Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

Battlestar Galactica: Blood & Chrome

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 19-03-2013 r.



So say we all!

Od wskrzeszenia kultowej serii Battlestar Galactica mija już prawie dekada. W tym czasie rozległy projekt stacji SyFy na przemian fascynował i irytował. Nie ulega wątpliwości, że czterosezonowy serial przeszedł już do historii gatunku jako jedno z najlepszych widowisk tego typu. Ale co dalej? Im dalej w las… tym ciemniej. Kolejne spin-offy i pełnometraże rozwijały co prawda koncepcje twórców, ale z drugiej strony zawstydzały serię niezbyt dopracowaną historią lub ślamazarnie posuwaną do przodu akcją. I gdy po wielkiej porażce, jaką zanotował serial Caprica wszystko wskazywało na to, że o Galactice przyjdzie nam już zapomnieć, kilku śmiałków postanowiło na nowo zabrać się za historię Williama Adamy.

W lipcu 2010 roku, Michael Taylor, producent i scenarzysta ostatnich kilku wynurzeń z serii Battlestar Galactica i Caprica, poinformował, że zamierza stworzyć mini serial on-line traktujący o młodości Adamy – o jego początkach w szeregach kolonijnej floty, które zbiegają się z historią pierwszej wojny z Cylonami. Nie był to wybitnie oryginalny pomysł, wszak już kilka lat temu powstały internetowe webisody chwalące bohaterski czyn Huskera (Adamy). Podejście do realizacji projektu miało być jednak zgoła nowatorskie. Oto bowiem, tuż po zakończeniu zdjęć do serialu BSG, pod młotek poszły wszystkie dekoracje. Nie trudno wydedukować, że stworzenie tego wszystkiego od podstaw wiązałoby się z wieloma dodatkowymi kosztami, na które w dobie kryzysu ciężko byłoby się zdobyć. Na szczęście ktoś bardzo roztropny zeskanował komputerowo większość scenerii (w tym mostek CIC) Galactici, pozwalając tym samym na późniejsze odtworzenie wirtualnego planu zdjęciowego w postaci CGI. Innymi słowy, aktorzy stanęli przed bardzo trudnym zadaniem grania właściwie tylko i li wyłącznie na tak zwanym green screenie. Efekt? Całkiem zadowalający. Pomijając kanonadę rozbłysków godnych J.J Abramsa, a maskujących tutaj budżetowe efekty specjalne, trzeba przyznać, że Blood & Chrome to filmowy strzał w dziesiątkę. Nie ma tu przytłaczających filozofii i wymyślnych dialogów pożerających żywcem ostatnie projekty z tego uniwersum. Od pierwszej do ostatniej minuty internetowy serial (a w efekcie film pełnometrażowy wydany na DVD i Blu Ray) nastawiony jest na czystą rozrywkę jakiej nie powstydziłyby się co ciekawsze odcinki pierwszych trzech sezonów BSG.

Battlestar McCreary

Powrót Galactici nieodzownie wiązać się musiał z angażem człowieka, który niemalże od samego początku kreował atmosferę egzotyki tego arcyciekawego projektu science-fiction. Mowa rzecz jasna o kompozytorze ścieżki dźwiękowej. Śmiało można powiedzieć, że Bear McCreary zbudował swoją karierę na Battlestarze. Był to jego pierwszy tak duży projekt i zarazem pierwszy sukces w branży. Szczątkowy udział jako pomocnik Richarda Gibbsa w dwuodcinkowym miniserialu dał producentom rozeznanie w jego możliwościach, na tyle, że gdy Gibbs odmówił dalszej współpracy, decydenci postanowili rzucić ciężar odpowiedzialności właśnie na McCreary’ego. Całe szczęście. To, co wychodziło spod jego rąk w dalszych latach tylko potwierdziło, że na brak wyobraźni nie może on narzekać. Cztery sezony Galactici to pod względem muzycznym istne El Dorado. Zaskakują nie tylko oryginalną stylistyką, ale i wspaniałą tematyką oraz przebojowością. Innymi słowy, kompozytor odnalazł drogę do Kobolu.

Niestety w miarę upływu czasu przyszło i zmęczenie. Choć partytura w dalszym ciągu wyśmienicie korelowała z dziejącymi się na ekranie wydarzeniami, to brak świeżego spojrzenia na serię zamknął McCreary’ego w ciasnej klatce powtarzania utartych schematów. Z problemem tym borykały się już dwa poprzednie pełnometraże z uniwersum GalacticiRazor oraz The Plan. Nie inaczej jest w przypadku najnowszej produkcji z tej serii, Blood & Chrome.



Na korzyść tej ostatniej przemawiać może wspomniana wcześniej dynamika filmu, która rzecz jasna przekłada się na ogólne brzmienie ścieżki dźwiękowej. Blood & Chrome stroni jak może od filozoficznych i religijnych wątków, skupiając się w większej mierze na aspekcie militarnym – na trudnych momentach wojny z Cylonami, które zbiegają się z pierwszymi wyczynami młodego Adamy w szeregach Floty. Nie dziwne zatem, że McCreary stawia na agresywne i inwazyjne formy muzycznego przekazu – silnie rozbudowaną sekcję perkusyjną, elektryczne gitary i… elektroniczne sample, które w obecnie prezentowanej formie stanowią u tego kompozytora pewnego rodzaju novum. Żadnym zaskoczeniem nie jest natomiast sięgnięcie po wschodnią etnikę, która niemalże od początku istnienia serii kreuje specyficzny, egzotyczny klimat odległego świata 12 Kolonii. Zacznijmy jednak od sprawy dla nas najważniejszej, czyli tematyki.

Blood & Chrome

Pod tym względem McCreary zdecydowanie rozczarowuje. Nowa partytura to w większej mierze powroty. Powroty do tematycznych ikon z poprzednich filmów i seriali, w tym do kultowego motywu skomponowanego przez Stu Philipsa na potrzeby telewizyjnego periodyku z 1979 roku. Obecność tej melodii akurat nie powinna dziwić, wszak film jawnie nawiązuje do czasów, w których umiejscowiona jest akcja kultowego serialu. Z zaskoczeniem przyjąłem natomiast fakt pojawienia się tematu Apocalypse z BSG: The Plan. Bear McCreary tłumaczył później na swoim blogu, że chciał po prostu zaaranżować tę melodię na nowo – rozwinąć ją do „pełnowymiarowej” piosenki zamykającej niejako film Blood & Chrome. Do przejmującego głosu Rayi dodał więc mocny męski wokal (tutaj pojawia się tradycyjnie brat kompozytora, Brendan), świetnie odnajdujący się pomiędzy gitarowymi riffami. Niepotrzebnie natomiast obciążono ten kawałek dodatkowymi orkiestrowymi aranżami, które brzydko zlewają się z i tak głośnym otoczeniem. Niemniej jednak utwór spełnia swoją rolę, a na krążku soundtrackowym będzie zapewne jednym z częściej słuchanych fragmentów ścieżki dźwiękowej.

Limitowany do 3 tysięcy egzemplarzy, album La-Li, nie przeciąża słuchacza nadmiarem niepotrzebnych treści. Choć znalazł się na niej prawie cały materiał skomponowany na potrzeby Blood & Chrome, muzyka Amerykanina nie wystawia cierpliwości słuchacza na poważną próbę. Co więcej, odrzucając kontekst całego dotychczasowego dorobku McCreary’go, wydaje się pod wieloma względami nawet ciekawy. Otwierający soundtrack, Dear Dad rzuca nas w wir wartkiej akcji, która wiele mówi zarówno o charakterze kompozycji, jak i środkach wykorzystanych do jej tworzenia. Najwięcej uwagi skupia elektronika – dosyć agresywna i daleka od tego, co prezentował dotychczas McCreary. Pod tym względem kompozytor idzie nawet dalej aniżeli w przypadku Terminatora: Kronik Sary Connor. Nie muszę chyba wypominać, że zabawa z oscylatorami i linią basową to domena świeżo upieczonych chłopaków z RCP. Czyżby zatem szykowała się jakaś permanentna zmiana w warsztacie Beara? Zapewne kolejne jego projekty rozwieją te wątpliwości. Póki co, ten wątpliwy jakościowo zabieg psuje w moim mniemaniu wizerunek ścieżki, która jak do tej pory całkiem nieźle radziła sobie bez napastliwych syntezatorów. Skoro już o akcji mowa, nie sposób nie ustosunkować się do dwóch jakże istotnych fragmentów filmu, gdzie co jak co, ale stosownej oprawy muzycznej nie powinno zabraknąć.



All this has happened before, and all this will happen again

Epicka bitwa gdzie swój żywot kończy Battlestar Osiris przyniosła drobne rozczarowanie. Bear McCreary nie wychodzi bowiem poza solidne ilustrowanie tego, co dzieje się na ekranie. Ośmiominutowy utwór zamieszczony na albumie soundtrackowym razi brakiem polotu. W porównaniu do takich perełek z serialu, jak Storming New Caprica, czy Prelude to War, gitarowe riffy zakute w rytmiczny podkład nie robią większego wrażenia. Końcowa potyczka na lodowej planecie również pozostawia wiele do życzenia. Wałkowane przez całą serię powiedzenie przytoczone w tytule tego rozdziału idealnie opisuje system pracy kompozytora.

Partytura do Blood & Chrome na szczęście nie zamyka się w tylko i li wyłącznie rockowych konwencjach. Na albumie soundtrackowym znalazł się również krótki fortepianowy utwór, który w filmie wykonuje jeden z głównych bohaterów. Niby nic wielkiego, ale skutecznie regeneruje siły przed kolejną porcją muzyki akcji. Trochę wytchnienie dają także intymne sceny między młodym Adamą a dr Beccą Kelly pięknie ilustrowane smyczkowymi frazami. Szkoda tylko, że z tych ciekawych skądinąd filmowych relacji nie zrodził się jakiś chwytliwy temat przewodni.

Wszystko to pozwala mi sądzić, że Bear McCreary, bardziej aniżeli na wartości muzycznej, skupił się na brzmieniu Blood & Chrome. Jest zatem bezkompromisowo i przebojowo, ale czasami niestety bezmyślnie. Najnowszy score to pozycja kierowana głównie do konesera orkiestrowo-rockowych, mocnych uderzeń. Dla tych, którzy słuchając muzyki filmowej wolą bardziej skupić się na formie, aniżeli na samym przekazie.

Inne recenzje z serii:

  • Battlestar Galactica: 25th Anniversary Edition
  • Battlestar Galactica
  • Battlestar Galactica (Season 1)
  • Battlestar Galactica (Season 2)
  • Battlestar Galactica (Season 3)
  • Battlestar Galactica (Season 4)
  • Battlestar Galactica: Razor / The Plan
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze