Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kôji Endô

Sukiyaki Western Django

(2007)
-,-
Oceń tytuł:
Dominik Chomiczewski | 17-08-2014 r.

Western to gatunek, którego japońscy twórcy przez dziesiątki lat unikali jak ognia. Wprawdzie Akira Kurosawa kręcąc wiele ze swoich filmów nigdy nie ukrywał inspiracji kinem John Forda, to jednak produkcje słynnego Japończyka, były na tyle przefiltrowane przez jego unikatowy styl, że dziś jest on uznawany za twórcę kina autorskiego. W końcu Za garść dolarów Sergio Leone – pierwszy znaczący spaghetti western, na fali którego powstał cały szereg innych tego rodzaju produkcji – był przecież niczym innym jak remakiem słynnej Straży przybocznej Kurosawy, z tą różnicą, że osadzonym w realiach Dzikiego Zachodu. W ten sposób filmy samurajskie wywarły wpływ na włoskie westerny. Natomiast sami Japończycy wcale nie byli skorzy do kręcenia własnych filmów z tego gatunku, czy to w jego amerykańskiej, czy też włoskiej stylistyce. Widzowie musieli się zatem zadowalać czerpiącymi z zachodniego kina nielicznymi tzw. „easternami” (np. Sanjuro Kurosawy), w których kowboje byli zastąpieni samurajami. Przełom nastąpił dopiero w 2007 roku kiedy to kontrowersyjny i popularny reżyser Takashi Miike (najbardziej znany z filmu Ichi zabójca) podjął się realizacji pierwszego japońskiego westernu zatytułowanego Sukiyaki Western Django. Od jego „spaghetti” odpowiedników miało go odróżniać przede wszystkim to, że w rolach głównych wystąpili Japończycy. Projekt zyskał nawet aprobatę miłośnika gatunku, samego Quentina Tarantino, który ponadto zgodził wystąpić w filmie w roli Piringo – szybkiego rewolwerowca i amatora sukiyaki, czyli popularnej potrawy z Kraju Kwitnącej Wiśni. Rezultatem tego powstał specyficzny miks spaghetti-westernowych schematów połączonych z elementami japońskiej kultury utrzymanych w lekko komediowym i nieco „tarantinowskim” stylu. I tak też idea, którą zapoczątkował w latach 60-tych Akira Kurosawa znalazła kilka dekad później swoje odbicie w japońskiej kinematografii w nieco innym wydaniu.


Punktem wyjściowym do napisania scenariusza Sukiyaki Western Django był oczywiście Django Sergio Corbucciego z 1966 roku. Obydwa obrazy opowiadają jednak zupełnie inne historie, a łączy je tak naprawdę gatunkowa stylistyka oraz kilka detali stanowiących subtelne odniesienia zarówno do filmu Włocha, jak i innych produkcji w tym gatunku. I tak np. strój Piringo przywołuje na myśl Clinta Eastwooda z „dolarowej trylogii”, a broń używana przez jedną postaci do złudzenia przypomina giwerę, którą przechowywał w trumnie Django od Corbucciego. Zapewne wytrawni kinomani znaleźliby jeszcze kilka wspólnych składników, ale ja jednak skupię się na muzyce. Poza scorem Kôjiego Endô, który w pewnej mierze odwołuje się do muzycznej francyzy spaghetti westernu, twórcy postanowili także sięgnąć po przewodnią piosenkę Luisa Enriqueza Bacalova z oryginalnego Django. Jak widać wykorzystanie tego utworu na tyle spodobało się Quentinowi Tarantino, ze ten również postanowił ją użyć kilka lat później w reżyserowanym przez siebie Django. I właśnie dopiero na fali popularności obrazu Tarantino piosenka zyskała należny jej rozgłos.



Jednak w przeciwieństwie do cenionego amerykańskiego reżysera, który wykorzystał tę kompozycję w wersji oryginalnej, twórcy Sukiyaki Western Django postanowili zaaranżować piosenkę Bacalova za co odpowiedzialny był rzecz jasna autor ścieżki dźwiękowej – Kôji Endô. Nową wersję, zatytułowaną Django Sasurii śpiewa doświadczony piosenkarz Saburo Kitajima. Jego charyzmatyczny głos dobrze wpasowuje się w koncepcję utworu, przez co pod względem wykonawczym nie traci on wiele w stosunku do oryginału. Aby nadać japońskiego charakteru zmianie uległa instrumentacja. Endô zdecydował się na wprowadzenie tradycyjnych, japońskich perkusjonalii oraz niezawodnego pod tym względem shakuhachi.. Z kolei podkreślenie obecności gitar elektrycznych znacznie uwspółcześniło kompozycję Bacalova – wszak filmy Corbucciego i Miikego dzielą ponad cztery dekady. Chociaż jak to udowodnił kilka lat później Quentin Tarantino, odświeżanie piosenki argentyńskiego laureata Oscara wcale nie jest konieczne, aby odnaleźć się we współczesnym kinie. Być może ze względu na język, bądź sentyment do oryginalnej wersji nie wszystkim ten aranż przypadnie do gustu. Trzeba jednak przyznać, że jak na tak karkołomne zadanie przeniesienia spaghetti-westernowej ballady na grunt japońskiej muzyki, efekt wydaje się być całkiem satysfakcjonujący. Melodia Bacalova powróci później jedynie w ostatnim utworze Django w ciekawej, chóralnej aranżacji. Niestety nie został on wykorzystany w filmie, a szkoda, bo znając zakończenie obrazu Miikego z pewnością znalazłoby się dla niego odpowiednie miejsce. W zamian za to ostatniej scenie towarzyszy wejście przewodniej piosenki. Z jednej strony jest ono całkiem efektowne, ale również nieco zbyt gwałtowne. Przesunięcie jej w całości na napisy końcowe, a zastąpienie odpowiednio podłożonym chóralnym Django być może okazałoby się dużo lepszym rozwiązaniem. Jakkolwiek na tym kończą się odniesienia do score’u Bacalova, chociaż Endô nie poprzestanie na tym jeśli chodzi o nawiązywania do muzyki charakterystycznej dla westernu.

W scorze nie mogło oczywiście zabraknąć melodii na trąbkę, która w przypadku partytury Endô będzie służyła za swego rodzaju temat przewodni. Pełni ona ponadto rolę tradycyjnej, ludowej melodii, wygrywanej przez jedną z postaci. Jakkolwiek pojawia się ona w kilku wersjach – zarówno na solową trąbkę (Denhichi), jak i też w towarzystwie akompaniamentującej jej gitary (Sukiyaki Trumpet) oraz w bardziej etnicznych aranżacjach (Sukiyaki Flute). Nigdy jednak nie nabiera ona silniejszego wyrazu, a szkoda bo niekiedy aż się prosiło o mocniejszy akcent. Trzeba także powiedzieć, że ze względu na melodyczną prostotę nie jest to żaden szczególny temat i mógłby on wyjść tak naprawdę spod ręki wielu innych kompozytorów. Dla przykładu bardzo podobną melodię możemy usłyszeć chociażby w utworze Shin no Na – Mezame z o rok wcześniejszych Opowieści z Ziemiomorza Tamiyi Terashimy. Mimo to w filmie Miikego wypada ona wystarczająco dobrze, aby sprawnie podkreślić muzyczne oblicze gatunku.

W partyturze odnajdziemy jeszcze jeden motyw. Usłyszymy go najpierw w gwizdanej wersji w utworze Foot of a Mountain in the Wilderness gdzie będzie towarzyszyć introdukcji głównego bohatera filmu i zarazem nie pozostawiając widzowi złudzeń z jakim gatunkiem będzie miał do czynienia w trakcie seansu. Motyw ten powróci jeszcze w zaledwie kilku kompozycjach min. Something White Floats Down from the Sky. Będzie on jeszcze podstawą do ilustracji muzyki akcji w finałowym I Ain’t Dead Til a Beat You oferującym również ciekawe, wirtuozerskie partię na trąbkę. Natomiast w kompozycji Benten usłyszymy gitarę elektryczną strojoną w ten sposób, aby naśladować charakterystyczne partie tego instrumentu rodem z włoskich westernów. Z pewnością Japończyk nie wykorzystał wszystkich elementów charakterystycznych dla gatunku. Należy jednak zauważyć, że kompozytorzy piszący muzykę do włoskich westernów w latach 60-tych i 70-tych tacy, jak Nicolai, czy Lavagnino byli niejako zobligowani do naśladowania Ennio Morricone. Endô, jako że miał przed sobą obraz będący jedynie nawiązaniem do tych produkcji mógł sobie pozwolić – przynajmniej w części – na skomponowanie muzyki po swojemu.

Tyczy się to głównie underscore’u stanowiącego gros partytury do Sukiyaki Western Django. W tej materii Japończyk stara się głównie eksperymentować z brzmieniem. W takich utworach jak Gold Rush czy White mamy do czynienia z ambientem, podobnym do tego, który Japończyk napisał do innego filmu Miikego – horroru One Missed Call. Szkoda tylko, że są to bardzo krótkie utwory, ale jest to rzecz jasna podyktowane samym filmem. Na szczęście na tym rodzaju muzyki różnorodność score’u Japończyka się nie kończy. Endô korzysta z dobrodziejstw rocka. Śmiało stosuje je w utworze EX 2, którego stylistyka całkowicie odbiega od tego, co dotychczas mogliśmy usłyszeć, ale jednocześnie podkreśla wielostylowość albumu. Niemniej znaczna część underscore’u ginie gdzieś podczas seansu i tak naprawdę dopiero na albumie możemy w pełni zwrócić uwagę na różne muzyczne rozwiązania. Niestety większość tego typu kompozycji stanowią zazwyczaj około minutowe fragmenty, które uniemożliwiają zarówno słuchaczowi wczuć się w klimat danego utworu, jak i kompozytorowi rozwinąć daną myśl muzyczną.

Wszak album oferuje słuchaczowi ponad 40 minut muzyki zawartej w aż 29 utworach. Utwory na płycie nie są ułożone w kolejności całkowicie zgodnej z chronologią występowania w filmie. Kilka kompozycji w ogóle nie pojawia się w obrazie i podobnie niektóre utwory z filmu nie występują na krążku. Jak się okazuje Takashi Miike to nie Sergio Leone, który niejednokrotnie w ten sposób kręcił niektóre sceny, aby muzyka mogła sama opowiadać historię. Japoński reżyser niestety spłyca rolę muzyki filmowej do rzemieślniczej, nie wychylającej się ponad solidną przeciętność ilustracji. Wyjątek od tej reguły stanowi ciekawe Shizuka Dance On The Table Fierce ilustrujące taniec jednej z bohaterek filmu, kiedy to Miike pozostawił Kôjiemu Endô miejsce specjalnie dla jego muzyki. Hipnotyzującą sekwencję Japończyk postanowił okrasić etniką – bębnami i… didgeridoo. Ostatecznie wyszło z tego całkiem intrygujące połączenie, co prawda nie oferujące słuchaczowi szczególnych doznań muzycznych, ale jednocześnie stanowiące jeden z najważniejszych i najbardziej wyrazistych punktów ilustracji Sukiyaki Western Django.

Ennio Morricone pisząc Za garść dolarów stworzył dla tego filmu nowy, muzyczny styl. Tak samo westernowe kompozycje Bernsteina czy Tiomkina stanowią dziś jeden ze znaków rozpoznawczych, bez których ciężko wyobrazić filmy do których zostały napisane. Pierwszy japoński film w tym gatunku niestety nie doczekał się żadnej muzycznej rewolucji. Z pewnością lepszy rezultat osiągnięto by gdyby Endô „poszedł na całość” i zdecydował się napisać partyturę będącej od początku do końca pastiszem gatunku. Z drugiej strony należy także docenić twórcze zapędy kompozytora, których chciał także w pewnej mierze odciąć się od muzyki spaghetti westernowej i napisać coś od siebie. Obranie takiej, a nie innej drogi zapewne wynikało także poniekąd z tego, że i film Miikego nie jest przecież bezczelną kopią spaghetti westernów, a jedynie do nich się odwołuje nie będąc przy tym w żaden sposób „nową jakością”. Zatem score tak, jak i sam obraz jest specyficzną mieszanką różnych stylów, która niekoniecznie może przypaść do gustu słuchaczowi muzyki filmowej. Sukiyaki Western Django zarówno pod względem filmowym, jak i muzycznym należy więc traktować przede wszystkim w formie ciekawostki, która przy okazji potwierdza kultowy status spaghetti westernu.

Najnowsze recenzje

Komentarze