Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Dimitri Tiomkin

Gunfight at the O.K. Corral (Pojedynek w Corralu O.K.)

(1957/2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 20-02-2014 r.

Mimo iż końcówka lat 50, to tak na dobrą sprawę późny zmierzch Złotej Ery amerykańskiej kinematografii (muzyki filmowej również), nic nie wskazywało na to, że cieszący się coraz większą popularnością gatunek westernu szybko zniknie z targetu hollywoodzkich producentów. Co by nie mówić, filmy osadzone na „Dzikim Zachodzie” sprzedawały się jak świeże bułeczki – zwłaszcza te oparte choćby w małym stopniu na faktach autentycznych. Swoistego rodzaju fenomenem w lokalnej kulturze stała się postać Wyatta Earpa – jednego z najsłynniejszych rewolwerowców – która posłużyła za inspirację do powstania dziesiątków powieści i filmów. Jednym z nich był niewątpliwy klasyk lat 50-tych, Pojedynek w Corralu O.K. w reżyserii Johna Sturgesa. Nakręcony za niewiele ponad 2 miliony $ przyniósł studiu Paramount ponad pięciokrotne zyski. Wszystko dzięki pedantycznej postawie produkującego całe przedsięwzięcie Hala B. Wallisa. Jego uwadze nie umknęło nic, także i kwestia doboru odpowiedniego kompozytora.

Wallis brał pod uwagę trzech muzyków specjalizujących się w ówczesnej Americanie. Na początku projekt miał powierzyć dopiero co rozpoczynającemu przygodę z Hollywood, Leonardowi Rosenmanowi. Z ekonomicznego punktu widzenia byłaby to stosunkowo tania, ale niepewna inwestycja. Dlatego też pomysł szybko zarzucono. Później „na celowniku” był bardziej doświadczony Alex North, ale i on odpadł po tym, jak producent uparł się na angaż drogiego, ale niezwykle zdolnego ukraińskiego kompozytora, Dimitra Tiomkina. Czemu akurat on? Wychodzi na to, że uhonorowana podwójnym Oscarem (za score i piosenkę) ścieżka do westernu W samo południe bardzo mocno przypadła do gustu temu producentowi. Tak mocno, że był on w stanie rozstać się z blisko 18000 $, by nazwisko Tiomkina widniało na plakatach promujących Pojedynek. Decyzja okazała się skądinąd słuszna, zwłaszcza, że muzyka kompozytora za żelaznej kurtyny stała się jednym z kluczowych elementów filmu Sturgesa. Czemu więc przez tak długi czas nikt nie odważył się jej zaprezentować w formie całościowego soundtracku?

Pierwszych prób dokonał poniekąd Elmer Bernstein nagrywając na nowo w 1978 roku blisko 16 minut z kompletnej ścieżki dźwiękowej. Warto przeto wspomnieć, że oryginalne taśmy spoczywały już od kilku dekad w archiwach Paramountu, niszczejąc i poddając się próbie czasu. Dopiero w roku 2013 sprawą zainteresowała się wytwórnia La-La Land Records, która dzięki porozumieniu z decydentami studia mogła wejść do archiwów i wydobyć z nich to, co jeszcze dało się wydobyć. Niestety większość zachowanego materiału, to bardzo słabej jakości nagrania mono, a względnie brzmiących zapisów stereo uzbierano w sumie tylko 8 minut. Zadanie przed jakim stanęła ekipa zajmująca się masteringiem było więc karkołomne. Wydawać by się mogło, że w dobie współczesnych możliwości „odzyskiwania” takich staroci, wytwórnia stanie na wysokości zadania i dołoży wszelkich starań, by wygrać Pojedynek o atencję swojego stałego klienta. Niestety, rzetelna zazwyczaj firma popełniła na kultowej ścieżce Tiomkina techniczny gwałt. Materiał słyszany na blisko 74-minutowym albumie dosłownie straszy marną jakością i przebijającym się z tła szumem. Smutne jest to, że pasjonaci z Kalifornii wydają coraz częściej i więcej tytułów, aby przetrwać na rynku. Rzutuje to rzecz jasna na jakości restaurowanego nagrania, a co za tym idzie na kiepskim tzw. „listening experience”. Pewnego rodzaju pocieszeniem mogą być dołączone do wydania książeczki – booklety zawierające szczegółowe opisy etapów produkcji oraz analizy track-by-track, dające szersze pojęcie o procesie powstawania ścieżki i rozwijaniu przez ukraińskiego kompozytora jego ciekawych idei. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko zaprezentować kilka z nich.



Zanim to jednak zrobimy, trzeba jasno powiedzieć, że ścieżka dźwiękowa do Pojedynku nie wpisuje się w kanon najbardziej pasjonujących doświadczeń muzycznych tego okresu. Co prawda stworzona przez Tiomkina oprawa świetnie prezentuje się w połączeniu z obrazem; cechuje się dużym wyczuciem i pewnego rodzaju nowatorskim spojrzeniem na tematykę westernu, ale na płycie nie potrafi w takim samym stopniu do siebie przekonać. Gdzie można dopatrywać się przyczyn takowego stanu rzeczy? Oprócz wspomnianego wyżej kiepskiego remastera, największym grzechem tej partytury jest chyba względna monotematyczność i uwiązanie struktur ścieżki do pokutujących w czasach Złotej Ery schematów ilustracyjnych. Nieco mniej charakterystyczne wydaje się natomiast opieranie tej struktury na filarze właściwie jednego monolitu tematycznego, bez którego cała ścieżka sypie się niczym domek z kart. Nie jest to temat sensu stricto, ale piosenka skonstruowana na kształt ballady. Wartym odnotowania jest fakt, że nie była ona wymysłem samego Tiomkina. Już w pierwszej wersji scenariusza przez karty takowego przewijały się następujące przyśpiewki:



O.K. Corral, O.K. Corral; there the outlaw band made their winal stand at O.K. Corral…



Jednak to, co zrobił z nimi Tiomkin i pracujący nad tekstem Ned Washington, zasługuje na głębokie uznanie. Zaadaptowanie owej ballady na grunt przypominającego grecką sztukę, wejścia chóralnego, było przejawem geniuszu ukraińskiego kompozytora. I faktycznie, wokalizy Frankie Laine’a (a pierwotnie piosenkę tą wyśpiewać miał sam Elvis Presley) mają w sobie coś, co każe patrzeć na film Sturgesa, jako na pewnego rodzaju dramat sceniczny podzielony na trzy umowne akty. Ciekawym i dosyć nietypowym wydaje się fakt, że sama piosenka zamyka w sobie cały potencjał tematyczny ścieżki. W jaki sposób? Dzieląc po prostu jedną balladę na pięć odrębnych sekcji lejtmotywicznych, na których opierana jest główna linia melodyczna. Warto w tym miejscu zatrzymać się nad ową nietuzinkową strukturą tematyczną, a posłuży nam do tego otwierający krążek Gunfight at the O.K. Corral.

Pierwsze sekundy to standardowa w tamtych czasach fanfara towarzysząca początkowym napisom. Jest to nic innego, jak skondensowany przekrój przez “kręgosłup” merytoryczny całej palety tematycznej. Szybko ustępuje ona miejsce właściwej części motywu, który rozpoczyna się subtelnym “wygwizdywaniem” rzeczonej melodii. W późniejszych latach zabieg ten na stałe wejdzie do warsztatu takich artystów, jak Ennio Morricone. Natomiast w tej konkretnej pracy stanowi preludium do głównego trzonu tematycznego aranżowanego na gruncie charakterystycznego wokalu Laine’a i wejść chóralnych. Są to dwie stale przeplatające się melodie stanowiące motyw głównego bohatera, Wyatta Earpa. Ponadto w tej nietuzinkowej strukturze wyszczególniamy również coś na kształt interludium i crescendo – wszystko będące wypadkową zarysowanych wcześniej koncepcji melodycznych.



I ten oto niespełna czterominutowy utwór mówi nam właściwie wszystko, co powinniśmy wiedzieć o ścieżce dźwiękowej do Pojedynku. Dalsze zagłębianie się w muzyczną treść wiąże się z licznymi powrotami do tej przyśpiewki. W formie wokalnej, czy instrumentalnej… nie ma to najmniejszego znaczenia. Faktem jest, że bez tej melodii kompozycja wydaje się jałowa jak ziemia, na której rozgrywa się akcja filmu. Owszem, nie brakuje tu hiperdramatyzmów i przerysowanej miłosnej liryki, tak typowej dla ilustracji tamtego okresu. Nie są one jednak na tyle inwazyjne, by w większym stopniu się nad nimi rozczulać.



Zupełnie inaczej sprawa się ma z oprawą sceny końcowej ujętej muzycznie w dwóch utworach: The Night Before / A Walk to Eternity oraz End of Gunfight. Dimitri Tiomkin genialnie bawi się tam konwencją score’ingu sceny akcji, co raz zmieniając nastroje i korzystając z wielu, wydawać by się mogło, dziwnych zabiegów, na przykład z Mickey Mousingu! Oczywiście w najbardziej emocjonujących fragmentach kompozytor rezygnuje z ilustracji, ale tylko po to, by w ostatniej scenie zmiażdżyć odbiorcę porcją niezwykle dramatycznych fragmentów muzycznych. Całość kończy fanfara będąca skróconą wersją ballady otwierającej album.



Na tym jednak nie koniec przygody z muzyką do Pojedynku. Przed nami bowiem blisko 20 minut materiałów bonusowych. Czy warto poświęcić im ten czas? Przyznam szczerze, że gdy pierwszy raz zabierałem się za ten album, to pozwoliłem sobie na te drobne szaleństwo. Niestety, materiał dodatkowy nie przekonuje niczym specjalnym, a umieszczone tam utwory, to w głównej mierze kilkunastosekundowe zapchajdziury. Zdziwiła mnie natomiast obecność wśród materiałów źródłowych polskiego walczyka, warszawianki. Z ciekawości sięgnąłem po film i przekonałem się, że faktycznie, utwór ten przewija się w tle. Jak się jednak okazało, większość tzw. „source music”, to muzyka już wcześniej nagrana i jedynie wykorzystana w filmie Sturgesa na specjalnej licencji.



Jeżeli mam być szczery, to jestem trochę zawiedziony tym wydaniem. Wiele lat czekaliśmy na wygrzebanie z archiwów ścieżki dźwiękowej do Pojedynku w Corralu O.K. i niestety ten moment zwieńczony został częściowym partactwem jakiego dopuściła się La-La. Jakość dźwięku zniechęca do licznych powrotów, a obecność na rynku kilku re-recordingów kultowej już ballady tym bardziej każe głęboko zastanawiać się nad zasadnością zaciskania zębów przy tym „półprodukcie”. Sama oprawa Tiomkina pozostaje natomiast niewątpliwym klasykiem, o którego istnieniu warto wiedzieć.


Najnowsze recenzje

Komentarze