Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Debney

Lair (2CD Limited Edition)

(2014)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 24-05-2014 r.

Elektroniczne formy rozrywki nigdy nie należały do moich ulubionych. Wolny czas wolę spędzać na świeżym powietrzu, w kinie lub wertując zawartość jakiejś ciekawej książki. Nie znaczy to, że z obojętnością podchodzę do tego, co dzieje się na rynku gier komputerowych / konsolowych. Jako miłośnik muzyki filmowej bardzo często sięgam po oprawy muzyczne z tego typu projektów. Oprawy, które jak się okazuje z roku na rok stoją na coraz wyższym poziomie. Dokładnie siedem lat temu rynek muzyczny zachwycał się pełną orkiestrowego przepychu ilustracją do gry Lair. Partytura Johna Debney’a i Kevina Kaski trafiła w gusta entuzjastów epickich, łatwo wpadających w ucho melodii, ale z drugiej strony dawała wiele powodów do dyskusji nad takimi kwestiami, jak oryginalność. Temat bezczelnych kopii, choć ważny, to jednak blednie w świetle ogólnego poziomu i przebojowości całej kompozycji. Dowodem na to niech będzie fakt, że twór Debney’a przetrwał próbę czasu na stałe wpisując się do kanonu jego największych osiągnięć.



Minione siedem lat rozliczyły amerykańskiego kompozytora z jego licznych „grzeszków” popełnionych w tej pracy, ale nie osłabiły wcale jej popularności. Grono miłośników muzyki do Lair systematycznie się powiększało, a dostępna od lat cyfrowa wersja soundtracku wydawała się tylko kroplą w morzu potrzeb. Do gry powstało bowiem około trzech godzin muzyki, tymczasem album soundtrackowy zawierał jej niespełna 70 minut. Kilkakrotnie miałem okazję zetknąć się z kompletnym materiałem i wrażenia są bardzo podobne – jest kilka fragmentów, które aż wołały, by umieścić je na oficjalnym soundtracku. I tutaj na arenę wydarzeń wkroczyła coraz śmielej poczynająca sobie na rynku wytwórnia La-La Land Records. Jeszcze zanim oficjalnie podano listę utworów, spekulowało się, że być może w nasze ręce trafi tzw „complete score”. Jednakże wytwórnia zaangażowała do współpracy kompozytora, który postanowił przedstawić autorską wizję tej oprawy muzycznej. W nasze ręce oddano więc dwupłytowe, limitowane do dwóch tysięcy egzemplarzy wydawnictwo, na którym znalazło się łącznie prawie 120 minut muzyki. W moim odczuciu zestaw ten w zupełności wyczerpuje potencjał ścieżki dźwiękowej do Lair.



Nie widzę sensu powtórnego rozbierania partytury Debney’a na czynniki pierwsze. O samej muzyce wypowiedziałem się już bowiem przy okazji recenzji oryginalnego wydania soundtracku z 2007 roku. Miniony czas nie zmienił praktycznie nic w moim podejściu do tej kompozycji, więc z czystym sumieniem odesłać mogę do popełnionego niegdyś tekstu. W tym miejscu natomiast chciałbym skupić uwagę na dwóch sprawach: na nowym materiale oraz samym aspekcie wydawniczym. Jeżeli chodzi o to drugie, to trzeba przyznać, że amerykańska wytwórnia po raz kolejny stanęła na wysokości zadania. Materiał muzyczny zremasterowano i umieszczono na krążkach w równych, godzinnych blokach. Na drugim dysku otrzymujemy dodatkowo cztery bonusowe utwory: koncertową suitę, muzykę do zwiastuna gry oraz dwie demówki ukazujące rozwój koncepcji ścieżki. Wszystko to wzbogacone zostało obszernymi opisami poszczególnych etapów tworzenia ilustracji. Z nich dowiedzieć możemy się między innymi, że John Debney nigdy nie przepadał za grami komputerowymi, ale zawsze zafascynowany był tym zjawiskiem. Propozycja pracy nad Lair była więc bezprecedensowym doświadczeniem, na korzyć którego przemawiała niespotykana do tej pory swoboda w realizowaniu własnych pomysłów. Niemniej jednak doprowadzenie tego przedsięwzięcia do końca musiało się wiązać z zaangażowaniem kogoś do pomocy. Wybór padł na Kevina Kaskę – doświadczonego orkiestratora i kompozytora, który wielokrotnie miał okazję współpracować między innymi z Johnem Williamsem.


Właśnie niespotykana umiejętność imitowania stylu Maestro stała się czynnikiem, który w znacznym stopniu przełożył się na brzmienie oprawy do Lair. Ciekawym jest fakt, że rola Kevina Kaski dalece wykracza poza funkcję typowego pomocnika. Na jego barki spadł bowiem obowiązek samodzielnego orkiestrowania blisko trzygodzinnego materiału! Ponadto, gdy spojrzymy na rozkład prac i ilość utworów skomponowanych przez Kaskę, to okaże się, że harował niewiele mniej niż sam John Debney. Efekty tej pracy również są nieporównywalne gdyż większość utworów akcji stworzył i zaaranżował właśnie ten mało znany kompozytor. Przykładem niech będzie Diviner Battle, Blood River, czy Breaking The Ice. Tam też jak na dłoni wychodzą wszystkie inspiracje ilustracją do trzeciej części Gwiezdnych wojen. John Debney bynajmniej nie pozostaje pod tym względem gorszy. W jego utworach często daje się odnotować swashbucklerową dramaturgię, która chyba z sentymentem wspomina opus magnum twórczości tego kompozytora – Wyspę piratów. Abstrahując od stylistycznych i melodycznych zapożyczeń, warto w tym miejscu skupić się na kilku nowinkach, jakich dostarcza nam limitowany soundtrack La-Li.



Pierwszy dysk w większości wypełniony jest znanymi nam utworami. Jest jednak kilka nowości, wśród których najbardziej znaczącą wydaje się pięknie wykonany temat miłosny zawarty w czterominutowej suicie Love Theme. Temat ten przewijał się już w skromniejszych aranżach na cyfrowym albumie, niemniej jednak w tej formie prezentuje się nad wyraz okazale. Nie bez znaczenia pozostaje również fragment z animacji początkowej, tudzież Prologue, będący ładnie zaaranżowanym zestawem motywów. Trochę niżej w mojej osobistej hierarchii wartości stoją dwa utwory akcji wieńczące ten pierwszy dysk. Są to Mokai Camp Attack/Reach Mokai City oraz Defenses Overrun rzucające nas w wir cięższego, nieco bardziej funkcjonalnego grania. Podobne wrażenia zostawiają po sobie nowości kształtujące materiał zawarty na drugim krążku. Wśród całej gamy epickich fragmentów akcji ciężko wyszczególnić coś, co pobudziłoby naszą wyobraźnię na dłużej. Jeżeli jednak miałbym wskazać utwory, które urzekły mnie dynamiką oraz niewybrednymi orkiestracjami, z pewnością będą to The Holy City of Mokai oraz Preparing for Battle/Maelstrom/After Burners. Oczywiście wśród całej gamy nowości otrzymujemy również rozszerzenia znanych nam już kawałków. I tak jest w przypadku Bridge of the Ancients wzbogaconym o kilkadziesiąt dodatkowych sekund (The Ice). Także Deadman’s Basin opatrzone zostało nie słyszanym wcześniej dwuminutowym prologiem. Nie są to jednak fragmenty w większym stopniu zmieniające nasze wcześniejsze wyobrażenia o ścieżce dźwiękowej do Lair.



Właściwie to żaden z nowo zaprezentowanych utworów (poza tematem miłosnym) nie wprowadza większej rewolucji do wcześniejszej wersji soundtracku. Pewnego rodzaju atrakcją mogą być dołączone do wydania bonusy. I o ile jedenastominutowa suita koncertowa nie wprawia w euforię, to utwór skomponowany na potrzeby pierwszego zwiastuna gry jest już pozycją rodzącą wiele pytań. Czemu? Otóż nie znalazł się tam żaden z kluczowych tematów partytury, a stylistyka odbiega dalece od tego, co ostatecznie mogliśmy usłyszeć grając w Lair. Stało się tak dlatego, ponieważ Sony zleciło skomponowanie owego fragmentu na długo zanim Debney zaczął pracować nad ilustracją. Nieco mniej intrygujące są samplowane dema tematu Rohn oraz jednego z fragmentów akcji. Ot taka ciekawostka dla słuchaczy chcących przybliżyć sobie warsztat twórczy amerykańskiego kompozytora.



Czy w świetle tych niezbyt euforycznych refleksji limitowane wydanie La-Li jawić się może jako produkt zbędny? Zdecydowanie nie. Dwupłytowe Lair jest na pewno wypełnieniem rynkowej pustki, jaką zostawił oficjalny album wydany tylko w formie cyfrowej. Nie ulega wątpliwości, że jest to pozycja kierowana głównie do miłośników tej ścieżki dźwiękowej. Także dla kolekcjonerów, którzy od dawna marzyli, by dołączyć ten soundtrack do swoich zbiorów. Jako osoba zaliczająca się do obu tych grup przyjąłem ten album z wielkim entuzjazmem. Zapewne z wielkim entuzjazmem będę też do niego powracał… po wielokroć.

Inne recenzje z serii:

  • Lair
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze