Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Expendables 3, the (Niezniszczalni 3)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 07-11-2014 r.

Miał być wielki powrót podstarzałych twardzieli i jeszcze mocniejsze uderzenie w sentyment odbiorców, a skończyło się na rozdmuchanej kampanii reklamowej i niespełnionych oczekiwaniach fanów. Tak w skrócie można podsumować kinowy żywot Niezniszczalnych 3, którzy zapiszą się w karierze Sylwestra Stallone grubą czcionką, ale jako jeden z największych niewypałów. Sprawie nie przysłużył się skandal z wyciekiem filmu już na miesiąc przed jego oficjalną premierą. Mimo usilnych starań studia w ratowaniu projektu przed finansową klapą, w Stanach Zjednoczonych odniósł on spektakularną porażkę, przekreślając nadzieje na dalsze odsłony tej serii. Cóż, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Oglądając bowiem trzecich Niezniszczalnych można odnieść wrażenie, że koncepcję sentymentalnego powrotu do klasycznego kina akcji pożarła machina komercji. O ironio…


Powrót ikon kina akcji wraz z nadzorującym projekt Stallonem oznaczał również powrót stałego współpracownika tego reżysera, Briana Tylera. Historia ich wspólnej podróży po zawiłych ścieżkach Hollywoodu sięga roku 2008, kiedy spotkali się na planie filmu Rambo. Choć krytycy odnieśli się do owocu tej współpracy dosyć sceptycznie, nie przeszkodziło to Sylwestrowi w zaangażowaniu Tylera do swojego kolejnego eksperymentu – filmu Niezniszczalni. Jak wspomina sam reżyser, praca z Tylerem była dla niego dosyć przyjemnym doświadczeniem. Kompozytor otwarty był na sugestie filmowca nie pozostając przy tym dłużnym wobec konwencji, jaką przyjęto w filmie. Spory bagaż doświadczeń w podobnych bezpardonowych akcyjniakach, ale i charakterystyczny warsztat techniczny, pozwoliły mu na bezproblemowe odnalezienie się w realiach filmowego świata Barneya Rossa. Ale czy przaśna, raczej nie obciążająca neuronów rozrywka zdołała przetrwać próbę czasu?



Okazuje się że tak. Druga odsłona Niezniszczalnych nie żerowała na wypracowanych wcześniej schematach. Brian Tyler reorganizując swoje podejście do ilustracji skupił się w większej mierze na aspekcie technicznym, dbając w większej mierze o detale i to nie tylko w zakresie muzycznej akcji. Jednakże pod względem tematycznym wielkiego novum nie przeżyliśmy. I nic nie wskazywało na to, że do większych zmian dojdzie przy okazji tworzenia oprawy do trzeciej części Expendables. Tyler postawił na sprawdzone metody. Do łask powróciły główne tematy, które mimo pewnego „zużycia” dalej robią dobrą robotę w połączeniu z dynamicznymi sekwencjami akcji i heroicznymi, trochę naciąganymi czynami głównych bohaterów. Muzyka nie przytłacza. Z drugiej strony nie stanowi elementu wycofanego tła, które przechodzi obok odbiorcy filmu zupełnie niezauważone. Dobry miks całości potrafi uwypuklić dramatyczny wymiar niektórych scen – także pod względem muzycznym. Niemniej jednak tym, co przykuwa największą uwagę fana, to fakt, że klasyczną w wydźwięku ilustrację przyprawiono o ciekawe latynoskie wstawki. Są one związane z postacią Galgo – ekscentrycznego meksykanina, który swoją gadką i suchymi żartami irytuje nie tylko filmowych bohaterów, ale i mierzącego się z tym filmem widza. Żadnych większych rewolucji w ogólnym charakterze ilustracji nie stwierdziłem. Jaki więc z tego morał? Otóż Brian Tyler podszedł do tej pracy odtwórczo. Dowodem na to niech będzie fakt, że niektóre utwory akcji aranżowane są niemalże identycznie, jak analogiczne z poprzednich części. I może w skojarzeniu z obrazem (z wiadomych powodów) ciężko wychwycić te detale, ale porównując materiał umieszczony na albumach soundtrackowych z wszystkich trzech części, to właśnie ta ostatnia zdaje się cierpieć na chroniczny brak inwencji twórczej.



Nie znaczy to, że godzinny soundtrack wydany nakładem La-La Land Records jest drogą przez mękę. Wręcz przeciwnie. Materiał jaki ostatecznie znalazł się na krążku, to starannie dobrana mieszanka, której nie imają się takie bolączki jak nuda, czy przerost formy nad treścią. Układ albumu, jak w każdej pracy Briana Tylera, ukierunkowany jest na jak najlepsze doznania. A takowych z pewnością dostarczała sekwencja skoku spadochronowego, która zdobiona została rockowym The Drop inicjującym naszą przygodę z soundtrackiem. Ciężkie, perkusyjno-orkiestrowe brzmienie z jednej strony idealne wprowadza w charakter i treść ścieżki dźwiękowej, drugiej natomiast trochę ją przekłamuje, bo tak wyraźnie zarysowanych muzycznych ikon będzie tu jednak niewiele.


Co ciekawe, całość faktury zdaje się ustępować miejsca coraz odważniejszym eksperymentom z elektroniką. Jest to niejako zupełne odwrócenie i zaprzeczenie filozofii pracy nad tą serią. Czemu? To, co było subtelną ciekawostką w poprzedniej części Niezniszczalnych tutaj staje się rutyną. Utwór Right on Time jest tego żywym przykładem. Tradycyjna motoryka oparta na ostinatach i żywiołowych dęciakach zastąpiona została serią elektronicznych sampli ocierających się miejscami o stłumione dubstepowe wobble. Nie bez znaczenia pozostają tu również świetnie odnajdujące się w zestawieniu z perkusją i smyczkami gitary. Trochę więcej tradycyjnego podejścia prezentuje nam Infiltrating the Block tylko symbolicznie uciekające się do brzmień elektronicznych. Jeżeli jednak miałbym na albumie soudntrackowym szukać highlightów, to z pewnością skupiłbym się na trzech utworach. Pierwszym jest wspomniany wyżej The Drop. Drugi przypisany jest jednej ze scen, gdzie tytułowi niezniszczalni poznają głównego antagonistę. Stonebanks Lives rozkręca się powoli. Daje to sposobność do etnicznego uchwycenia scenerii toczącej się akcji. Gdy napięcie sięga zenitu, Brian Tyler wraca do starej orkiestrowej szkoły nie zostawiając praktycznie żadnej niezagospodarowanej przestrzeni w fakturze. Przebojowość tej mieszanki muzycznej wystawić na próbę może tylko scena otwierająca film. Zdobił ją wieńczący album Armored Freaking Transport. Utwór rozpoczyna rzecz jasna temat przewodni, który stylizowany jest tu na fanfarę tak świetnie oddającą heroiczny wizerunek bohaterów filmu. Mimo wielu następujących później zmian w zakresie dynamiki i dryfującej na szerokich wodach mainstreamu elektroniki, jest to w dalszym ciągu bardzo melodyjne, łatwo wpadające w ucho i wołające o częstsze powroty, granie. Utwór kończy się patetycznym crescendo, które pozostawia słuchacza z rozbudzonym apetytem na więcej. Z jednej strony kwestia umieszczenia tego fragmentu na samym końcu wydaje się niedorzeczna, z drugiej natomiast jest to doskonały argument, by posłuchać płyty raz jeszcze. I w moim odczuciu o to właśnie chodziło.



Wbrew pozorom proces odsłuchiwania Niezniszczalnych 3 nie przypomina nieustannego wojowania z potencjometrem i narzucającą się muzyczną akcją. Wiadomo, jest jej stosunkowo dużo, ale jest też miejsce na budujący napięcie udnerscore – raczej nie mający ambicji, by zaistnieć w naszej świadomości na dłużej. Jest to też przestrzeń, gdzie zaistnieje coś takiego jak liryka. Nie wierzycie? Wystarczy sięgnąć po drugi na płycie utwór, Lament, by się o tym przekonać. Latynoski melancholijny motyw może i nie rzuca na kolana swoją emocjonalną głębią, ale z pewnością wprowadza trochę świeżego powiewu do tej nieco wyświechtanej już muzycznej formuły Niezniszczalnych. Fortepianowe The Art Of War również wyłamuje się z przypisanej tej serii konwencji. Tak samo, jak zupełnie „odjechane” Galgo’s Grand Enterance. Te ciekawe przerywniki, choć krótkie, z pewnością stanowią o jakości kompozycji Briana Tylera. Przede wszystkim świadczą o tym, że mimo względnego braku pomysłów na urozmaicenie głównego filaru partytury – muzycznej akcji – ścieżka dźwiękowa sama w sobie jest barwnym i wartym jakiejś uwagi tworem.



Ale czy wartym rozstania się z cennym wizerunkiem Jagiełły na rzecz uzupełnienia domowej kolekcji soudntracków? Tutaj można dzielić włos na czworo. Z pewnością nie zawiedzie się miłośnik specyficznego muzycznego stylu Briana. Jednakże patrząc na tę pracę w kontekście poprzednich dwóch z serii, z przykrością, a zarazem z sentymentem odwracam się w kierunku partytury do Niezniszczalnych 2. Wychodzi więc na to, że po raz kolejny Brian Tyler oddaje w nasze ręce niezobowiązującą ciekawostkę dla niezbyt wymagającego słuchacza.

Najnowsze recenzje

Komentarze