Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Franz Waxman

Place in the Sun, A (Miejsce pod słońcem)

(1951/2013)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 07-08-2013 r.

Każdy, kto interesował się choć trochę muzyką filmową Złotej Ery, wcześniej czy później musiał się natknąć na klasyczny już temat miłosny Angeli Vickers, napisany przez Franza Waxmana na potrzeby recenzowanej tu oscarowej ścieżki dźwiękowej. Przepiękna melodia, namiętna i melancholijna, a zarazem wytworna i elegancka niczym bohaterka grana przez młodą Elizabeth Taylor, to liryczny kanon soundtrackowego Golden Age, jedno z najlepszych dokonań urodzonego w przedwojennym Chorzowie kompozytora.

Zarówno reżyser filmu George Stevens, jak i sam Waxman, zdawali sobie najwyraźniej sprawę z siły tematu przewodniego i uczynili go romantyczną duszą opowieści. I chociaż temat Vickers ciągnie całą kompozycję, narzuca jej tempo i atmosferę, myliłby się ten, kto twierdziłby, że Miejsce pod słońcem jest ścieżką jednego hitu. W istocie bowiem praca Waxmana zasługuje również na miejsce w ścisłej czołówce soundtrackowych thrillerów swojej epoki.

Morderstwo antycypowane jest przez pulsujący rytm, przypominający bicie serca i pompowanie adrenaliny, w momentach gdzie zbrodniczy plan George’a zaczyna nabierać kształtów (To the Lake, The Drowning – obie części), oraz przez rozedrgany klarnet – będący jak gdyby złośliwą, niedającą spokoju myślą, która krąży w głowie bohatera (Evil Plans). Dzięki powyższemu, ścieżka Waxmana wybornie rozgrywa moralną batalię, jaką toczy w sobie postać grana przez Montgomery’ego Clifta. Cały segment thrillerowy kompozycji, sięgający kulminacji w The Drowning Part 2, gdzie Waxman torturuje temat miłosny, wypacza go i zaprawia domieszką fałszu, to jedne z najlepszych psychologicznych utworów grozy, jakie zrodziła Złota Era.

Interesujących, metaforycznych środków wyrazu jest tu zresztą więcej, co świadczy o artystycznej klasie kompozytora. Dla przykładu, jako że główny bohater planuje dokonać zabójswa na odludnym jeziorze w otoczeniu pradawnej, niewinnej przyrody, Stevens i Waxman od samego początku starają się czytelnie rozegrać ten kontrast, z jednej strony usypiając czujność widza, z drugiej zaś przy pomocy kontrapunktu pogłębiając napięcie. Służą temu delikatne, malownicze partie aerofonów, w szczególności fletu (Buildup to Murder), które niosą w sobie kojące odprężenie typowe bardziej dla dokumentalnego kina przyrodniczego aniżeli thrillera. Do pewnego zatem momentu muzyka zwodzi odbiorcę, iż wyprawa łódką może skończyć się szczęśliwie; dopiero gdy Waxman uderzy w posępniejsze tony, ułuda ta pryska i wiadomo już, że finał może być tylko jeden.

Kolejną kwestią wartą uwagi są akcenty muzyki popularnej obecnej głównie w partiach diegetycznych ilustracji, ale nie tylko. Z perspektywy historycznej szczególną uwagę zwraca saksofonowe solo w Evil Plans, uwidaczniające zainteresowania Waxmana realistycznym portretem współczesności, osadzonym w tradycji muzycznej innej aniżeli symfoniczno-koncertowa. Te jazzujące wtrącenia, obecne już rok wcześniej przy okazji Bulwaru zachodzącego słońca, stawiają Waxmana w rzędzie pionierów tego gatunku na gruncie muzyki filmowej, co uwydatnia być może fakt, iż w tym samym sezonie Alex North skomponował rewolucyjny, pierwszy jazzowy score do Tramwaju zwanego pożądaniem. O ile jednak A Place in the Sun jest jeszcze w dużym stopniu tradycjonalistyczne, o tyle w kolejnych latach Waxman wielokrotnie zrzuci symfoniczne szaty, czego przykładem będą Rear Window Hitchcocka, czy doskonałe Crime in the Streets – nowoczesne, drapieżne, seksowne, brawurowo czerpiące z dorobku amerykańskiej sceny jazzowej.

Miarą uznania, jakim w swoim czasie cieszyło się Miejsce pod słońcem, jest jego oscarowe zwycięstwo, dzięki któremu Waxman stał się pierwszym w historii kompozytorem uhonorowanym złotą statuetką rok po roku. Jakby tego było mało, jego ścieżka pokonała zdumiewająco wręcz silną konkurencję: dwukrotnie nominowanego Alexa Northa (A Streetcar Named Desire, Death of a Salesman), Alfreda Newmana (biblijna spektakl David and Batsheba) oraz Miklósa Rózsę (ze słynnym Quo Vadis). Osobiście nie potrafię wyobrazić sobie, jakimi kryteriami mogli się kierować ówcześni akademicy, by dokonać wyboru między tak fantastycznymi pracami – zadecydować mógł chyba tylko rzut monetą.

Dokopanie się przez panów z Kritzerlandu do oryginalnych taśm w magazynach Paramount Pictures umożliwiło wydanie albumu, który zestawia oryginalny zamysł ilustracyjny kompozytora z przeróbkami, jakich w toku postprodukcji – z uwagi na niedostępność Waxmana – dokonali Daniele Amfitheatrof i Victor Young. Czasem są to wyłącznie montażowe detale, czasem różnice są znaczniejsze, co szczególnie widać przy porównaniu dwóch wersji finałowej sekwencji. O ile filmowa wersja przearanżowana przez Amfitheatrofa jest klasycznym hollywoodzkim zakończeniem, wieńczącym historię sentymentalnym wykonaniem tematu głównego, o tyle pierwotna propozycja stanowi dowód ilustracyjnej błyskotliwości Waxmana; z depresyjnych tonów wyłania się nagle zwiastun losu w postaci solowej trąbki, która wzywa głównego bohatera ku jego przeznaczeniu i po którym następuje metafizyczne, iluminacyjne katharsis przy udziale smyczków na wysokich rejestrach. Oba warianty mają swoje walory narracyjne, ale pomysł Waxmana wydaje się bardziej przenikliwy, mniej teatralny i w kontekście finałowych ujęć potrafi wywołać ciarki na plecach.

Końcowy produkt po przeróbkach Amfitheatrofa i Younga w większym stopniu akcentuje materiał Angeli Vickers, co nie budzi zdziwienia, zważywszy, jak udany i przebojowy jest poświęcony jej temat miłosny. Warto odnotować, iż pomimo postprodukcyjnych perturbacji, ilustracja Waxmana nie traci właściwie nic ze swojej spójności; fragmenty przearanżowane lub dopisane przez pozostałych dwóch kompozytorów organicznie wręcz pasują do całości, próżno dopatrzyć się stylistycznego zgrzytu. Tym samym album Kritzerlandu oferuje dwa równorzędne warianty score’u, dając odbiorcy rzadką okazję do porównania, na jak różne sposoby opowiedzieć można jedną scenę.

A Place in the Sun jest być może jedną z tych ścieżek, które zachwycą miłośników epoki, ale nie zdołają przekonać nieprzekonanych. Tym drugim trudno będzie odmówić racji, gdy podniosą, że przy całej swojej urodzie temat przewodni jest jednak staroświecko konwencjonalny, że kompozycja niesie jeszcze ze sobą posmak skostniałych lat 40-tych, a dźwięk – mimo odrestaurowania – mocno trąci myszką. We wszystkim tym tkwi na pewno ziarno prawdy. W swojej kategorii Miejsce pod słońcem – z jednej strony tradycjonalistyczne, z drugiej usiłujące tu i ówdzie tę tradycję nagiąć – jest jednak przykładem wysokiego kunsztu artystycznego i niezależności, o które nie było łatwo w hollywoodzkim systemie studyjnym. Niekwestionowany klasyk.

Najnowsze recenzje

Komentarze