Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Mark Snow

X-Files: Fight the Future, the (Z Archiwum X: Pokonać przyszłość)

(1998/2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 02-09-2014 r.

Wśród moich ultraulubionych seriali z lat 90-tych szczególne miejsce zajmowało Z Archiwum X. Kultowe widowisko telewizyjne Chrisa Cartera przyciągało nie tylko mroczną atmosferą, balansującymi na pograniczu nauki i fikcji opowieściami, ale również ciekawymi kreacjami aktorskimi. W szczytowym okresie popularności periodyku, studio Foxa za namową Chrisa Cartera zdecydowało się na przeniesienie przygód Mullera i Scully na duże ekrany. Film Z Archiwum X: Pokonać przyszłość stanowić miał niejako przejściówkę pomiędzy piątym a szóstym sezonem widowiska. Z drugiej strony zaprezentować miał na tyle autonomiczną opowieść, by zainteresować każdego widza, nawet tego nie znającego serialu. Tajemnicze wirusy pozaziemskiego pochodzenia, szeroko zakrojone teorie spiskowe – to wszystko znaliśmy już z poprzednich, godzinnych odsłon Archiwum X Mimo tego kinowa wersja zdołała przekonać do siebie nie tylko widownię, ale i krytykę, która doceniła wysiłek twórców – tak na płaszczyźnie fabularnej, jak i realizacji. Spory budżet dał możliwość do większych szaleństw w zakresie lokacji zdjęć, scenografii, efektów specjalnych, ale i muzyki, która po raz pierwszy w historii tej serii wzbogacona została autentycznym orkiestrowym brzmieniem.



Tworzący ją Mark Snow był chyba jedynym słusznym wyborem decydentów studia. Przez pięć lat zdołał bowiem umocnić swoją pozycję jako twórca oprawy muzycznej do każdego odcinka telewizyjnego periodyku Cartera. Popełniania w domowym zaciszu ilustracja charakteryzowała się skąpym, elektronicznym brzmieniem balansującym na pograniczu zachowawczej liryki, ambientu oraz typowego dla gatunku w jakim obraca się Archiwum X, thrillingu. W skojarzeniu z obrazem robiła ona niesamowite wrażenie podkręcając i podkreślając napiętą atmosferę. Jednakże kinowa rzeczywistość rządzi się swoimi prawami, więc zadanie przed jakim postawiony został Mark Snow wykraczało nieco poza jego dotychczasowe kompetencje.

Zarówno kompozytor, jak i producenci doszli do wniosku, że musi zostać zachowana pewna ciągłość tematyczno-stylistyczna. W centralnym miejscu postawiono więc temat przewodni pełniący symboliczną funkcję wizytówki serii. Trochę bardziej praktyczna okazała się elektronika, która świetnie wtopiła się w cierpki klimat filmu. Większy rozmach produkcji zrodził również potrzebę bardziej dosadnego podkreślenia dramaturgii. Przerzucenie tego ciężaru na blisko 90-osobową orkiestrę okazało się wymierne w skutkach. Ścieżka dźwiękowa do kinowego X-Files mieniła się bowiem niespotykanym w serialu kolorytem brzmieniowych barw, niewątpliwie przekładających się na odbiór filmowych treści. I o ile sam aspekt funkcjonalny tej partytury nie daje większych powodów do dyskusji, to już kwestia estetyki i autonomiczności tego dzieła pozostawia wiele do życzenia.



Dekada komponowania dla telewizji potrafi w jakimś stopniu zmanieryzować metodologię pracy artysty. Może też wpłynąć na sposób pojmowania muzyki jako utylitarnego środka do wypełniania pewnych przestrzeni. Choć w oprawie do serialu Z Archiwum X chodziło głównie o uzyskanie odpowiedniego klimatu, co zresztą udawało się w stu procentach, to jednak siłą rzeczy kompozycje Marka Snowa ocierać się musiały o rzemieślnicze wyrobnictwo odcinające się od nadmiernej uwagi odbiorcy. Ten system pracy mimowolnie przeniesiony został również na filmową rzeczywistość kinowego Archiwum X. Mimo znacznie większego niż zazwyczaj budżetu, kilkumiesięcznego „okienka” czasowego na realizację zadania, partytura sama w sobie okazała się iście serialowym, uderscoreowym produktem, który tylko miejscami miał prawo fascynować słuchacza.



Mimo tego zdołała ona przetrwać próbę czasu. Mało tego. Minione kilkanaście lat przylepiło do niej łatkę prawie że kultowego zjawiska muzycznego. Nie dziwne zatem, że korzystając z dobrej koniunktury, wytwórnia La-La Land Records postanowiła wyjść naprzeciw wszystkim fanom serwując im kompletny zestaw utworów skomponowanych na potrzeby filmu Pokonać przyszłość. Zadanie to nie było zbyt karkołomne, bowiem do zawartości znanego nam już soundtracku wydanego jeszcze w 1998 roku dorzucono dosłownie siedem minut niepublikowanego wcześniej materiału. Ot wydawać by się mogło, że mało znaczące rozszerzenie. Fakt, ale dla fanów serii był to wystarczający argument, aby skusić się na kupno tego kompletnego albumu. Szczegółowe opowiadanie o samej ścieżce dźwiękowej do tego filmu mija się z celem, gdyż dobrą pracę w tym zakresie poczynił nasz nieodżałowany kolega, Mariusz Tomaszewski w recenzji wydania podstawowego. W tym miejscu chciałbym jednak zwrócić uwagę na kilka aspektów, które nadają albumowi La-Li wyjątkowy charakter, bądź też wypunktować kwestie, które z tego czy innego powodu nie zostały poruszone w rzeczonej recenzji Mariusza.


Soundtrack rozpoczynamy od mocnego akcentu w postaci Threnody in X. W filmie został on okrojony tylko do symbolicznego wyprowadzenia tematu przewodniego. Pozostałe trzy minuty rozwijające w aranżach tę kultową melodię prawdopodobnie przepadłyby z kretesem, gdyby nie fakt, że producenci i kompozytor zdecydowali się wykorzystać je w pierwszym odcinku szóstego sezonu. W ten oto sposób trafiły one na album soundtrackowy jako swoistego rodzaju atrakcja – uzupełnienie pierwotnej koncepcji autora ścieżki. Większych roszad związanych z wycinaniem, edytowaniem i zastępowaniem nagranych na potrzeby filmu tracków nie odnotowałem.



Jak już wspomniałem, niespełna dziesięciominutowe rozszerzenie nie wnosi wiele do wcześniejszego wizerunku pracy. Są to zazwyczaj drobne, kilkudziesięciosenudowe, kilkuminutowe fragmenty, bez których równie dobrze można było się obejść. Przykładem niech będzie underscoreowe Quitting czy równie mało absorbujące uwagę Space Hole ukierunkowane głównie na budowanie napięcia i grozy. W tym miejscu warto zaznaczyć, że owe thrillingowe granie Marka Snowa bardzo łudząco przypomina warsztat twórcy Johna Firzzella, a w szczególności nastrojowe, mroczne tekstury rodem z czwartej odsłony Obcego. Wśród niepublikowanych wcześniej utworów ciekawostką może się wydać filmowa wersja Crossroads będąca alternatywą względem tego, co ostatecznie znalazło się na pierwotnym albumie soundtrackowym. Prezentowany tu utwór jest niczym innym jak przearanżowaną wersją Threnody in X. Na krążku znajdziemy również inne wykonanie kolejnego budującego mroczny nastrój utworu – Plague. I właściwie na tym zamyka się pula dodatkowych „atrakcji” muzycznych dostępnych na rozszerzonym wydaniu La-Li.



Nie są to jednak jedyne argumenty, które powinno się brać pod uwagę przy ewentualnej decyzji o zakupie tego krążka. Mimo że materiał wyjściowy nie przechodził żadnego dodatkowego procesu remasteringu, ciężko przyczepić się do jego ogólnego brzmienia. Jeżeli jednak miałbym to czynić, to z pewnością poprawiłbym miks i pozbył się sztucznie rozwarstwianej panoramy selekcjonującej poszczególne sekcje w zakresie kanałów. Na dłuższą metę jest to trochę męczące. Abstrahując jednak od tych technikaliów, wznowienie La-Li (oprócz obszernych opisów i wywiadów z kompozytorem naświetlających proces powstawania ścieżki) otworzyło mi oczy na jeszcze jeden aspekt tej pracy. Otóż nie każdy utwór słyszany na płycie jest wykonywany przez orkiestrę. Nie zabrakło tu klasycznych samplowanych tracków, którym bliżej do serialowej „budżetowości” niż do wielkiej pompy z jaką popełniono kinowe Pokonać przyszłość. Przez wiele lat zastanawiało mnie czemu sample oraz sposób ich aranżacji w muzyce akcji (chociażby w utworach takich, jak Nightmare) przypominają analogiczne dynamiczne utwory z 24 godzin Seana Callery’ego. Jak się okazało jednym z programistów i aranżerów elektroniki w kinowej odsłonie Z Archiwum X był nie kto inny, jak właśnie Callery.



Fakt, ścieżka ta bardzo zestarzała się przez minione lata. Nie tyle pod względem technicznym, stylistycznym, co chyba koncepcyjnym. Dlatego też ciężko mi z sentymentem odnosić się do zawartości kompletnego wydania La-Li. Z pewnością jest to miły prezent dla fanów, którzy już od jakiegoś czasu raczeni są przez tę wytwórnię specjalnymi boxami z serialową muzyką Snowa. Aczkolwiek dla szeregowego miłośnika muzyki filmowej podchodzącego do tej partytury z obojętnością, „complete score” może się okazać aż nazbyt obciążającym słuchowiskiem.

Najnowsze recenzje

Komentarze