Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Wander, Harald Kloser

Anonymous (Anonimus)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 01-07-2013 r.

Niemiecki reżyser, Roland Emmerich nie bez powodu otrzymał przydomek Master of Disaster. W swym sztandarowym hicie, jakim okazał się Dzień Niepodległości zniszczył większość amerykańskich metropolii za pomocą gigantycznych statków kosmicznych. W Godzilli spustoszył Nowy Jork zmutowanym gadem o japońskich korzeniach, a w Pojutrze zalał je ogromnym tsunami i dobił epoką lodowcową. Potem postanowił przebić sam siebie i zamiast niszczyć poszczególne miasta, postanowił zgładzić cały świat w 2012. Należałoby więc oczekiwać, że w swym kolejnym projekcie Emmerich doprowadzi do implozji Wszechświata, albo przynajmniej naszego Układu Słonecznego… Zamiast tego, twórca postanowił jednak podważyć wiarygodność dzieł słynnego angielskiego dramaturga i poety, Williama Szekspira. I choć reżyser już wcześniej otarł się o kino historyczne w pełnym rozmachu i patosu Patriocie, to jednak Anonimus (nie wiem czemu polscy dystrybutorzy nie przetłumaczyli tytułu na Anoninm?) od widowiska z Melem Gibsonem różni się znacznie, a wręcz wypada przy nim kameralnie. Wprawdzie nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych i dalej trudno mi uwierzyć, jakoby to hrabia Oksford, Edward de Vere był tak naprawdę prawdziwym autorem szekspirowskich dzieł, lecz film ten pozytywnie mnie zaskoczył. Naturalnie to niedorzeczna bajka, z nadmiarem retrospekcji i pewnych klisz, ale dobrze nakręcona i nawet wciągająca. Film, którym Emmerich chciał pokazać trochę inne swoje oblicze okazał się być wielką finansową porażką (budżet się nawet nie zwrócił). Może więc rzeczywiście przeznaczeniem Niemca jest kręcić nieambitne produkcje, gdzie może rozwalać i wysadzać w powietrze co tylko się da?

Jedną z głównym zalet Anonimusa jest bardzo wiarygodne odwzorowanie epoki. Dekoracje i kostiumy sprawiają, że naprawdę możemy się poczuć, jak w elżbietańskiej Anglii. Ważną rolę w budowaniu klimatu odgrywa też oprawa muzyczna, za którą odpowiada duo Wander-Kloser. I podobnie jak w przypadku filmu, tak i tu można mówić o pozytywnym zaskoczeniu.

Dla Klosera było to czwarte z kolei spotkanie z Emmerichem (czym przebił Davida Arnolda, z którym reżyser zrobił trzy filmy), a Niemcowi nie tylko pisze muzykę, ale okazyjnie nawet i scenariusze. Co prawda nie zalicza się on do powszechnie lubianych i cenionych kompozytorów, lecz jakąś wielką niewiadomą w Hollywood nie jest, czego nie można powiedzieć o jego asystencie, Thomasie Wankerze (który ze względu na dość niefortunnie brzmiące nazwisko, podpisuje się jako Wander). O ile we wcześniejszych projektach był on odpowiedzialny za muzykę dodatkową i wymieniany jako drugi kompozytor, o tyle w Anonimusie widnieje już przed Kloserem. Czyżby uczeń przerósł mistrza? Trudno powiedzieć, acz jedno jest pewne – to najlepszy soundtrack, jaki panowie dotąd stworzyli.
Już od początku muzyka zwraca na siebie uwagę dostojnym i klasycznym brzmieniem, które udało się stworzyć przy pomocy Deutsches Filmorchester Babelsberg. Mamy więc wspaniałą, żywą orkiestrę, piękne chóry oraz wybijający się na pierwszy plan, przejmujący ton wiolonczeli. Szczególnie daje ona o sobie znać w utworze Edward’s Theme, jaki idealnie oddaje przykrą sytuację głównego bohatera, który mimo wielkiego talentu i wewnętrznego piękna, nie może podpisywać się pod własnymi pracami. Ten ładny temat przewija się przez cały film/soundtrack, jednak austriacki duet zbyt ostrożnie i sporadycznie zeń korzysta. A szkoda, bo za każdym razem, gdy się pojawia robi się ciekawie – np. w A Day of Play, który ilustruje jedną z lepszych scen w filmie. Prawdziwą perełką i najlepszym utworem na płycie jest za to, stylizowany na epokę, skoczny i przyjemny Play After Play. Równie okazale i w podobnym stylu prezentuje się Will’s Triumph. Oba te kawałki są bardzo trafne w kontekście danego okresu historycznego i dobrze wypadają również poza filmem. Na szczęście na nich score ten się nie kończy, a krążek oferuje więcej atrakcji. A to zaskoczy nas niezła gitara w Hamlet in the Rain, a to oczaruje chór w The Succession, God Save The Queen i Arrest Them. Nie zabrakło nawet odrobiny akcji (It’s A Trap), a cała ilustracja – mimo sporego podobieństwa do serialowego stylu Trevora Morrisa, jak i momentami zwykłych kopii z Hero (William Shake-Speare) i Ostatniego samuraja (Day Of The Play) – prezentuje dobry poziom i spisuje się w filmie bez zarzutu.

Magia angielskiego poety najwyraźniej zadziałała i kompozytorom po raz pierwszy udało się stworzyć naprawdę stylową, solidną i dojrzałą muzykę. Tylko czemu jest ona tak strasznie krótka? Krążek kończy się po ledwie czterdziestu minutach, a większość utworów oscyluje wokół minuty lub dwóch. Co prawda dzięki temu trudno mówić tu o jakichś dłużyznach, a i underscore nie zapycha niepotrzebnie miejsca, ale też nic by się nie stało, a nawet soundtrack by zyskał, gdyby całość nieco rozszerzyć, choćby o kolejne 600 sekund. Wspomniany Edward’s Theme miałby wtedy może okazję w pełni rozwinąć się i stać mocnym, zapadającym w pamięć tematem, który ładnie spajałby i przewodził całej ilustracji – w końcu potencjał drzemie w nim spory. Niestety, zmarnowano okazję i niedosyt pozostaje…

Naturalnie nie jest to jakaś wielka partytura, a w danym gatunku bez trudu da się znaleźć lepsze i ciekawsze pozycje. Mimo wszystko warto jednak zwrócić uwagę na ten soundtrack, którego naprawdę przyjemnie, acz niezwykle szybko, się słucha. I kto wie, może po takiej sesji niektórzy życzliwiej spojrzą na panów Wandera i Klosera. Ja jestem ku temu skory. Przy czym muszę zaznaczyć, że za pierwszym razem soundtrack ten zrobił na mnie zdecydowanie większe wrażenie. Pewnie zadziała wtedy siła pozytywnego zaskoczenia, która przysłoniła małą oryginalność, prostotę i inne niedociągnięcia tej ścieżki. Nie zmienia to faktu, że zawsze miło popatrzeć, tudzież posłuchać, jak ktoś z góry spisany na straty nagle odkrywa przed nami swe lepsze oblicze. Toteż pozwolę sobie ocenę końcową o te pół gwiazdki zawyżyć, tak na zachętę oraz za miłe zaskoczenie. Aczkolwiek, znając dotychczasową twórczość Thomasa Wandera i Haralda Klosera, pytanie nasuwa się samo: czy to naprawdę oni skomponowali Anonimusa, czy też może ktoś inny…?

Powyższy tekst jest lekko poprawioną i lekko uzupełnioną wersją recenzji zamieszczonej na portalu www.muzykafilmowa.pl

Najnowsze recenzje

Komentarze