Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
James Newton Howard

Hunger Games: Mockingjay part 1, the (Igrzyska śmierci: Kosogłos cz. 1)

(2014)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 28-11-2014 r.

James Newton Howard potrafi zaskakiwać. Po kilku latach dosyć dużej aktywności w branży, ale nie przynoszącej zadowalających skutków, wstrzelił się z jednym, ale „tym właściwym” projektem, który przywrócił wiarę w jego chęci i talent. Czarownica była balsamem na zbolałe uszy fanów, dla których minione lata stały pod znakiem nieustannej powtórki z rozrywki. Premiera Wolnego strzelca utwierdziła w przekonaniu, że Howard nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w branży muzyki filmowej. Naturalnie więc, że oczekiwania w stosunku do trzeciej odsłony Igrzysk śmierci były bardzo duże. Można powiedzieć, że wręcz wygórowane. Czemu? Oto bowiem na biurko kompozytora trafił najgorszy i najbardziej nudny ze wszystkich epizodów serii.


Dwugodzinny wstęp do wielkiej bitwy – tak w skrócie można opisać pierwszą część Kosogłosa. Oczywistym skokiem na kasę był pomysł rozbicia na dwa filmy ekranizacji ostatniej książki trylogii Suzanne Collins. Decydenci Lionsgate już liczą wielkie wpływy z tego tytułu. Ale gdzie w tym wszystkim zwykły odbiorca? O tym z uśmieszkiem na ustach mogliby przy piwie podyskutować nie tylko producenci Kosogłosa, ale i Peter Jackson wraz z całą świtą realizującą Hobbita. Fakt, wynudziłem się na tym filmie jak mops, ale z drugiej strony dało to sposobność, do głębszego wejścia w inne elementy owej produkcji. Takie na przykład, jak warstwa muzyczna, której od pierwocin kinowej egzystencji Igrzysk patronuje właśnie James Newton Howard.



Wiele słów krytyki wylano już pod adresem opraw muzycznych do Igrzysk. Pierwsza część nie mogła znaleźć swojej tematyczno-stylsitycznej tożsamości błądząc pomiędzy wieloma sprawdzonymi już formułami. Ginąca w filmowym tle ilustracja przeszła zupełnie niezauważona, dlatego też ciężar oczekiwań przerzucono na drugi film. Wyprowadzenie smutnego tematu Katniss oraz większy respekt, z jakim Howard podszedł do scen akcji, sprawiły, że ścieżka dźwiękowa do W pierścieniu ognia, mimo oczywistego ciężaru gatunkowego, prezentowała się o niebo lepiej. Szumnie zapowiadany „wielki finał” rozbudził nadzieje na spotęgowanie tych wrażeń. Niestety specyfika filmu, który jest tylko prologiem do batalii, podcięła nieco skrzydła budzącemu się z letargu kompozytorowi. Do tego stopnia, że pewną część obrazu pozostawił bez muzycznego komentarza, skupiając się głównie na emocjach rozchwianej nastolatki. Właśnie w takich kategoriach należałoby spojrzeć na ścieżkę dźwiękową do Kosogłosa. Wcielanie się w rolę przywódcy powstania zdecydowanie przerosło bohaterkę, prowadząc ją nierzadko do typowo histerycznych reakcji. Uchwycenie tej emocjonalnej huśtawki bez popadania w skrajności wydaje się nad wyraz trudne, z czym JNH poradził sobie całkiem dobrze. Okazjonalne podkręcanie tempa (w postaci scen nalotów, desantów) dało sposobność do zasmakowania ciekawej muzyki akcji – pod względem formy i treści troszeczkę bardziej przemyślanej w stosunku do poprzednich części. Kosogłos jest więc kolejnym krokiem na przód – o tyle o ile rozpatruje się go nie tylko przez pryzmat estetyki brzmienia, ale i filmowej funkcjonalności.



Szkoda tylko, że podobnych emocji i wrażeń nie będziemy w stanie przełożyć na indywidualne doświadczenie muzyczne. Nie dziwi mnie fala krytyki rozlewająca się pod adresem Kosogłosa, że epatuje nudą. Bardziej aniżeli pod adresem kompozytora należałoby te żale skierować do wydawców z Universal Music, którzy po raz kolejny oddali w nasze ręce wypchany niemalże po brzegi krążek z original score. No może nie do końca w nasze ręce, bowiem w przeciwieństwie do klasycznego songtracku, płytkę z muzyką ilustracyjną możemy nabyć w Europie tylko drogą elektroniczną, bądź też sprowadzając z USA. No i tutaj pojawia się fundamentalne pytanie, czy muzyka Jamesa Newtona Howarda jest warta aż tak dużego zachodu? Moim zdaniem nie. Jest to z pewnością solidna kontynuacja narzuconej wcześniej myśli muzycznej, rozwinięcie jej i popchnięcie na nowy grunt, ale o jakiejkolwiek rewolucji, czy też spektakularności w kontakcie z odbiorcą indywidualnym nie ma większej mowy. Na dłuższą metę nie pomogło nawet przetasowanie utworów i odejście od chronologii. Mimo tego postanowiłem sięgnąć po rzeczony album i podzielić się z wami szczyptą wrażeń.


Pierwsze, co daje się odnotować już na wstępie, to bardzo poważny ton kompozycji. Już w Pierścieniu ognia ścieżka dźwiękowa dawała nam do zrozumienia, że główna bohaterka z niewinnej, zagubionej w otaczającej ją rzeczywistości dziewczynki przeistacza się w iście dramatyczną postać z pełnym bagażem emocji… Dosłownie! Fantazja kreowanego przez Suzanne Collins świata nie powala, stąd też kompozytor nie skupia się na rozkładaniu tego środowiska na czynniki pierwsze. Wejście w historię smętnym, depresyjnym wręcz motywem Katniss niejako rozwiązuje ten problem. Zamiast skupiać się na ilustrowaniu przygnębiających obrazów otaczającej rzeczywistości, otrzymujemy gotową interpretację tego nastroju właśnie pod kątem dewastacji wewnętrznej jaką przeżywa Katniss. Z drugiej strony jest to również wykładnia atmosfery panującej w całym Panem, które stroi na krawędzi wojny domowej. Nie kupuję jedynie całej tej filozofii o poszukiwaniu w sobie gniewu, którą autorzy filmu (i siłą rzeczy kompozytor) próbują nam wcisnąć. Największym stymulantem wydaje się obraz sam w sobie. Widok zniszczonego Dystryktu 12 – rodzinnego domu Kosogłosa – uwalnia bardziej wiarygodne pokłady emocji w głównej bohaterce aniżeli płomienne przemowy i słaba, książkowa retoryka. Pójście w solowe wokale i uwypukloną pracę chóru z pewnością przysłużyło się poprawie odbioru tej wizualnej treści. Jako oderwane od kontekstu słuchowisko również nie pozostawia większych wątpliwości.


Cała sfera dramaturgiczna wydaje się jednak bardzo nierówna w pierwszej części Kosogłosa. Jesteśmy miotami od autentycznie przejmujących momentów (wizyta w szpitalu Dystryktu 8, widok zniszczeń po bombardowaniu) po istne zapchajdziury, którym co prawda nie można odmówić wartości technicznej oraz ilustracyjnej, ale czy estetycznej również? Pod jednym względem liryka wydaje się spójna, a tym czymś jest niebywała kameralność wykonania. Część utworów ogranicza się do jakiegoś instrumentu solowego lub wokalu, na bazie którego wyrasta skromna faktura muzyczna. Przykładem może być tu ilustracja sceny drugiej wyprawy do ruin Dystryktu 12. James Newton Howard przywoływanie tam niejako duchy z przeszłości Katniss, a czyni to za pomocą smutnych solowych fiddli osadzonych na tle wycofanych w tło skrzypiec i oboju.



Jakimże wielkim szokiem jest więc moment, gdy do naszych uszu dociera pięknie zaaranżowana przyśpiewka The Hanging Tree, gdzie główna bohaterka siedząc nad rzeką zaczyna nucić tę smutną melodię. Po chwili dołącza do niej chór symbolizujący społeczność Panem wyruszającą do walki o wolność. Piosenka robi fenomenalne wrażenie dystansując od siebie właściwie całą resztę materiału muzycznego stworzonego na potrzeby tego filmu. Co ciekawe, po raz kolejny nie jest to autorska praca Jamesa Newtona Howarda. Melodia i aranże a i owszem, ale tekst jest niczym innym, jak transkryptem piosenki napisanej w 1959 roku na potrzeby westernu o tym samym tytule. I cóż, należy tylko żałować, że Kosogłos nie daje nam sposobności do większej ilości podobnie działających na wyobraźnię utworów.



Niemniej jednak amator dobrze skonstruowanej muzycznej akcji nie powinien być zniesmaczony. Mimo względnej nudy panoszącej się pomiędzy kadrami, także i tutaj znalazły się fragmenty, których muzyczny argument zdolny będzie powalczyć o szczególne miejsce w wyobraźni odbiorcy. Oba związane są ze scenami bombardowań. I jak nie trudno się domyśleć podstawą jest tu silnie wyeksponowana sekcja dęta oraz chór. Obok takich utworów, jak Air Raid Drill nie sposób przejść obojętnie. W pamięci ostaje się również ilustracja sceny „zagłuszania” systemu komunikacyjnego Kapitolu. Nie dlatego, że kompozytor zrywa nas monumentalnymi frazami, wręcz odwrotnie. Ciekawym pomysłem było stworzenie pulsującego bitu na bazie białego szumu, na który nałożono inne elementy faktury. Jest to tym samym pierwszy tak głęboko zanurzony w elektronice utwór stworzony na potrzeby serii.

Jak zatem widzimy i słyszymy, ścieżka dźwiękowa do pierwszej odsłony Kosogłosa to isny festiwal skrajności. Z jednej strony jest to dojrzała kontynuacja serii, która bardzo dobrze odnajduje się w filmowych kadrach. Z drugiej natomiast nie potrafi ona zafascynować indywidualnego odbiorcę – zwłaszcza tego nastawionego na sporą porcję szumnie zapowiadanej akcji. Sporą winę takowego stanu rzeczy ponoszą wydawcy, których polityka upychania krążka odbiła się na szeroko pojętej słuchalności. Czy z tego tytułu należałoby omijać szerokim łukiem to wydawnictwo? Moim zdaniem niekoniecznie. W podejściu Jamesa Newtona Howarda do swojego zawodu zaczyna się coś zmieniać i to na lepsze. Oby batalistyczny finał Kosogłosa skutecznie to potwierdził.


Inne recenzje z serii:

  • Hunger Games
  • Hunger Games: Catching Fire
  • The Hunger Games: The Mockingjay part 2
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze