Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lee Byung-woo

Hansel & Gretel (Jaś i Małgosia)

(2007/2008)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 31-05-2013 r.

Azjatyckie kino kojarzy się, pomijając rzecz jasna anime, w dużej mierze z horrorami o długowłosych zjawach. Niewątpliwie jest to pokłosiem wielkich sukcesów takich obrazów jak Krąg Hideo Nakaty, czy Klątwa Takashi Shimuzu oraz, a może nawet bardziej, ich amerykańskich remaków. Jednak wystarczy odrobinę wgłębić się w kinematografię Dalekiego Wschodu, by nawet pozostając w gatunku kina grozy znaleźć tam o wiele więcej perełek, przedstawiających różną tematykę i stylistykę. Choć Azjaci mają całkiem interesujące i inspirujące zestawy legend i wierzeń, nierzadko lubują się w sięganie do podań i baśni rodem z Europy, przenosząc te opowieści na współczesny, rodzimy grunt, w czym prym wiodą zwłaszcza Koreańczycy z południa. W 2005 roku nakręcili Czerwone pantofelki inspirowane baśnią Andersena, rok później stworzyli thriller na kanwie Kopciuszka, zaś w roku 2007 Pil-sung Yim, twórca Antarctic Journal, wyreżyserował połączenie melodramatu, horroru i mrocznej baśni, czerpiące z klasycznej historii Jasia i Małgosi.

Koreańskie Hansel & Gretel (czy też Henjel gwa Geuretel jak kto woli) może zachwycać nie tylko ambitnym podejściem do tematu ale i kapitalną realizacją. Zresztą każdy kto miał trochę styczności z kinem rodem z Korei Południowej wie, że od strony formalnej Azjaci są już od dawna w światowej czołówce. Film Pil-sung Yima raduje oczy świetną scenografią i pięknymi zdjęciami a za znakomitą sferą wizualną podąża wcale nie gorsza strona muzyczna. Reżyser nie powrócił do współpracy z Japończykiem Kenjim Kawaim (choć ten przecież bez zarzutu zilustrował Antarctic Journal, pisząc do tamtego filmu jeden ze swoich lepszych main theme’ów), ale sięgnął po znakomitego rodzimego twórcę – kompozytora i gitarzystę Byung-woo Lee, znanego choćby z oryginalnej, koreańskiej wersji Opowieści o dwóch siostrach czy The Host: potwór.

Podobnie jak Kawai w Antarctic Journal, tak Lee w Jasiu i Małgosi rozpoczyna film mocnym wejściem i prezentacją świetnego i zapadającego w pamięć tematu. Otwierające Henjel gwa Geuretel wydaje się najbardziej intrygujące i pomysłowe, świetnie też oddaje tematykę obrazu a odpowiednia aranżacja (przeciągłe smyczki, dziewczęce wokalizy) nadaje jej mroku i tajemniczości. Świetnym pomysłem było włączenie muzykę różnego rodzaju brzmień, które mogą pobudzić naszą wyobraźnię i skierować nasze myśli na pokój dziecięcy w starym domu. Utwór otworzy odgłos nakręcanego zegara, a później towarzyszyć nam będzie jego tykanie, w tle dosłyszymy też odgłosy grzechotek, sprężynek, kołatek – mechanicznych części zabawek.

Temat z napisów początkowych, choć powróci jeszcze na dalszym etapie score, choćby w wersji śpiewanej a capella przez dziewczęcy wokal, to nie posiada w kompozycji dominującego charakteru. Wraz z rozwojem filmu/soundtracku dochodzić do głosu zacznie druga z najważniejszych myśli tematycznych, zresztą melodyjnie nie tak bardzo odległa od pierwszej. Zwieńczy ona album najpierw w aranżacji pełnoorkiestrowej, a następnie w formie śpiewanej przez dzieci pieśni. Charakter tego tematu jest zdecydowanie inny, niż utworu otwierającego film czy płytę. Miejsce tajemnicy i mroku zajmują tęsknota oraz nadzieja, co oczywiście wynika z rozwoju fabuły i zakończenia obrazu Yima. Keuliseumaseu seonmul aideul-ui seonmul może kojarzyć się z liryczno-dramatycznymi utworami Ennio Morricone, a na pewno zawiera w sobie podobną ilość emocji, jakie w muzyce potrafił zakląć Włoch.

Choć koreański Jaś i Małgosia klasyfikowany jest po części jako horror, to jednak twórcy filmu rzadko próbują wystraszyć widza. Raczej koncentrują się na budowaniu mrocznej atmosfery wyłaniającej się z pozorów słodkiej dziecięcej idylli (aż do przesady radosny wystrój wnętrz, mnóstwo zabawek, słodyczy). Tą samą drogą podążył także Lee Byung-woo. Poza dwoma opisanymi już tematami jego kompozycja składa się w znaczącej mierze, z raczej spokojnych, choć odpowiednio ponurych smyczkowych pasaży. W kilku fragmentach kompozytor wprowadza więcej ciepła i szczęśliwości, albo poprzez partie solowe na gitarze akustycznej (na której prawdopodobnie gra zresztą osobiście), albo też poprzez przypisane do dziecięcych bohaterów kompozycje na instrumenty dęte drewniane bądź ksylofony. Kompozytor obywa się bez sekcji dętej (jedynym wyjątkiem jest utwór nr 11, odbiegający stylistycznie od reszty, gdyż przypisany do dziwacznej kreskówki oglądanej do znudzenia przez dziecięcych bohaterów) i zarówno momenty, które mają w gwałtowny sposób podnieść u widza/słuchacza poziom adrenaliny, jak i nieliczna muzyka akcji korzysta jedynie z dobrodziejstw smyczków. Lee robi to bardzo umiejętnie i pomysłowo, a do najbardziej charakterystycznych i wyróżniających się konceptów zaliczyć trzeba przede wszystkim powtarzające się kilkukrotnie skrzypcowe partie mające chyba w zamierzeniu naśladować złośliwy chichot (choćby w Aideul-ui bimil hana).

Jak to często bywa, to co bardzo umiejętnie sprawuje się w połączeniu z obrazem, traci wyraźnie po oderwaniu od tej symbiozy. W przypadku Hansel & Gretel niestety zbyt dużą winę ponosi za to wydanie, nie dość, że oferujące bardzo przeciętną jakość dźwięku, to jeszcze rozbijające godzinny materiał na ponad trzydzieści, często nadto krótkich kawałków, dodatkowo oferując pięć króciuteńkich fragmentów ścieżki audio wprost z filmu, nadających się jedynie do natychmiastowego wyrzucenia z tracklisty. Nie zachęca do sięgnięcia po kompozycję Lee także fakt, że owo wydanie, jakie by nie było, jest przede wszystkim bardzo trudno dostępne. Dzięki sukcesowi filmu, The Host tego samego kompozytora był wydany nie tylko w Korei, ale także w Europie i Stanach Zjednoczonych. Hansel & Gretel tego szczęścia nie miało i edycja Musikdorf pozostaje jedyną, obecnie trudną do nabycia nawet w Azji. W niczym nie umniejsza to jednak wartości samej muzyki, wartości którą najlepiej docenić w połączeniu z obrazem, do czego jak najbardziej zachęcam.

Najnowsze recenzje

Komentarze