Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Christophe Beck

Percy Jackson & The Olympians: The Lightning Thief (Percy Jackson: Złodziej Pioruna)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-08-2013 r.



Percy Jackson – gdy wpiszemy te frazy w dowolnej wyszukiwarce, na ekranie pojawi nam się kilkadziesiąt milionów odnośników świadczących o pospolitości tego imienia i nazwiska. Nie bez powodu Rick Riordan posługuje się właśnie nimi pisząc o statystycznym amerykańskim chłopcu odkrywającym w sobie nieprzeciętne zdolności. Wszak nie co dzień dowiadujemy się, że jesteśmy dzieckiem samego Posejdona! Choć z powieściami Riordana nie miałem nigdy do czynienia, to informacja o ekranizacji pierwszej z tych książek wzbudziła moje zainteresowanie. Tym większe, że za całość odpowiadać miał Chris Columbus – jeden z czołowych reżyserów kina familijnego. Zatem na wycieczkę do kina nie trzeba mnie było namawiać i ogólnie rzecz biorąc nie zawiodłem się. Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy: Złodziej Pioruna to film, gdzie oglądając zapominamy o wszelkiej logice i dajemy porwać się przygodzie, zapierającym dech w piersiach efektom specjalnym i… adekwatnej do tego poziomu rozrywki, ścieżce dźwiękowej.



Zanim przejdziemy do oceniania jej walorów funkcjonalno-estetycznych, zadajmy sobie jedno, myślę że dosyć ważne pytanie. Jak to się stało, że na liście płac nie znalazł się John Williams? Wszak historia współpracy tych dwóch artystów jest dosyć długa, a Percy Jackson idealnie wtapiał się w gatunek kina, które razem tworzyli. Czyżby dwa realizowane w tym samym czasie projekty Spielberga stanęły na przeszkodzie w podjęciu jeszcze tego zlecenia? A może propozycji kolejnej wspólnej pracy w ogóle nie wystosowano? Z perspektywy czasu wydaje się to mało istotne, w przeciwieństwie do decyzji jaką ostatecznie podjął Columbus, a mianowicie o zatrudnieniu Christophe’a Becka. Dokładnie rok wcześniej panowie ci spotkali się na planie komedii romantycznej, Kocham cię, Beth Cooper i chyba właśnie tam nawiązała się między nimi jakaś nić porozumienia owocująca dalszą współpracą. Dla Christophe’a Becka wejście w fikcyjny świat Percy Jacksona było olbrzymią szansą na wyrwanie się z ciasnych ram komedii lub niższych lotów filmów akcji. Mógł tym samym udowodnić, że mając większe zaplecze finansowe jest w stanie stworzyć partyturę godną podziwu. Czy ową szansę wykorzystał?



Wiele wskazuje na to, że tak. Ścieżka dźwiękowa do Złodzieja Pioruna idealnie wpisuje się w gatunek filmu do jakiego została skomponowana. Jest zatem pełną przepychu, ale napisaną w klasycznym orkiestrowym stylu, ilustracją. Jej przygodowy charakter dzielnie dźwiga ciężary zrealizowanych z wielkim rozmachem scen, a dosyć przystępna, choć anonimowa w brzmieniu liryka, skutecznie podkreśla nastroje i stany emocjonalne głównych bohaterów. Wszystko to sprawia, że o funkcjonalności partytury Becka ciężko powiedzieć coś złego. Niestety mój hurra-optymizm kończy się tam, gdzie zaczyna się kwestia szeroko pojętej estetyki dzieła. Czemu? W obecnych czasach, gdy ma się ku temu odpowiednie zaplecze i odrobinę talentu, nie trudno skonstruować przygodowego akcyjniaka odwołując się do mainstreamowych wzorców. Sztuką jest przetrwanie w zalewie prac, jakie rokrocznie powstają w tym nurcie. Nie bez znaczenia pozostają zatem wybujała wyobraźnia autora, olbrzymie zacięcie, a nade wszystko dokładne rozumienie konwencji, jaką się przyjmuje. A w moim przekonaniu któregoś z tych trzech elementów zabrakło Krzysztofowi. Świadczą o tym odczucia, jakie pozostawił we mnie (i chyba nie tylko) pierwszy odsłuch albumu soundtrackowego. Gdzie więc leży problem?




Od strony technicznej wszystko wydaje się w porządku. Oto bowiem naszą podróż rozpoczynamy od dostojnej prezentacji tematu przewodniego partytury (Prelude). Z każdą minutą coraz śmielszym krokiem zbliżamy się w kierunku zapowiadanej przygody, ale czy niczym nieskrępowanej? Tutaj miałbym pewne wątpliwości. Columbus serwuje nam bowiem serię ciężkich, mrocznych scen racjonalizujących późniejsze wydarzenia. Nie dziwne zatem, że muzyczny heroizm tłumiony jest na poczet potężnych w brzmieniu, ale i pustych w wymowie fraz. Niemniej jednak ciepło tematu przewodniego ogrzewa ten zimny, wyrachowany produkt rzemieślniczego wyrobnictwa. Temat Becka ma duży potencjał i warto to podkreślić w tym miejscu. Problemem jest natomiast sposób jego wykorzystania – pojawia się dosłownie wszędzie, nawet tam, gdzie teoretycznie nie powinien funkcjonować. Tym bardziej szkoda, że nie posiada on żadnej alternatywy w postaci charakterystycznego motywu przypisanego antybohaterom. Zamiast tego doświadczamy standardowego obniżania tonacji i serii rozciągłych fraz angażujących większą niż dotychczas ilość instrumentów dętych. Kwestię tematyki zamykamy więc w kilku przygodnych motywach kształtujących w mniejszym lub większym stopniu warstwę melodyczną.

Nie oznacza to tym samym, że partyturą rządzi muzyczny chaos. Wręcz przeciwnie. Kompozycja Becka to podręcznikowy przykład strukturalnego porządku i harmonii zakrawającej wręcz o gatunkowy pedantyzm. Sądzę, że właśnie to jest głównym problemem ścieżki dźwiękowej do Złodzieja Pioruna. Nie ma tu absolutnie nic, co mogłoby nas oczarować samo w sobie, zadziwić, przykuć naszą uwagę na dłużej lub zmusić do myślenia. Christophe Beck posługuje się zbyt uniwersalnym językiem, by jego muzyka pretendowała do miana ponadczasowej lub magicznej. By się o tym przekonać sięgnijmy po trzy kluczowe fragmenty tej kompozycji – The Hydra oraz dwuczęściowy Fighting Luke. Muzyka akcji, choć imponuje rozmachem i dostarcza wielu pozytywnych wrażeń, nie niesie za sobą większych doznań w przeciwieństwie do analogicznych tworów Johna Williamsa, na których niewątpliwie wzorował się Beck. Światełkiem w tunelu wydają się heroiczne wejścia tematu głównego słyszane w utworach takich jak The Pantenon, Homecoming lub Hollywood, ale i tam dają się odczuć kontury schematu. Podobne wrażenie odnieść możemy przysłuchując się partiom chóralnym, które niewątpliwie dodają uroku partyturze, ale nie potrafią wynieść jej ponad ogólnie przyjęte standardy.

Mimo tego godziny album soundtrackowy nie zalewa nudą. Czas przy nim spędzony mija stosunkowo szybko, a wspominana wyżej sztampa nie przeszkadza w odbiorze całości. Jest to po prostu muzyka stworzona na miarę filmu, który ilustruje. Jeżeli zatem widowisko Columbusa zrobiło na was piorunujące wrażenie, to z pewnością obok muzyki też nie przejdziecie obojętnie…

Najnowsze recenzje

Komentarze