Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Hitchcock

(2013)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 27-02-2013 r.



Film o filmie? Można by powiedzieć, że pomysł na wskroś durny, ale gdy tematem przewodnim owego przedsięwzięcia jest persona Alfreda Hitchcocka i kulisy powstawania jednego z jego największych klasyków, Psychozy, wszystko nabiera większego sensu. Bardziej aniżeli na rzeczonym projekcie, obraz Hitchcock (bazowany zresztą na książce Stephena Rebello) koncentruję uwagę widza na kryzysie małżeńskim słynnego reżysera. Czyżby zatem miast biografii podano nam na tacy kolejną ckliwą historyjkę? Nie do końca. Film Sachy Gervasi’ego zagląda co prawda do małżeńskiego łoża słynnego reżysera, niemniej stanowi również cenną lekcję jego warsztatu twórczego. Niewątpliwym atutem tego obrazu są kreacje aktorskie, zwłaszcza postać tytułowego Hitcha wybornie zagrana przez Anthony’ego Hopkinsa. Osobną wartość stanowi ścieżka dźwiękowa autorstwa Danny’ego Elfmana.

Kompozytor ten, trzeba przyznać, nie narzeka ostatnimi czasy na brak zajęć. Jego terminarz dosłownie pęka w szwach. Mordercze tempo pracy przekłada się rzecz jasna na jakość jego partytur, stąd też miniony rok nie mogę uznać za szczególnie udany w kontekście całej jego kariery. Pomimo tak dużej aktywności, Danny Elfman nie wydaje się próżnym i zapatrzonym w pieniądz człowiekiem. Gdy dotarło do niego, że studio Fox’a szykuje film o Hitchcocku, stawał dosłownie na głowie, aby dostać ten projekt, nawet za symbolicznego dolara. Czemu? Nie od dziś wiadomo, że Elfman to wielki miłośnik mistrza suspensu, a swoje pierwsze kroki w branży filmowej stawiał wpatrzony jak w obrazek w dokonania Bernarda Herrmanna. Zresztą przeglądając jego filmografię nie trudno tego nie zauważyć. Kariera Elfmana od dawna oscyluje wokół ciężkich, mrocznych obrazów, a ścisła współpraca ze współczesnym maesto tego gatunku, Timem Burtonem, tylko potwierdza te tendencje. Nie dziwne, że Amerykanin korzysta dosłownie z każdej okazji by iść tropem swoich wielkich poprzedników. Czy poszedł i tym razem?

Z jednej strony to, co dokonał Elfman w ramach Hitchcocka, można poczytać jako niewątpliwy sukces. Oto bowiem film broni się świetnym klimatem, na którego wpływ ma między innymi ścieżka dźwiękowa – bardzo stonowana i oszczędna w środkach muzycznego wyrazu. Z drugiej strony, połączenie konwencji dramatu z romansem osadzonym na tle historycznym, siłą rzeczy dopuścić musiało odrobinę sztampy i mainstreamu. Jest to zatem kolejna ilustracja skrojona na miarę filmu, do którego przynależy. Świetnie wywiązująca się ze swoich zadań, ale nie do końca zjadliwa dla melomana poszukującego mocnych tematów i silnie wyeksponowanej liryki.

Wpływ na taki stan rzeczy miała zapewne konwencja, jaką przyjął Elfman zabierając się za ten projekt. Słuchając Hitchcocka błądzimy tak na dobrą sprawę między jego rdzennym warsztatem, a klasycznym sposobem ilustrowania dramatów i thrillerów rodem ze stajni Bernarda Herrmanna. W krótkich, ale wymownych utworach czuć powiew Złotej Ery i typową dla tego okresu (a w szczególności dla tworów gatunku film noir) posępną atmosferę. Elfman nie unika tym samym przesadnego „koloryzowania” i sterowania emocjami w zakresie pracy sekcji smyczkowej. Autor ścieżki sięga rzecz jasna do klasycznych środków muzycznego wyrazu. Rezygnuje z wszelkiego rodzaju elektronicznych, ambientowych rozwiązań, odnosząc się właściwie tylko do bogactwa brzmienia orkiestrowego. Ze względu na przynależność gatunkową, najbardziej eksponowane są wspominane wyżej smyczki i instrumenty dęte drewniane, co w czasach bezmyślnego wypełniania przestrzeni dźwiękiem jest miłą dla ucha odmianą. Niestety każdy kij ma swoje dwa końce…



O ile w filmie Gervasie’ego owa „stara szkoła” sprawdza się całkiem dobrze, to już poza nim trudno doszukiwać się w dziele Elfmana czegoś, co dałoby się zapisać w annałach gatunku. Owszem, pod względem stylistycznym i brzmieniowym jest to ładna laurka dedykowana miłośnikom oldschoolu. Ale czy coś ponadto? Raczej nie. Album soundtrackowy to w istocie rzeczy podróż po filmowych kadrach, których nieznajomość może okazać się sporym utrudnieniem. Ową podróż utrudniać będą również bardzo krótkie utwory urywane w połowie dopiero co podjętej myśli muzycznej.

Pod względem tematycznym praca amerykańskiego kompozytora również pozostawia wiele do życzenia. Owszem, otrzymujemy temat przewodni, gdzie w kilku molowych dźwiękach autor partytury opisuje nam naturę tytułowego Hitcha. Gdzieś obok pojawia się także skromny motyw miłosny oraz temat grozy towarzyszący pracy reżysera nad swoim życiowym projektem… Wszystko to jednak wymaga od słuchacza sporego zaangażowania i wielu powrotów, aby „zaprzyjaźnić” się z tą nieco trudną w odbiorze ścieżką dźwiękową. Nie jest ona bynajmniej odpychająca i kompletnie anonimowa.

Tak jak inne prace Elfmana, także i Hichcock ma swoje momenty. Czego możemy doświadczyć w tym przypadku? Poza podręcznikową precyzją w budowaniu atmosfery i napięcia na uwagę zasługuje sposób posługiwania się aparatem wykonawczym. Niewątpliwą atrakcję stanowią solowe wynurzenia, jakich w oprawie muzycznej na pewno nie zabraknie. Najciekawiej prezentują się wstawki z wiolonczelą i skrzypcami, poniekąd wyrywającymi kompozycję Amerykanina z ilustracyjnego letargu. Wartą uwagi jest tutaj dwuczęściowa suita z napisów końcowych, która w niezwykle ekspresyjny sposób przedstawia nam paletę tematyczną partytury.

I w ten oto sposób po raz kolejny dostajemy od Elfmana dobrze skonstruowany filmowy produkt, który poza obrazem ledwo daje o sobie znać. Z pewnością zawrotne tempo pracy kompozytora nie przyczynia się do poprawy jakości jego prac. Ścieżka dźwiękowa do Hichcocka jest zatem tworem kierowanym głównie do fascynatów takiego surowego, ilustracyjnego brzmienia, dokopującego się zarówno stylistycznie jak i ideologicznie do arcybogatego warsztatu Herrmanna.


Najnowsze recenzje

Komentarze