Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alex Heffes

Touching the Void (Czekając na Joe)

(2003)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 17-06-2013 r.

Góry wysokie i wspinaczka wyczynowa. Mogą być źródłem wyjątkowych, estetycznych i duchowych przeżyć, ale przy niesprzyjających okolicznościach (pogoda, decyzje, ludzki błąd) zamienić się szybko w dramatyczną walką o przeżycie. Właśnie o tym opowiada znakomity film dokumentalny Kevina Macdonalda, opisujący wyprawę w peruwiańskie Andy dwóch angielskich alpinistów Joe’a Simpsona i Simona Yatesa, mającej na celu wejście niezdobytą dotąd ścianą, cieszącego się złą sławą szczytu Siula Grande. Macdonlad w Czekając na Joe „ożenił” formę dokumentalną z fabularną. Oprócz wypowiedzi głównych bohaterów tej mrożącej krew w żyłach przygody, na ekranie oglądamy fabularyzowaną wersję ich przeżyć, obserwując z bliska majestatyczne, południowoamerykańskie góry oraz ekstremalność wspinania się na prawie 7000 metrów. Ów, dodatkowy, podnoszący zdecydowanie walory widowiskowe kontekst, pozwolił brytyjskiemu kompozytorowi Alexowi Heffesowi, stale współpracującemu od tego filmu z Macdonaldem, stworzyć muzyką sporo wykraczającą poza ramy dokumentalnej ilustracji. Jak sam Heffes zaznaczał w wywiadach, jego podejście do pisania oprawy muzycznej było jak najbardziej ‘fabularne’, co zresztą widać w samym filmie, w którym rekonstrukcja wydarzeń zdecydowanie przeważa, natomiast wypowiedzi oraz refleksje bohaterów dramatu pełnią bardziej funkcję narracji poza obrazem.

Słuchając muzyki z Touching the Void, pierwszej ważnej pracy w karierze Brytyjczyka, od razu widać, że to kompozycja, której poświęcono sporo czasu i przemyślenia. Jej główną zaletą jest różnorodność brzmieniowa oraz poziom wykonania, któremu dopomógł również z pewnością talent i spora technika użytkowa kompozytora. Ścieżka Heffesa utrzyma jest w dość podobnym stylu jak dwa najbardziej znane chyba score’y podejmująca tematykę wysokich gór – K2 Hansa Zimmera oraz Granice wytrzymałości Jamesa Newtona Howarda, ze wskazaniem głównie na Niemca. I podobnie jak tam, podzielona jest w zasadzie na dwie części. Początkowe fragmenty odnoszą się do tego, co stanowią ze sobą wielkie góry i pasja, którą dzielą ludzie, którzy wybierają się by je zdobywać. Pojawia się ciekawy, minimalistyczny motyw, asystujący kręconym z lotu ptaka Andom, który później zostaje aranżowany min. na muzykę ‘akcji’. Obok niego intryguje specyficzne brzmienie wibrującego instrumentu etnicznego, który nadaje muzyce ciekawego, mistycznego posmaku. Moment inspiracji następuje w dynamicznym This Is What We Live For, ilustrując na ekranie radość ze wspinaczki i to, co napędza życie alpinistów. Heffes prezentuje również ciekawy underscore, w połączeniu ambientu ze stonowanym tłem smyczkowym, który muzycznie może odpowiadać respektowi i potędze gór. Punktem zwrotnym soundtracka i emocjonalnym szczytem obrazu jest natomiast Climbing the Rope. Heffes rozpoczął komponowanie filmu właśnie od tego potencjalnie najtrudniejszego fragmentu, jako, że ukazuje on desperacki krok, który podjął jeden z uczestników wyprawy. Kontrowersyjna decyzja, od której zależało nie tylko jego życie ale i jego wspinaczkowego partnera. Kompozytor zilustrował go intensywnym adagio, które nasyca tą scenę dodatkowymi emocjami, widząc położenie spadającego w przepaść bohatera.

Struktura muzyki w drugiej części filmu jak i płyty idzie w bardziej emocjonalne i introwertyczne brzmienie. Na ekranie widzimy głównie ratującego się z niemożliwej sytuacji Simpsona, pokonującego niezwykłe trudności oraz jego wolę przeżycia. Brytyjczyk ilustruje te sekwencje min. ciekawym mariażem smutnych, nieco pozbawionych nadziei smyczek z elektroniką i tykającą perkusją, które obrazują uciekający czas. Pojawia się również solowy fortepian oraz skrzypce, kreując odosobnioną, abstrakcyjną aurę w chwilach skrajnego wyczerpania Simpsona. Prosta, pozbawiona nieco nadziei, acz przejmująca kompozycja. Ciekawym elementem, wprowadzającym trochę mistyczny, czy też nawet spirytualny element, są nieliczne wokalizy. Pod koniec soundtracka zarysowuje się również temat głównym Touching the Void. Już bardziej wypełniony nadzieją, refleksją. Można go interpretować także jako motyw zwycięstwa i przyjaźni głównych bohaterów. Należy też wspomnieć o pięknym, orkiestrowym, uniesieniu, kiedy to leżący na dnie przepaści Simpson poprzez dziurę wysoko w śniegu widzi prześwitujące słońce – symbol nadziei na przeżycie, co idealnie puentuje muzyka Heffesa. Prawdopodobnie specjalnie skomponowanym na potrzeby płyty, lub nieużytym w końcowej wersji filmu jest najdłuższy utwór na albumie – Himalayan Flight. To muzyczna abstrakcja zbudowana wokół opresyjnych, bardzo podobnych do tybetańskich śpiewów wokali, w połączeniu różnymi instrumentami etnicznymi (gongami, misami i wspomnianym na początku wibrującym idiofonie). Utwór niezwykle klimatyczny, kontemplacyjny, choć nie za bardzo rozumiem jego potencjalnej funkcji w kontekście opowiadanej historii, która rozgrywa się przecież w Andach a nie w Himalajach… Mimo tego, to bardzo ciekawy, wartościowy dodatek do albumu, który wzmacnia jego różnorodność i egzotyczne walory.

Mimo, że Alex Heffes na koncie ma udane ilustracje do kolejnych filmów Macdonalda (Ostatni król Szkocji, Stan gry), muzyka z Touching the Void to dziś chyba nadal najbardziej znane i najlepsze dzieło utalentowanego Brytyjczyka. I nie ma się co dziwić, ponieważ niecodzienna sceneria i wydarzenia w rezultacie dały pracę nie wolną od różnych możliwości interpretacji, co już wskazuje na jej klasę oraz poziom. Dużą zaletą Czekając na Joe jest również albumowa prezentacja, zamykająca się w trzech kwadransach. Spotkamy tu silny temat, poruszanie się w obrębie muzyki świata, ambientu a także środki orkiestrowe. W scenie wejścia na szczyt Siula Grande Macdonald skorzystał z Spem in alium Thomas Tallisa. Ciekawostką jest również użycie piosenki Boney M do sceny majaków, które trapią Joe Simpsona. To bardzo porządna, interesująca i dająca satysfakcję ścieżka dźwiękowa. Może nie ma takiego pazura i przebojowości co wspomniane K2 Zimmera, ale wydaje mi się, że w warstwie intelektualnej pracę Niemca raczej prześciga. Warto.

Najnowsze recenzje

Komentarze