Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Joseph Bishara

Conjuring, the (Obecność)

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 22-10-2013 r.

Urodzony w Malezji James Wan mimo stosunkowo młodego wieku zdążył już zapracować na opinię być może najbardziej solidnego hollywoodzkiego specjalisty w dziedzinie horroru. Wprawdzie trudno którykolwiek z jego obrazów nazwać wielkim czy przełomowym dziełem, jednak nie da się zaprzeczyć, że każdy z nich trzyma poziom co najmniej przyzwoity a reżyser z wielką wprawą i respektem korzysta z utartych schematów i gatunkowych klisz, nie traktując widza jak siedmiolatka oglądającego pierwszy w życiu film grozy. Tym samym Wan wyróżnia się zdecydowanie na tle kolegów po fachu w większości kręcących mało strawną papkę z całą masą remaków i sequeli.

W Pile – swoim pełnometrażowym debiucie – Wan w roli kompozytora pozwolił zadebiutować byłemu członkowi zespołu Nine Inch Nails (nie, nie Trentowi Reznorowi;)) Charliemu Clouserowi, który popisał się w sumie tylko i aż znakomitym muzycznie finałem. Clouser zilustrował dla Wana jeszcze Dead Silence, po czym całkowicie zatracił się w sequelach Saw. Począwszy od Naznaczonego Wan zatrudnił nowego kompozytora, Josepha Bisharę, który miał już skromne doświadczenie w ilustracji kina grozy (choćby The Convent czy The Gravedancers), jak i przeszłość w zespołach pałających się industrial metalem. Żeby było ciekawiej w Naznaczonym Bishara dostał także angaż aktorski i wystąpił w roli… demona. W podobnym zresztą charakterze pojawił się także w kolejnym filmie Wana, czyli w The Conjuring.

Obecność inspirowana jest autentyczną historią rzekomego nawiedzenia domu pewnej amerykańskiej rodziny, która miała miejsce w latach 70. ubiegłego stulecia. Wan nie zmienia czasu akcji, starając się wiernie odtworzyć realia tamtej dekady, jeśli jednak ktoś miał nadzieję, że Joseph Bishara w jakikolwiek sposób odwoła się do kompozycji z horrorów tamtego okresu, to mógł się rozczarować. Naznaczony pokazał mniej więcej muzyczny styl Bishary. To muzyka nie zapadająca w pamięć, ale tworząca przerażający nastrój, plamy dźwięków, muzyka na granicy sound designu. Przy czym Insidious to chyba jeszcze Bishara w wersji light, bo dopiero w The Conjuring muzyk ucieka niemal zupełnie od tonalności. W poprzednim projekcie siłą rzeczy tworzył też muzykę pod sceny obyczajowe, familijne, gdzie nie można było atakować widza mrocznym underscorem. Tutaj reżyser zwolnił go z tej najwyraźniej przykrej dla niego powinności i powierzył ją uznanemu kompozytorowi, Markowi Ishamowi, który stworzył wykorzystywany na przestrzeni całego filmu temat rodzinny. Bishara mógł zatem całkowicie pogrążyć się w świecie mroku i strachu.

I trzeba przyznać, że ze swego zadania wywiązał się bez zarzutu. Trudno może mówić, by muzyka Bishary była jakoś szczególnie pamiętna, jednak oprócz ilustracyjnej rzetelności i kreacji odpowiedniej atmosfery, potrafi silniej zaakcentować swą obecność. Już na otwarcie filmu Bishara puszcza w bój mroczne dysonanse, pokazując że żadnej taryfy ulgowej nie będzie. Później nieszczególnie liczna orkiestra wsparta jeszcze skromniejszym chórkiem i rzecz oczywista – elektroniką, a to snuje się ponuro w tle, a to jęczy i zawodzi, a to szepcze niemal (chórek to nawet dosłownie), a to atakuje znienacka dynamiczną salwą brzmień. Jak to w horrorze. Dla wielu z tych, którzy odważą się sięgnąć po płytowe wydanie muzyki „horror” nie będzie jednak tylko określeniem gatunku ilustrowanego filmu.

Nie jestem pewien, czy stwierdzenie, że słuchanie soundtracku z The Conjuring nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń w moim życiu to bardziej truizm, czy sarkazm. Pomijając nawet fakt samej stylistyki. Bishara choć podkreśla swoje uwielbienie dla popularnych ilustracji kina grozy, zwłaszcza Johna Carpentera i zespołu Goblin, bardziej chyba inspiruje się dorobkiem muzyki współczesnej, a zwłaszcza dodekafonii i sonoryzmu. Nie wątpię, że kierunki te mają swoich wielbicieli, ale jeśli na to wszystko nałoży się mocno ilustracyjny aspekt kompozycji, w sensie kompletnego podporządkowania ekranowym zdarzeniom, oraz zdecydowanie nieprzekonujący montaż albumu, wtedy nawet najbardziej „wyrobionym” melomanom trudno będzie się tu odnaleźć. Utwory na soundtracku potrafią mieć albo raptem kilkadziesiąt sekund, albo – jeśli już są dłuższe – składać się w połowie z totalnie wyciszonego tła, kiedy gdzieś tam w tle plumka bez celu ledwie słyszalna elektronika a słuchacz zaczyna zastanawiać się czy przypadkiem jego sprzęt nie uległ jakiejś awarii. Gdy zaś nieopatrznie zacznie próbować regulować głośność może zostać zaskoczony gwałtowną ekspresją chóru i orkiestry. Niektóre idee, brzmienia i aranżacje mogą się podobać, ale cały soundtrack to może sprawdziłoby się na halloweenowej imprezie (nie wiem, nie chadzam), ale do tradycyjnego „posłuchania sobie muzyki” zostawiam go tylko największym twardzielom. Reszta powinna się zainteresować w zasadzie jedynie Family Theme Marka Ishama. Utwór ten zaskakuje nie tylko na tle dysonansów Bishary. Ten może prosty ale jakże uroczy i elegancki motyw, w środkowej części wpleciony w tajemnicze i nieco mroczne brzmienia, jest jednym z ciekawszych utworów jakie Amerykanin w ostatnich latach napisał na potrzeby kina.

Całość zaś w wydaniu soundtrackowym większości słuchaczy zwyczajnie odradzam. Nie dlatego, żeby Bishara odwalił tu fuszerkę i należała mu się krytyka. Bynajmniej. Podporządkowana filmowi koncepcja okazała się trafna a kompozycja od strony technicznej jak i wykonanie bez zarzutu. The Conjuring stoi niewątpliwie ponad standardowymi ilustracjami do horrorów. Jednak charakter tego dzieła muzycznego i sposób jego wydania czyni go niemal zupełnie nieatrakcyjnym dla jakichś 90 (99?) % miłośników muzyki filmowej.

Najnowsze recenzje

Komentarze