo wstrzemięźliwej formuły scoru Desplat nie ustaje w zasypywaniu nas kolejnymi melodiami. Ciekawym przykładem jest powtarzający się kilkukrotnie motyw chóralnego kobiecego śpiewu z delikatnie wybijającą się solówką chłopięcego sopranu. Możemy go odnaleźć w utworach We Are Here, Mac’s Death, końcówce The Plank, jak również w wersji czysto instrumentalnej w God Made The Stars. Kompozytor miał okazję spotkać się z Zamperinim osobiście. Okazało się, że mijał wielokrotnie jego dom w trakcie porannego joggingu, gdyż znajdował się on w niedalekim sąsiedztwie. Podczas rozmowy Louis opowiadał o młodzieńczych treningach i o głosach, które słyszał dryfując po oceanie, a które stały się inspiracją dla artysty. Dokładniejszy opis znajdziemy w książce Laury Hillenbrand, na podstawie której powstał scenariusz filmu:

Czterdziestego dnia leżeli pod zadaszeniem, gdy wtem Louie nagle się poderwał i usiadł. Słyszał śpiew. Nastawił uszu; brzmiało to jak chór. Trącił Phila łokciem i zapytał, czy słyszy to samo co on, ale Phil zaprzeczył. […] W górze, na świetlistym obłoku płynęły ludzkie postacie. […] Śpiewały najczulszą pieśń, jaką kiedykolwiek słyszał.

Jest jeszcze kilka nieco mniej istotnych, rzadziej pojawiających się motywów. Pierwszy z nich, będący krótką melodią na fortepian, usłyszymy w kawałku Albatross. Jego echa odnajdziemy też w Japanese Attack i The Bird’s Farewell. Mocniejsza aranżacja na smyczki wybrzmiewa w utworze Trip to Omori. Ciekawa jest też końcówka Torrance Tornado i druga połowa Dead Comrades. Te dość krótkie fragmenty, oparte o rytm perkusji i ostinata, bardzo efektywnie ilustrują sceny biegania. Brzmią dość współcześnie i mogą nieco przypominać anthemy Briana Tylera, ale dobrze komponują się z filmowym obrazem. Inna bardzo ładna melodia rozpoczyna Japanese Attack; z kolei w The War is Over możemy podziwiać ją w pełniejszej, triumfalnej aranżacji zakończonej solówką trąbki. Wielka szkoda, że film nie pozwolił na rozwinięcie tych idei w pełniejsze, koncertowe suity.

Niestety, zaskakująco duża liczba tematów to nie wszystko. Score cierpi na bardzo niską oryginalność. Po pierwsze, po raz kolejny Desplat wykorzystuje japoński flet bambusowy, shakuhachi, tak jakby żaden film o Japonii nie mógł się obyć bez jego niepokojących świstów (Solitary). Dla przypomnienia, podobną sytuację mieliśmy już w tym roku z Godzillą. Jedyną nieco ciekawszą kompozycją z wykorzystaniem tego instrumentu jest To Naoetsu, gdzie kompozytor łączy jego etniczne brzmienie z klasycznym brzmieniem innych fletów i orkiestry. Co nie zmienia faktu, że wszystkie sekwencje przemieszczania się jeńców zostały opatrzone dość anonimową i monotonną muzyczną tapetą. Drugim często wykorzystywanym przez Francuza zabiegiem jest mocno wyróżniająca się obecność perkusji. Niestety, w bardzo podobny sposób jak chociażby we wspomnianej wcześniej Godzilli. A przecież dużo bardziej interesujące rozwiązania rytmiczne słyszeliśmy chociażby w The Grand Budapest Hotel czy The Ides of March. Z kolei w Surprise Mac Attack Desplat postanowił zabawić się w mało odkrywcze dźwiękonaśladownictwo. Nie można się też oprzeć wrażeniu, że w kilku miejscach słychać nawiązania do innych scorów – np. początek Making Gnocchi przypomina pierwsze dźwięki Evgeni’s Waltz z W.E. Abla Korzeniowskiego, a w połowie utworu Albatross usłyszymy identyczne akordy fortepianu, które zostały użyte w powstającym w tym samym czasie scorze do The Imitation Game (połowa The Apple). Gwoździem do trumny jest ogromna ilość krótkich „wypełniaczy” składających się na wtórny i kompletnie nieangażujący underscore, którego udało się na szczęście w większości uniknąć na płycie.

I dałoby się wiele z tych przewinień wybaczyć, gdyby muzyka dobrze pełniła swoją funkcję. Owszem, całkiem przyzwoicie wypada użycie głównego tematu w kluczowych scenach oraz energiczny motyw towarzyszący bieganiu. Jednak w przeważającej części filmu muzyki albo nie ma, albo jest ona bardzo subtelna. I to też dobrze, bo zbytnio wybijająca się na pierwszy plan kompozycja mogłaby jedynie uwypuklić karykaturalność i naiwność prezentowanego obrazu. Pozostaje więc życzyć Desplatowi dużo surowszej selekcji podejmowanych projektów, a Angelinie Jolie szybkich postępów w przyswajaniu tajników sztuki filmowej, gdyż dobre chęci w tej branży to zdecydowanie za mało.

Najnowsze recenzje

Komentarze