Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Wendy Carlos

Clockwork Orange, A (Mechaniczna Pomarańcza)

(1972)
5,0
Oceń tytuł:
Wojtek Wieczorek | 14-02-2014 r.

-I co teraz, ha?
Byłem ja, to jest Wasz Pokorny a Piszący Te Słowa, i trzech moich kumpli, to znaczy Len, Rick i Bycho, A Bycho zwał się Bycho z powodu że miał to gromadne grube szyjko i takie ma balszoj gromkie głosiszcze, kak raz budź to wielki jakiś gromadny byk ryczał boouuuuu. Siedzieli my w kinie zastanajawiając się, jakim też film nas uraczą w ten pięknie rozpoczęty, a wieczór był chujnia mrok ziąb zima sukin kot choć suchy. Towarzyszył nam direktor Kubrick, cały w ułybkach, jakby chciał mnie podeprzeć na duchu. – Wszystko gotowe? – odezwał się pan Kubrick z tym przydechem. I usłyszałem głosy wykrzykujące: ta jest! ta jest! ta jest! najpierw z odległości, a potem bliżej, no i rozległ się taki buczący szum, jakby coś powkluczano. A potem światła zgasły, o braciszkowie moi i zaczął się pokaz filmowy od bardzo czudackiej muzyki, lecącej z głośników. A potem na ekranie pokazał się obraz, i tytuł – „Mechaniczna Pomarańcza”. Tak właśnie nazwano film, o braciszkowie moi, o beztroskich czasach Waszego Pokornie Opowiadającego To Wszystko Przyjaciela.

Film był bardzo horror szoł, pełen dziul o grudkach jak z żurnala wyciętych i malczyków robiących ultra kuku i dwadzieścia w jedno sobie nawzajem, psiczkom, mużykom i razkrez nozem i brzytwą komu się nawinęło, na co zaraz stare chryki ach ach ach chry chry i odezwali się głosem tak jakby świętojebliwym: Skandal! Straszne! – i jakbyśmy nie byli na placu publo, tylko aut z kina to bym im zrobił chlast chlast i razkrez aż by popłynął ten czerwo czerwony sok. Toteż krzyknąłem tylko na tych drewniaków, coby zakluczyli te swoje przeciwne pyski.

Przez cały pokaz prześlizgiwała się taka po nastojaszczy cudaczna muzyka, jakbyś braciszku był po mleczku z drenchromem albo syntmeskiem czy innym marasetem i w wielu przypadkach gotów bym był uwrzasnąć jak z uma szedłszy: Stać! To zbrodnia, to grzech, co wy z tą cudowną muzyką robicie! Ale jednak w połączeniu z obrazem dawały taki tryp, że mogłeś podziwiać Pana Boga i Wsiech Jego Aniołów i Świętych w lewym bucie i do tego błyski wybuchy na cały mózg, no po prostu horror szoł! Toteż po pokazie bystro pognałem do żyliszcza i wkluczyłem płytę w swoim stereo.

No i – bracia – zaczęło się. Title Music From a Clockwork Orange zalało mnie cudacznymi dźwiękami. I poznałem, co to było – ten utwór to trypowa, syntetyczna wersja muzyki z pogrzebu Królowej Mary autorstwa Henry’ego Purcella, a brzmiało to jakbym wypił mleczko z dodatkiem marasetu i już miałem ujutne dwie minuty w niebie. Zaraz potem otoczyły mnie krasiwe dźwięki Sroki Złodziejki Rossiniego. Puzony mi pod łóżkiem kruszyły czerwone złoto, a za moją głową trąbki trojako srebromieniące się, a tam u drzwi kotły toczą mi sięo kiszkach i znów znikły chrupnięte jak grom z cukru.

Największą radość sprawiła mi jednak Dziewiąta Beethovena, która też w całym filmie grała oczeń mogutną rolę. Och, co za ucieleśnione wspanialstwo i przewspaniałość słuchać jak śpiewają o tej frojdzie. Na płycie znalazły się wersje na orkiestrę i syntetyczne, które to brzmiały jak oskroba dla Ludwiga Van, jakem już bałaknął czysta to okropność i bez filmu nie mam najmniejszego życzenia tego plajstykowego piania słuchać, aż baszka mnie od tego rozbolała.

I jak już przesłuchałem całą płytę, o Braciszkowie moi, która bez filmu gromko traci, zacząłem się zastanawiać co też direktor Kubrick miał w zamierzeniu. Dlaczego pokaz zaczął się od muzyki z pogrzebu? Czy chciał dokazać, że w Londynie nastąpiła śmierć wartości? Czy Sroka Złodziejka to taka ironia, iż to ja, malczyk-palczyk Alex wraz ze swoimi drugami jestem jako ta Sroka, czy też tylko miało to oddać moje naostrzenie i frojdę z Ultraprzemocy? Jednak najniemożebniej dosadza mi piąta Beethovena, która w filmie pojawia się jako dzwonek do drzwi tego pisarczyka, co to mu w swoich beztroskich latach zrobiliśmy z drugami dwadzieścia w jedno, a potem natrafiłem na niego szukając pomocy i zostałem po nastojaszczy upudlony. Otóż drug Beethovena, Anton Schindler miał powiedzieć, że sam Ludwig Van rzekł o tym przewspaniałym motywie „Tak oto Los puka do drzwi”. I czy też direktor Kubrick życzył dokazać, że to Los czy też inny God Gospod mnie przywiódł do tego samego Domciu, najpierw jako beztroskiego malczyka, który czerpie uciechę z ultra-kuku, a potem tenże sam Los mnie tam przywiódł jako upudloną ofiarę? Czy też o zwykłe pukanie do furtki żyliszcza chodziło?

Jeśli kiedyś zrobicie sobie dzień wolny od rzygoły, lub też zamiast pracolić postanowicie wsiąść do basa i pojechać do centrum, aby butik zaszczycić łaskawie dając mu zarobić, możecie się napotkać na dwie wersje tegoż soundtracku, opisywana tu przez Waszego Brata i Piszącego te słowa i wydana w tym samym roku Walter Carlo’s Clockowork Orange, zawierająca część muzyki nieużytej w filmie (w większości plajtykowie pianie, jakkolwiek bonziaki mają zach zach zachwyt, bo nigdy wcześniej żaden mudak ani psiczka nie użyli w ten sposób syntezatorów).

Jakem już bałaknąwszy parę zdań wcześniej, płyta ta gromko bez filmu traci, albowiem direktor Kubrick szalenie a pomysłowo montaż pod muzykę zażyczył. Jeśli już zakluczycie stereo w swoim żyliszczu, wysoce Wam polecam, o braciszkowie moi, abyście sobie oryginalne nagrania Ludwiga Van, Rossiniego i Elgara kazali. A muzykę Carlosa zostawcie sobie na pokaz filmowy, gdzie jest po nastojaszczy cudaczna i trypowa, niczym mleczko z dodatkiem. Wtedy będzie wszystko jak trza.

Uwaga: Recenzja ta została napisana w stylu filmu i książki, do których się odnosi.

Najnowsze recenzje

Komentarze