Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Philip Glass

Naqoyqatsi

(2002)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 20-01-2013 r.

Trudno jednoznacznie stwierdzić czy filmy z serii Qatsi od początku zaplanowane były jako trylogia. O ile nakręcenie Powaqqatsi po wielkim sukcesie Koyaanisqatsi można jeszcze zrozumieć, tak powstanie zamknięcia trylogii po niemal 20 latach może wydawać się rzeczą zrobioną trochę na siłę… Godfrey Reggio po pierwszej odsłonie, ukazującej szalone życie zachodniej cywilizacji, oraz drugiej gdzie przypatrywał się życiu w transformacji na przykładzie krajów III świata, w Naqoyqatsi podejmuje temat życia jako wojny czy też życia w ucywilizowanej przemocy na przełomie XX i XXI wieku. Samemu konceptowi „trójki” nie można nic zarzucić, jednak wykonaniu na pewno. Otóż, w odróżnieniu od Koyanis– i Powaqqatsi, film ów składa się w 80% z istniejącego materiału zdjęciowego, dodatkowo praktycznie w całości komputerowo czy optycznie przefiltrowanemu, odrealnionemu, z całą masą cyfrowo generowanych sekwencji i efektów. Reżyser zarzuca nas feerią obrazów i migawek – od słynnego obrazu Wieża Babel Pietera Bruegla, poprzez zdewastowane budynki Detroit, ujęcia wojsk, sportowców, gwiazd filmowych, polityków, wyjęte wprost z matrixowego kodu sekwencje liczb, religijnych symboli, fraktale po obrazy sztucznego zapłodnienia, wojny, telewizyjne newsy i noworodki. Kompletny misz-masz, nie dość, że zupełnie chłodny i obojętny w wyrazie, to jeszcze wyziera z niego cyfrowe, elektroniczne, surowe oblicze. Co na to Philip Glass, który po raz trzeci został przez Reggio zaproszony do współpracy?

Kompozytor z Nowego Jorku z roli komentatora i narratora w poprzednich dwóch częściach, tym razem staje się niestety raczej komentatorem-wyrobnikiem. Muzyka Glassa w Naqoyqatsi nie jest ani fascynująca, ani pobudzająca wyobraźnię, ani elektryzująca, ani nazbyt oryginalna. Czasami ma się wrażenie, że po prostu tylko asystuje, niewiele wnosząc do samego obrazu (po części wina to też samego filmu, który od pewnego momentu zaczyna srogo nudzić i męczyć). W istocie, mówi nam o zmianie, jaką przeszedł kompozytor od nowatorskiego, eksperymentującego twórcy po dystyngowanego twórcę symfonii, oper i innych dzieł scenicznych. Tak, słuchając Naqoyqatsi, nie można oprzeć się wrażeniu, że jest bardzo podobne do jego prac koncertowych/klasycznych z późniejszej fazy twórczości oraz filmowych z nowego milenium (Godziny, Iluzjonista). Ta sama paleta instrumentalno-orkiestrowa, a nad wszystkim (poza pewnymi wyjątkami) unosi się stan zadumy, smutku, elegancji i…nudy. Już samo przez się mówi fakt, iż oprócz swoich stałych muzyków (Philip Glass Ensemble), ścieżkę wykonuje pokaźnych rozmiarów symfoniczna orkiestra. Czy wybór Glassa, który motywuje to tym, że zdecydował się stworzyć muzykę w większości symfoniczną (czyli ‘naturalną’) jako przeciwwagę dla syntetycznej, cyfrowej, odhumanizowanej formy filmu, mógł być bardziej oczywisty? Koncepcję tę oczywiście można zrozumieć, ale szkoda, że obyło się to kosztem oryginalności i kreatywności, które były przecież znakami markowymi poprzednich ilustracji do filmów Qatsi. Naqoyqatsi brzmi dla mnie za klasycznie, za ‘zwykle’, za introwertycznie. Nie ma tego pazura, nie ma wrażenia obcowania z czymś nietuzinkowym.

Sprawą prestiżową jest udział w nagraniu słynnego wiolonczelisty Yo-Yo Ma, dla którego instrumentu Glass przewidział prominentne partie solowe. Partie, które jeszcze zachwycają w otwierającym i wieńczącym płytę utworze tytułowym. Jednak w przynajmniej kilku innych momentach na płycie jego wiolonczela kreuje smutny, mroźny wydźwięk spychając muzykę nieco w stronę pracy bardziej pod współczesną muzykę klasyczną. W kwestii tematyki wybija się raczej tylko otwierający utwór tytułowy, który w połączeniu z tradycyjnie intonującym tytuł wokalem Alberta De Ruitera, klimatycznym biciem serca i wiolonczelą Ma mile emocjonalnie pobudzają, przypominając muzyczną wielkość poprzedników. Co prawda Glass dla każdego z jedenastu dłuższych fragmentów na płycie (od 3 do 12 minut) przygotował swoistą ‘myśl przewodnią’, opartą na typowych dla twórcy rozwiązaniach harmonicznych i melodyce, ale nie jest to nic przełomowego w kontekście jego twórczości ani na tle poprzednich ścieżek z trylogii.

Naturalnie Naqoyqatsi posiada również pewne zalety, w końcu długotrwały proces twórczy Glassa i Reggio nie pozwala (a przynajmniej nie powinien…) na odtwórczość. Może podobać się ekspresyjna, niemal zachwycająca się sama sobą melodia z Massman. Urocze jest rozpisane głównie na idiofony Religion – zgoła inaczej można by sobie wyobrazić podkład muzyczny pod tematykę religijną. Imponujące orkiestrowe ‘gesty’ kompozytor aplikuje w Intensive Time – w rzadkim momencie epickiego rozmachu. Na uwagę zasługuje użycie dwóch nietuzinkowych instrumentów: australijskiego didgeridoo (również w Poqaqqatsi) oraz syntetycznej drumli (harfy żydowskiej). Usłyszeć możemy również żeński wokal Alexandry Montano, śladowo studyjną perkusję. Dla tych słuchaczy, którzy nie przepadają za minimalizmem, jest on tu śladowy, choć raczej stosowniej ukryty w spokojnych, dystyngowanych orkiestrowych frazach.

Podobnie jak przy poprzednich soundtrackach, na płycie możemy znaleźć niemal całość kompozycji przygotowanej do filmu – prawie 80 minut. I jest to w tym przypadku nieco za długo. Trudno mi obiektywnie ocenić ostatnią pracę Philipa Glassa do trylogii Qatsi. Jak wspomniałem, nie jest to dzieło ani wybitne ani przełomowe w jego twórczości czy karierze, choć dla jakichś 90% żyjących współcześnie kompozytorów filmowych mogłoby stać się życiowym dokonaniem. Ma problemy tak na płycie jak i w filmie i jest z pewnością najsłabszą pozycją w przekroju trylogii, dlatego też w ocenach będę nieco surowszy. Naqoyqatsi pozostawia wrażenie niedosytu czy też rozczarowania, nie sposób jednak nie docenić osiągnięć kompozytora w tej bardzo niszowej dziedzinie czy podgatunku filmowym. To w sumie on był protoplastą dzisiejszego ilustrowania dokumentów czy też para-dokumentów poważną, ambitną muzykę. Bez Glassa i Qatsi nie byłoby ilustracji Michaela Stearnsa do filmów Rona Fricke, nie byłoby zapewne ścieżek Coulaisa (francuskie filmy o przyrodzie), Fentona (życie oceanów) czy Amara (Home, La Terre vue du ciel).

Na koniec oddam głos Godfreyowi Reggio: ”Wraz z Naqoyqatsi Philip Glass kończy 25-letnią pracę przy ścieżkach dźwiękowych do trylogii Qatsi. W ten sposób tworzy oryginalny wkład dla postępu kina jako medium: muzykę, która stoi na równi z obrazem. W rezultacie Glass stworzył gatunek filmu, który stoi na uboczu – Concert Cinema – formę, w której muzyka staje się emocjonalnym narratorem filmu.”

Najnowsze recenzje

Komentarze