Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joel McNeely

Million Ways To Die In The West (Milion sposobów jak umrzeć na zachodzie)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 29-06-2014 r.

Setha MacFarlane’a albo się kocha albo zupełnie nienawidzi. Ten kontrowersyjny twórca, gdy zabiera się za jakiś projekt, nie pozostawia na tematyce suchej nitki. Czyni to w sposób obsceniczny i wulgarny, czego przykładem jest serial animowany Family Guy od lat gromadzący przed telewizorami miliony widzów. Pokłosiem tego były dwa kolejne periodyki nadzorowane przez stację Fox, American Dad oraz The Cleveland Show. Kwestią czasu było zatem wyjście MacFarlane’a z ciasnych studyjnych pomieszczeń, by realizować się na jeszcze większą skalę. Po podpisaniu kontraktu z Universalem zabrał się za tworzenie pierwszego filmu aktorskiego… No prawie aktorskiego. Tytułowy Ted, choć wygenerowany komputerowo, zdołał zyskać sympatię wielu widzów windując film z Markiem Wahlbergiem i Milą Kunis do miana jednego z największych hitów roku 2012. Finansowy sukces Teda ugruntował pozycję MacFarlane’a wśród decydentów studia, dając mu możliwość wyszumienia się w potencjalnie mniej dochodowym projekcie. Takowym miał być Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie.


Filmy osadzone w gatunku westernowym nie sprzedają się ostatnimi czasy najlepiej. Wydawać by się mogło, że odpowiedni pastisz, a nade wszystko nazwisko reżyserującego go i grającego główną rolę, Setha MacFarlane’a, podziała jak magnes na wszystkich rządnych wrażeń odbiorców. Niestety, produkcja ledwo się zwróciła, a fala krytyki rozwiała wszelkie nadzieje na kolejne tego typu obrazoburcze wynurzenia. Ciekawe, gdyż Milion sposobów wydaje się błyskotliwym widowiskiem, nie stroniącym co prawda od typowego dla twórcy Teda, cierpkiego humoru, ale świetnie radzącym sobie z przykuwaniem uwagi odbiorcy. Mocną stroną filmu, oprócz wielu nawiązań do klasyków Hollywoodu, była obsada aktorska, która zdawała się świetnie bawić całym tym przedsięwzięciem. Żaden widz nie powinien również przejść obojętnie obok ścieżki dźwiękowej równie mocno zakorzenionej w podejmowanym przez reżysera gatunku filmowym.



Po sukcesie Teda wszystko wskazywało, że propozycja stworzenia partytury powędruje do współpracującego od wielu lat z MacFarlane’m, Waltera Murphyego. Jak się okazało, podczas jednej z sesji nagraniowych American Dad (jeszcze grubo przed premierą Teda) reżyser poinformował Joela McNeely, że ma w planach film osadzony w realiach westernowych i chciałby, aby to właśnie on zajął się stworzeniem oprawy muzycznej. Słowo rzeczone raz okazało się wiążące nawet po trzech latach. McNeely podpisał kontrakt i już na starcie, ku własnemu zdziwieniu, dostał olbrzymią swobodę w realizowaniu własnych idei. A takowe okazały się bardzo mocno zakorzenione w klasyce gatunku.



Choć Milion sposobów było właściwie pierwszym filmowym zderzeniem się McNeely’ego z gatunkiem westernowym, swoją fascynację tego typu obrazami przejawiał już od dawna. Wielokrotnie wspominał, że inspirowała go twórczość Bernsteina, Goldsmitha i prekursora nurtu Americany, w której osadzona została ta stylistka – Aarona Coplanda. Gdy przysłuchamy się ścieżce dźwiękowej do Miliona sposobów, jak na dłoni wyjdą wszystkie te inspiracje. I tutaj pojawia się najciekawszy aspekt tej pracy. W przeciwieństwie do samego filmu, który stanowi komediowy pastisz klasycznego westernu, muzyka Joela podchodzi do gatunku z jak największą powagą. Zresztą sam kompozytor w jednym z wywiadów podkreślił, że pisał tę partyturę całkiem serio. Starał się, aby powstały w ten sposób dysonans na linii obraz – muzyka, z jednej strony jeszcze mocniej zanurzał odbiorcę w realiach toczącej się akcji, z drugiej natomiast podkreślał nadęty ton przerysowanych scen akcji. Jeżeli spojrzymy wstecz, to przekonamy się, że nie jest to żadne novum w widowiskach McFarlane’a. Nawet groteskowe sceny pojedynków w Family Guy zdobione były hieprdramatyczną ilustracją nie oszczędzającą w środkach muzycznego wyrazu. Podobne zabiegi odnotować możemy w najnowszym filmie Amerykanina. Co ciekawe, McNeely odwołując się do tradycji gatunkowej nie traci kontaktu z filmową rzeczywistością. Jego muzyka jest dosyć plastyczna, świetnie odzwierciedlająca panujące w filmie nastroje. Obok wartkiej akcji opartej na charakterystycznej rytmice i melodiach determinowanych grą rozbudowanej sekcji dętej, mamy cały wachlarz liryki uwypuklającej relacje między Albertem, a Anną. Nie mogło zabraknąć również stylizowanych na ludowe brzmienie, piosenek i ballad. Takową jest tytułowy utwór A Milion Ways To Die napisany przez McFarlane’a, a wykonany przez lokalną gwiazdę muzyki country, Alana Jacksona. Zawarty tam temat został oczywiście wykorzystany w partyturze.

Wszystko sprowadza się do ogólnej refleksji, że ścieżka dźwiękowa do Miliona sposobów jest błyskotliwym, choć sentymentalnym powrotem do starej dobrej stylistyki westernowej. Partytura wydaje się umiejętnie zaaranżowanym rzemiosłem, świetnie wykonanym i co najważniejsze dobrze odnajdującym się w rzeczywistości filmowej. Kompozycja Joela nie przytłacza. Nie kłóci się o przestrzeń z innymi elementami widowiska. Znajduje się dokładnie tam, gdzie być powinna, ujawniając się najczęściej w sekwencjach akcji, plenerowych zdjęciach stanowiących pasaże miedzy scenami i jako element wspierający narrację we fragmentach ukazujących nawiązywanie głębszych relacji między Albertem i Anną.



Wraz z filmem na rynku pojawił się album soundtrackowy, który w bardzo skondensowany sposób przedstawił nam najciekawsze aspekty tej ścieżki dźwiękowej. Przygodę z krążkiem rozpoczynamy od wspomnianej wyżej piosenki promującej film. Song w wykonaniu Alana Jacksona to rozrywka w najczystszej postaci. Stylizowana na tradycyjną przygrywkę (fiddle, gitary, mandolina) streszcza nam salonowe refleksje Alana, który w jednej ze scen żali się, że na dzikim zachodzie śmierć czeka dosłownie na każdym kroku. Koncepcja pojawienia się tej pieśni ma zapewne swoje źródła w analogicznych balladach tworzonych przez Tiomkina w jego ilustracjach westernów z lat 50-tych i 60-tych. Także w piosenkach Alana Jacksona wykonywanych dla Elemera Bernsteina w sztandarowych produkcjach z Johnem Waynem w roli głównej, np.: The Sons od Katie Elder.

Po tym lekko ironicznym wstępie przechodzimy do właściwiej części partytury. Otwierający film Main Title to genialny pastisz największych highlightów z westernowej twórczości Bernsteina. Dosyć oczywiste jest tu nawiązanie do tematu przewodniego z Prawdziwego męstwa. Nie chodzi bynajmniej o samą kwestię estetyki brzmienia oraz specyficznego nastroju, ale pewnego czytelnego przesłania kierowanego do odbiorcy. Film Setha na wielu płaszczyznach dotyka bowiem problematyki odwagi, definicji honoru, a także walczenia o miłość. Ciekawym wydaje się fakt, że odcinając całą komediową otoczkę można doszukać się wielu wspólnych cech nie tylko z tym, ale i innymi kultowymi filmami Wayne’a. Nie bez znaczenia pozostaje również celowy kontrast sprawiający, że poważnie zilustrowany materiał o charakterze komicznym staje się jeszcze bardziej absurdalny. Wdzięcznym przykładem jest tutaj muzyka akcji, która ani na trochę nie spuszcza z tonu. McNeely świetnie bawi się konwencją rozpościerając nad absurdalnymi kadrami filmowymi niczym nieskrępowanego ducha przygody. Utwór Saloon Brawl odnajduje się w tych realiach nad wyraz dobrze. Powracającą tu melodia z tytułowej piosenki jest jakby pieczęcią do wypowiadanych wcześniej przez Alberta słów o brutalnym dzikim zachodzie.

Heroiczny motyw główny jest nieodzownym elementem muzycznej akcji. Kształtuje ją właściwie od podstaw, kładąc fundament pod linię melodyczną ilustracji scen o bardziej doniosłym wydźwięku. Pojawienie się Clincha w Old Stump wprowadza do muzyki wiele fermentu. Staje się ona bardziej stanowcza, drapieżna i ukierunkowana na podkreślanie złej natury tego bandyty. Doskonałym odzwierciedleniem tych nastrojów jest Clinch Hunts Albert wprowadzające wiele niepokoju za pomocą kontrapunktujących ze sobą smyczków i dęciaków oraz charakterystycznych fortepianowych akordów. Muzyka akcji to balansowanie między patetycznymi fanfarami, a budującymi grozę frazami. Tutaj doskonałym źródłem inspiracji okazała się twórczość człowieka, w którego McNeely wpatrzony był od zawsze. Chodzi mianowicie o Johna Williamsa i jego ścieżkę dźwiękową do Indiany Jonesa tak świetnie sparafrazowaną w Racing the Train. Ilustracja szalonej podróży w głąb siebie w poszukiwaniu odwagi (Albert Takes a Trip) również nie rozstaje się z tymi wzorcami. Wszystko prowadzi to do długo oczekiwanej konfrontacji na linii Albert – Clinch, która kończy się… wiadomo jak. Przecież to tylko western!

Jako że jednym z wątków filmu MacFarlane’a są zranione uczucia Alberta, nie mogło zabraknąć również adekwatnej, owianej smutkiem liryki. Utwór Missing Louise mówi nam właściwie wszystko o tematyce, jaką wyprowadza tutaj McNeely. Stonowana, wykonana na harmonijce ustnej, melancholijna melodia, dosyć łatwo przekazuje widzowi to, co z niemałym trudem próbuje pokazać nam stojący przed obiektywem reżyser. Nieociosany warsztat aktorski twórcy Family Guy trochę gryzie się z zupełnie szczerymi emocjami wylewającymi się ze ścieżki dźwiękowej. Trochę luźniejszą atmosferę zdaje się wprowadzać Charlize Theron, przy której Seth nabiera pewności i… wiarygodności. Towarzyszący tym relacjom temat (Anna and Albert) schodzi na dalszy plan, aczkolwiek nie pozostaje emocjonalnie obojętny wobec rodzącego się między bohaterami uczucia. Skupienie się na instrumentach smyczkowych, dętych drewnianych i solowej harfie jasno daje nam do zrozumienia, że mamy do czynienia z wyjątkowym uczuciem.

Niemniej jednak partytura do Miliona sposobów nie ogranicza swej roli tylko do dramatotwórczej ilustracji lub metronomu dyktującego tempo akcji. Jak już wspomniałem wyżej, jest tu również miejsce na niczym nieskrępowaną rozrywkę – także taką, która wdziera się w diegetyczny język komunikacji z widzem. Przykładem jest melodia wykonywana przez grajków na miejscowej potańcówce (The Barn Dance) i chyba największy highlight tego soundtracku – świetnie zaaranżowana piosenka Stephena Fostera, If You’ve Only Got a Moustache. Już bez kontekstu wizualnego powala swoim ironicznym wydźwiękiem, a skonfrontowana z wydarzeniami dziejącymi się na ekranie… Cóż, to trzeba po prostu zobaczyć.

Zresztą podobne wrażenia pozostawiała większość filmu MacFarlane’a. Ten reżyser zdecydowanie trafia w mój gust komediowy, czego dowodem jest dwukrotna wyprawa do kina na Milion sposobów. Niemniej jednak zdaję sobie sprawę, że nie każdy czerpał będzie z tego widowiska tyle samo radości co ja. Niezależnie, czy lubimy humor MacFarlane’a czy nie, ścieżka dźwiękowa do Miliona sposobów będzie sentymentalną podróżą do historii i klasyki gatunku westernowego. Niezbyt oryginalną, ale świetnie zaaranżowaną i równie ciekawie wykonaną.

Najnowsze recenzje

Komentarze