Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
M83, Joseph Trapanese

Oblivion (Niepamięć)

(2013)
5,0
Oceń tytuł:
Maciej Wawrzyniec Olech | 26-04-2013 r.

Zawód, spory zawód, wielki zawód! Tak właściwie w skrócie można zrecenzować ten rozczarowujący soundtrack. Rozczarować się można oczywiście tylko czymś, wobec czego miało się wielkie oczekiwania. I nie będę ukrywał, że Oblivion (w polskim tłumaczeniu Niepamięć) był jednym z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie projektów z 2013 roku i to zarówno muzycznie jak i filmowo. Ważną rolę grała osoba samego reżysera Josepha Kosinskiego. Jego debiut filmowy Tron: Legacy (Tron: Dziedzictwo), mimo przeciętnej fabuły, był niesamowitym doznaniem audiowizualnym. Spora była w tym zasługa kultowej już (tak, nie waham się użyć tego określenia) ścieżki dźwiękowej grupy Daft Punk. Co prawda jak zawsze znaleźli się malkontenci zarzucający jej brak oryginalności, ale nawet oni musieli przyznać, jakże efektownie muzyka francuskiego duetu spisywała się w obrazie. Można więc mówić, że była ona, obok strony wizualnej, najważniejszym elementem tego filmu. Nie może zatem dziwić, że po tych doznaniach, oczekiwania wobec kolejnego projektu Kosinskiego były spore. Tym bardziej, że znowu miało to być kino science-fiction i znowu za oprawę dźwiękową miał odpowiadać ktoś spoza branży i znowu miał on pochodzić z Francji.

Joseph Kosinski ma chyba jakąś słabość do francuskiej elektroniki, gdyż po Daft Punk, tym razem wybór padł na M83. Zespół, którego nazwa wzięła się od galaktyki spiralnej Messier 83, to w gruncie rzeczy tak naprawdę dzieło jednego człowieka – Anthony Gonzaleza. Styl muzyki wykonywanej przez M83 jest ciężki do sklasyfikowania. Niektórzy określają go jako shoegaze, głównie przez częste używanie efektów dźwiękowych i delikatnych, szeptanych słów piosenek, prawie niesłyszalnych na tle hałasu generowanego przez instrumenty. Głównie jednak jest to mieszanka rocka, post-rocka i muzyki elektronicznej. Podobno Kosinski pisząc scenariusz do Oblivion słuchał muzyki M83 i stąd też pomysł na ich angaż. Idea sama w sobie jak najbardziej interesująca, zważywszy jakże ciekawą i oryginalną muzykę Gonzalez tworzy. I tak też zaczęło się wielkie oczekiwanie, które zostało jeszcze bardziej spotęgowane, ukazaniem się pierwszego fragmentu ścieżki dźwiękowej, w postaci utworu StarWaves. Ten świetny, klimatyczny kawałek, z niesamowitą wręcz elektroniczną erupcją, tylko zwiększył apetyt na więcej. Niedługo później, zaserwowano kolejny przepyszny muzyczny kąsek w postaci tytułowej piosenki Oblivion. Nie zawaham się stwierdzić, że jest ona świetna! Elektroniczno-rockowo-orkiestrowe granie M83 plus piękny wokal norweskiej piosenkarki Susanne Sundfør naprawdę potrafią zachwycić. Jest to też jedna z tych piosenek, które można słuchać dziesięć razy pod rząd i dalej się nie nudzi, a wręcz chce się jej słuchać po raz jedenasty. Świetne StarWaves, jeszcze lepsza piosenka, już lepiej się ten soundtrack zapowiadać nie mógł. Szkoda tylko, że później miało się okazać, że te dwa kawałki to wszystko, co najlepszego soundtrack ma do zaoferowania.

Sam film posiada mniej więcej te same zalety i wady co Tron: Legacy. Od strony wizualnej Oblivion prezentuje się wybornie. Kosinski bez silenia się w efektywność pokazuje naprawdę bardzo spójną wizję wyludnionej i zniszczonej Ziemi. Nie ma też przesytu efektami specjalnymi, po prostu technicznie perfekcyjnie zrealizowany film. Trochę gorzej niestety z fabułą, która oryginalnością nie grzeszy i w dużej mierze powiela znane w kinie science fiction klisze. Wreszcie aktorzy, których można policzyć na palcach jednej ręki, grają trochę od niechcenia. Tom Cruise jest strasznie niewyrazisty i nieprzekonywujący, a Olga Kurylenko w ogóle nie gra, tylko dobrze wygląda. Mimo wszystko jest to film, który dobrze się ogląda, głównie ze względu na świetną stronę wizualną.

Niestety już nie audiowizualną, jak w przypadku Tron: Legacy. Muzyka Daft Punków, była nieodzowną częścią obrazu, popychała go naprzód, była wręcz jego sercem. Trudno to samo napisać o ścieżce dźwiękowej do Oblivionu, która w ogóle tak naprawdę ma bardzo mało z M83 wspólnego. Nie bez powodu obok Gonzaleza widnieje nazwisko Trapanese. Amerykanin powoli rośnie na szarą eminencję muzyki filmowej, czy też bardziej na specjalistę od wspomagania żółtodziobów w tej branży. Już przy Tron: Legacy pomagał on Daft Punkom między innymi przy aranżach i orkiestracji. Wraz z Mike’iem Shinodą z Linkin Park tworzył on ścieżkę dźwiękową do The Raid. Teraz przyszła pora na wprowadzenie M83 w świat muzyki filmowej. Niestety zamiast wprowadzenia, pomocy i współpracy, mamy pełną dominację Trapanese nad Gonzalezem, którego muzyka, styl zdaje się być tylko drobnym dodatkiem. I być może dałoby się to jeszcze jakoś przeboleć, gdyby Joseph Trapanese miał jakiś ciekawy styl. Ba, gdyby w ogóle miał jakiś styl. Niestety Oblivion brzmi, jakby został stworzony z muzycznych resztek pozostałych po obfitej uczcie jaką Hans Zimmer przygotował dla Christophera Nolana. I tak utwór Walking Up oparty jest na smyczkowym ostinato, którego kulminacją jest wejście dęciaków a la Inception. Nie brzmi to źle, ale ileż można? Fakt, że już Tron: Legacy czerpało garściami z twórczości Niemca (zresztą nie ma się co dziwić skoro pracowało przy nim prawie całego jego studio), ale w połączeniu z daftpunkowym brzmieniem dawało to fenomenalne brzmienie. Oblivion stara się iść w tym samym kierunku, przez co niestety staje się jego nieudolną kopią. Także jeżeli chodzi o oddziaływanie w filmie. Muzyka rzadko wybija się w obrazie i trudno mówić, aby tworzyła jakiś specjalny klimat. Są przebłyski, jak chociażby fajna elektroniczna końcówka Tech 49 pojawiająca się w obrazie, gdy główny bohater na motorze przemierza ziemskie zgliszcza. Tak samo jak i dynamiczne Canyon Battle dobrze ilustruje, poniekąd świetną scenę pościgową, a i na płycie też potrafi wzbudzić trochę emocji i posiada przysłowiowego „powera”. Jednak poza tym to trudno mówić o jakiejś niesamowitej symbiozie w obrazem. Co więcej, czasami muzyka ta zupełnie się nie sprawdza, a nawet pojawiają się zgrzyty. Wspomniane świetne na płycie StarWaves w filmie wypada wprost fatalnie, ilustrując okropnie beznamiętną scenę miłosną w basenie.

Oblivion nie jest oczywiście jakimś fatalnym scorem. Paru wspomnianych utworów, do których można dodać jeszcze Earth 2077, dobrze się słucha. Zaś aranżacja głównego motywu w utworach takich jak Raven Rock czy I’m Sending You Away wypada naprawdę ładnie, przy czym i tak najlepsze jego wykorzystanie otrzymujemy we wspomnianej już świetnej piosence, która i w obrazie nie kiksuje tak jak StarWaves (pewnie dlatego, że pojawia się podczas napisów końcowych.). Jest to jednak przede wszystkim score zmarnowanej szansy. Potencjał M83 prawie w ogóle nie został wykorzystany, że aż można się zastanowić, czy poza chwytem marketingowym miał ten angaż jakikolwiek sens? Zamiast ciekawej, nietuzinkowej muzyki, otrzymaliśmy dość wtórny i przewidywalny score, który pomijając naprawdę wyborną piosenkę, prawdopodobnie szybko popadnie w niepamięć.

Najnowsze recenzje

Komentarze