Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Johan Söderqvist

Kon-Tiki

(2012/2013)
4,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 02-05-2013 r.

Kon-Tiki, nominowany do Oscara w kategorii najlepszy film obcojęzyczny i najbardziej kasowy film w historii Norwegii, to przykład kina, którego dziś właściwie się już nie robi. Kina przygodowego, opowiadającego o starciu człowieka z naturą, bardzo dobrego zresztą. W 1947 roku norweski badacz i odkrywca Thor Heyerdhal chciał udowodnić, iż ludy Polinezji nie mają przodków w Azji lecz w Ameryce Południowej. Zbudował więc potężną tratwę i wyruszył z grupą przyjaciół w liczący 4300 mil morskich rejs z Peru do Polinezji, by utrzeć nosa akademickiemu środowisku, które uznało jego teorie za mrzonki. Obraz ten jest dramatyzowaną wersją dokumentu, jaki Heyerdhal nakręcił podczas wyprawy, podczas której grupa ludzi musi zmierzyć się z panującymi warunkami (otwarty ocean, sztormy, odcięcie od zapasów z zewnątrz), własnymi słabościami, lękami, brakiem zaufania oraz nieoczekiwanymi mieszkańcami Pacyfiku. Na pochwałę zasługuje warstwa wizualna filmu, czyli zdjęcia oddające odosobnienie bohaterów, ale też piękno i potęgę oceanu, jak również znakomite, na pierwszy rzut oka niedostrzegalne, efekty wizualne. Bezwzględnie do zalet Kon-Tiki należy dopisać muzykę autorstwa szwedzkiego kompozytora Johan Söderqvista, dziś obok Fina Tuomasa Kantelinena chyba najlepiej rozpoznawalnego kompozytora skandynawskiego, autora świetnej ilustracji do horroro-melodramatu Pozwól mi wejść. Kon-Tiki podobnie jak tamten soundtrack pokazuje nie banalne umiejętności i talent Szweda.

Muzyka do tego norweskiego dramatu przygodowego nie jest oczywistą pracą z prostym choćby podziałem na tematy i underscore. Söderqvist swoją muzyką buduje przede wszystkim atmosferę, klimat i emocje, starając się dla różnych wydarzeń na ekranie wykorzystać ciekawe zabiegi muzyczne. Soundtrack oparty jest o niezbyt duży zespół orkiestrowy, ze znamiennym użyciem egzotycznego instrumentarium drewnianego i perkusyjnego, co oczywiście nie dziwi w aspekcie opowiadanej na ekranie opowieści (podróż na „koniec świata”) i etnicznego tła (wyspy Pacyfiku). Muzykę Szweda charakteryzuje przede wszystkim spokój i refleksja, nie rzadko wręcz cisza, szczególnie w utworach odnoszących się do stanów emocjonalnych bohatera, który porzuca rodzinę dla pościgu za marzeniem (wymowne fortepianowe akordy na tle lodowatego ambientu w Calling Liv; The Letter). Kon-Tiki posiada również dwa dość charakterystyczne i zapadające w pamięci tematy główne.

Pierwszy to inspirująca, „pchająca” muzykę do przodu melodia (The Journey Begins, To Peru), która w oczywisty sposób oddaje sens wyprawy, spełniania marzeń i odkrywania nowego. Najbardziej okazałe intonacje to oczywiście te, w których do głosu dochodzi zastęp orkiestrowy, kreujący delikatnie epicki wydźwięk, nie rzadko w asyście środków perkusyjnych, które w takich sytuacjach wydają się wręcz nieodzowne. Prawdziwym smakołykiem jest jego aparycja podczas napisów końcowych, gdzie rolę prowadzącą przejmują awanturnicze trąbki – warto doczekać na ten krótki moment do końca ścieżki. Ten temat na pewno będzie główną atrakcją soundtracka, chociaż wydaje mi się, że ten drugi – emocjonalny – jest muzycznie ciekawszy i świeższy. Söderqvist aranżuje go często na oddalony, w pewnym sensie magiczny fortepian, wtedy gdy sens wyprawy budzi wątpliwość lub gdy film stara się zaglądnąć do psychiki bohaterów (np. Crab, Building the Raft). To taka muzyka „myśląca”, emocjonalnego detalu, bez popadania w pseudo-artystyczną głębię. Inny warty odnotowania moment, to jego aranżacja na ekspresowe, falujące smyczki pod wspomniane napisy końcowe.

Jak powyżej pisałem, muzyka w dużej części tworzy klimat, związany z akcją filmu, która praktycznie w całości rozgrywa się na oceanie. Autor Pozwól mi wejść korzysta wtedy wydatnie z etnicznych fletów, gwizdków, muszli i innych technik dźwiękonaśladowczych, które skojarzyły mi się choćby z klasycznym już Wodnym światem Jamesa Newtona Howarda, osiągając podobnie mistyczną aurę i tworząc pewną specyficzną przestrzeń. Wartym chwili uwagi jest blok ilustracji z drugiej części soundtracka, w którym Söderqvist odnosi się do fauny oceanu, z którą styka się ekipa Heyerdhala, a do muzyki zakradają się mroczniejsze i dramatyczne tony. Dobrym przykładem jest tu The Whale Shark z dyskretnymi dysonansami, elektroniką i metalicznymi uderzeniami. Ciekawy jest też The Parrott z groźnymi pomrukami orkiestry, przypominając choćby zabiegi Hansa Zimmera w jego Batmanach a króciutki Herman is Afraid zajmuje mrocznymi smyczkami. Gdy na ekranie pojawia się stadko rekinów obierających sobie za cel tytułową tratwę, Szwed korzysta z gwałtownych orkiestrowych zrywów i interesującego wykorzystania perkusyjnych pałeczek. Atmosferyczny ambient opisuje natomiast luminescencyjne stworzonka, które pojawiają się nocą w toni Pacyfiku. Podobać się może również dramatyka wyższego sortu w The Raroia Reef, ostrej jak brzytwa rafy, którą musi pokonać tratwa norweskich pionierów.

Ogólnie, w Kon-Tiki może podobać się wiele. To muzyka kolorowa, zróżnicowana, przemyślana pod kątem podróży jaką ma wykonać w filmie i jej w nim roli, co stanowi w moim przekonaniu o klasie Söderqvista jako kompozytora z nie byle jakim na dodatek orężem technicznym i emocjonalnym. Nie przeczę, wymaga kilku przynajmniej podejść. Za każdym razem można odkryć w niej coś nowego, po kolejnych seansach ukazuje swoje zalety i smaczki. Za wykonanie odpowiada również nie byle kto, bo londyńscy muzycy sesyjni a nagrywana była w słynnych Abbey Road Studios, co pokazuje, że na warstwę muzyczną nie szczędzono (i słusznie!) środków. Niestety, ilustrację Szweda wydano jak na razie tylko w postaci cyfrowej – typowe w przypadku współczesnej, dobrej i wartej posiadania na półce muzyki filmowej… Jednak sam kompozytor informował o tym, że przygotowuje wydanie fizyczne i oby to okazało się prawdą. Rzeczą, do której nieznacznie się doczepię jest rozbicie 57-minutowej ilustracji na aż 30 utworów. Wydaje się, że zmontowanie niektórych krótszych fragmentów mogłoby odbiorowi muzyki poza filmem nieco bardziej się przysłużyć. Szukającym prostej przygody mogę Kon-Tiki od razu odradzić. Natomiast tym, którzy chcą zanurzyć się w mistyczno-atmosferyczny ton muzyki z norweskiego filmu, popartej silnymi tematami oraz dobrą muzyką dramatyczną i emocjonalną: tylko polecić.

Najnowsze recenzje

Komentarze