Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joe Hisaishi

Hyôryu Kyôshitsu (The Drifting Classroom)

(1987)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 15-09-2014 r.

Gdy zastanowimy się nad reżyserami, z którymi współpracował Joe Hisaishi, pierwsi do głowy przyjdą nam oczywiście Hayao Miyazaki i Takeshi Kitano. Jednak nie byli to jedyni twórcy, z którymi kompozytor nawiązał dłuższą kolaborację. Nieco na uboczu wspomnianej wyżej dwójki stoi Nobuhiko Obayashi, który zapisał się na kartach historii japońskiej kinematografii przede wszystkim niezwykłym i szalonym horrorem Dom z 1977 roku. Hisaishi w latach 1987-1994 napisał muzykę do pięciu jego filmów, choć nie były to wszystkie produkcje, które w tym przedziale czasowym nakręcił Obayashi. Ich wspólne projekty były przede wszystkim dramatami i filmami familijnymi, które na przestrzeni lat trochę zaginęły w odmętach dziejów. Jakkolwiek sam fakt, że na liście płac figuruje Joe Hisaishi, sprawia, że obok tych tytułów nie przechodzi się z całkowitym zobojętnieniem. Pierwszym wspólnym projektem Hisaishiego i Obayashiego było The Drifting Classroom – adaptacja mangi Kazuo Umezu o tym samym tytule.



Obraz opowiada historię grupki uczniów z międzynarodowego liceum, którzy zostają przeniesieni w czasie i przestrzeni. Aby przeżyć w świecie, do którego trafili – obcym i pustynnym – będą musieli się nauczyć współpracować. Ścieżka dźwiękowa z tej schematycznej, choć niepozbawionej całkiem ciekawych efektów specjalnych, produkcji familijnej jest w istocie efektem pracy kilku artystów. Na Hisaishim spoczywało bowiem nie tylko zadanie skomponowania muzyki, ale także aranżacja utworów innych twórców. Piosenki napisał Khyohei Tsutsumi, a temat miłosny sam reżyser filmu, o którego zdolnościach muzycznych mogliśmy się przekonać przy okazji następnego wspólnego projektu z Hisaishim, filmu Futari, gdzie razem z kompozytorem wykonał piosenkę przewodnią.



Rolą Hisaishiego było zatem napisanie szeroko rozumianej muzyki dramatycznej, w tym oczywiście tematu głównego – jak zwykle w przypadku kompozytora bardzo udanego. Konstrukcja zwrotka-refren mogłaby być punktem wyjściowym dla stworzenia piosenki przewodniej. Tak się jednak nie stało i możemy go usłyszeć jedynie w aranżacjach bez akompaniamentu śpiewu: w pełnej orkiestrowej wersji z pierwszego utworu, na harmonijkę ustną w Last Game – Theme of The Drifting Classroom , czy też na standardową dla ówczesnych prac Japończyka, nieco przestarzałą elektronikę w Facing Toward Tommorrow. Abstrahując od łatwo wpadającej w ucho melodyki, należy zwrócić uwagę na pewne problemy z oryginalnością. O ile temat na obój nie przywodzi na myśl żadnych konkretnych melodii, o tyle rozwinięcie bardzo przypomina temat z wcześniejszego o rok anime Arion (również autorstwa Hisaishiego), a zwłaszcza highlightu tamtego soundtracku – Resphoina to Arion.



Pustynny świat, do którego przenoszą się bohaterowie, musiał doczekać się własnego wątku muzycznego. World of Sand całkiem nieźle wpasowałby się w klimat filmu, gdyby nie to, że jego pojawienie się przywołuje na myśl krainę Nausicii. Wynika to z tego, że sample, które użył w tym utworze Hisaishi, brzmią bardzo podobnie do tych z pierwszej kolaboracji z Miyazakim. Nie inaczej jest z drugą kompozycją odnoszącą się do fantastycznego świata Drifting ClassroomTime Tornado. Przypomina ona utwór minimalisty Terry’ego Rilleya A Rainbow in Curved Air, do którego Japończyk nie pierwszy raz (Information, Nausicaa z Doliny Wiatru) i nie ostatni (trylogia Universe Within, Sonatine) się odniósł. Z kolei temat małego stworka Yeara również nie grzeszy oryginalnością. Z tychże względów stworzenie nowego muzycznego świata nie wypadło przekonująco.



Jak wspomniałem wyżej, poza skomponowaniem większości materiału muzycznego rola Hisaishiego została rozszerzona także o aranżację utworów skomponowanych przez Tsutsumiego i Obayashiego. Piosenka A Reason to Be – stanowiąca tło napisów początkowych – to dość typowy utwór dla ówczesnej muzyki rozrywkowej z Kraju Kwitnącej Wiśni. Popowy, z przyzwoitą melodyką, ale także chyba nie na tyle emocjonalnie angażujący, aby występowała potrzeba powtórzenia go w środku albumu. W Wind of Wild Nature zmianie ulega aranżacja (podkład nasuwa lekkie skojarzenia z Laputą: podniebnym zamkiem) oraz język. Hisaishi zaadaptował również temat miłosny skomponowany przez Obayashiego. Stylistyka, w jakiej utrzymana jest ta ścieżka, nasuwa skojarzenia z typowymi, fortepianowymi utworami japońskiego kompozytora do tego stopnia, że gdyby podpisać ją jego nazwiskiem, to myślę, że nikt by nie pomyślał, że ta melodia może nie być autorstwa Hisaishiego. Jakkolwiek w filmie ten motyw jest raczej zepchnięty na drugi plan, podobnie z resztą jak opisywany przez niego wątek.



Prezentowany album zawiera przystępne 40 minut muzyki. Jak możemy się przekonać podczas seansu, nie jest to całość materiału. Ba, należy wręcz stwierdzić, że obraz Obayashiego wprost obfituje w muzykę Japończyka. Po macoszemu został potraktowany temat matki głównego bohatera, a w zasadzie jej relacji z synem, który możemy usłyszeć jedynie w utworach Distant Memory oraz Bond of Mother and Child. W filmie stanowi on jeden z najważniejszych elementów dramatycznych filmu. O ile temat przewodni to prosta, chwytliwa i całkiem efektowna melodia, to przy motywie matki wydaje się być emocjonalnie płaski. Bond of Mother and Child nie jest co prawda szczególnie oryginalną, ani zapadającą w pamięć kompozycją – Hisaishi na tym polu napisał kilka tuzinów lepszych melodii – to niemniej z pewnością może zaoferować słuchaczowi solidną porcję emocji.



Skoro powinniśmy żałować, że temat matki nie otrzymał stosownej reprezentacji albumowej, to jednak w przypadku reszty muzyki należałoby być bardzo powściągliwym w tego rodzaju opiniach. Ze względu na sporą powtarzalność materiału tematycznego wciśnięcie wszystkich wejść muzycznych nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. W filmie można odczuć spory przesyt przede wszystkim tematem przewodnim, który co prawda jest głośno podłożony, ale pojawia się nader często i to nie zawsze tam gdzie potrzeba. Na plus należy zaliczyć to, że najbardziej podniosła aranżacja (ta z Theme of The Drifting Classroom) pojawia się dopiero pod koniec, a Hisaishi wcześniej prezentuje jej bardziej stonowane aranżacje. Podobnież The Sand World (i parę innych utworów) pojawia się w wielu fragmentach filmu (niezrozumiałe dla mnie użycie go na napisach początkowych) bez wyraźnie zmienionych elektronicznych tekstur. Jak widać producentom przyświecała idea zaprezentowania wszystkich koncepcji muzycznych z porzuceniem filmowej chronologii i większości powtórzeń. Z jednej strony takie podejście może się podobać, ale z drugiej strony bez utworów pokroju Panic spokojnie moglibyśmy się obejść. W zamian za niego można było wstawić jeden z aranży tematu matki lub nie występującą na soundtracku podniosłą wariację motywu miłosnego.



Tak też po przesłuchaniu soundtracku i analizie oddziaływania w filmie na usta ciśnie się jedno słowo – przeciętność. Oczywiście jest to przeciętność w kontekście twórczości Hisaishiego, ponieważ Japończyk poniżej pewnego poziomu nigdy nie schodzi i odbiorcy mniej zorientowani w jego dyskografii zapewne mogą tu znaleźć coś dla siebie. Tym bardziej, że nie jest to zła muzyka. Powiem nad więcej – jest to dobra muzyka, ale niestety zbyt wyraźne są tutaj wpływy poprzednich prac japońskiego maestro, przez co pozbawiona jest indywidualnego charakteru. Zastanawiającym wydaje się być fakt, że The Drifting Classroom jako kino familijne z wieloma elementami fantastycznymi mogłoby się wydawać doskonałą okazją dla muzycznego talentu Hisaishiego, który przecież znany jest z tego rodzaju ilustracji. Czyżby animowane kadry ówcześnie stanowiły dla niego większą inspirację niż aktorskie filmy? Trudno powiedzieć. Po nietuzinkowych i wizjonerskich partyturach pokroju Nausicii z Doliny Wiatru, Laputy: podniebnego zamku oraz Ariona opisywany score jest pewnego rodzaju zawodem. Jednak patrząc z perspektywy czasu i mając na uwadze jak znakomitymi albumami obdarował nas na przestrzeni całej swojej kariery Joe Hisaishi, The Drifting Classroom należy potraktować jako wypadek przy pracy, który można mu wybaczyć.

Najnowsze recenzje

Komentarze