Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Henry Jackman

Man On A Ledge (Człowiek na krawędzi)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 20-05-2012 r.

Kariera Henry’ego Jackmana rozwija się w najlepsze. Jeszcze trzy lata temu kompozytor ten pełnił funkcje pomocnika w Remote Control Productions, a teraz poczyna sobie w branży muzyki filmowej niczym pierwszoligowa gwiazda. Choć talentem i doświadczeniem daleko mu jeszcze do starszych kolegów po fachu, ale ambicji z pewnością nie można odmówić temu Brytyjczykowi. Złoty bilet od Hansa Zimmera wykorzystał stuprocentowo i po zdobyciu wielu kontaktów zaczął rozpychać się łokciami w walce o największe Hollywoodzkie projekty. I tak na przykład w zeszłym roku mieliśmy udany sequel X-Menów i przyjemnego dla ucha Kota w butach. Rok 2012 przyniósł kolejne trzy głośne tytuły: G.I. Joe: Retaliation, Abrahama Lincolna: Łowcę wampirów oraz Człowieka na krawędzi. O tych pierwszych dwóch na dzień dzisiejszy niewiele mogę powiedzieć, natomiast ten trzeci… Cóż, ugruntował mnie w przekonaniu, że przed Jackmanem jeszcze daleka i wyboista droga do wspomnianej wcześniej „pierwszej ligi”.



Nie chcę uchodzić za portalowego malkontenta, ale trudno kłócić się z faktem, że gatunek inteligentnego thrillera szpiegowskiego umiera śmiercią naturalną. W dobie maksymalnej wizualizacji i podkręcania dynamiki akcji, wymyślna intryga ulega systematycznej dewaluacji na rzecz prostych, nieskomplikowanych opowiastek, których finału domyślamy się już po pierwszych dziesięciu minutach oglądania. Debiut Asgera Letha, Człowiek na krawędzi, niemalże stuprocentowo wpisuje się w ten nowy nurt, prezentując z jednej strony widowiskowe i pełne wrażeń kino akcji, z drugiej całkiem przewidywalną i godną szybkiego zapomnienia filmową wydmuszkę. Nie dziwie się Jackmanowi, że mając na zapleczu tego typu projekt postanowił kroczyć utartymi już szlakami. Jakkolwiek inspirowanie się twórczością kolegów po fachu znajduje moje zrozumienie, to bezmyślne podpinanie się pod ich warsztat budzi we mnie kolejne pełne litości westchnienie.

Muzyka Brytyjczyka nie zaskoczyła mnie w żadnym stopniu. Jest paliwem skutecznie napędzającym dziejące się na ekranie wydarzenia, ale jako produkt autonomiczny nie stanowi wielkiej wartości dla słuchacza poszukującego dobrze napisanej i zorkiestrowanej ilustracji. Co innego, gdy podejdziemy do tej kompozycji jako do tworu stricte rozrywkowego. Wtedy 35-minutowy album może się okazać niezłym panaceum na pogrążony w problemach dnia codziennego umysł. Wyznacznikiem jakości partytury jest bowiem wyraźnie zarysowana rytmika, na bazie której budowane są konstrukcje melodyczne. Jeżeli rytmika, to i rzecz jasna ograne do granic możliwości, pulsujące ostinato okraszone niewybredną ilością elektronicznych bibliotek brzmieniowych rodem z fabryk Remote Control Productions. Cała ścieżka wydaje się sentymentalną podróżą w przeszłość – do czasów kiedy Harry Gregson-Williams wybijał się na kanwie sukcesów swoich innowacyjnych wówczas akcyjniaków (Wróg publiczny, Człowiek w ogniu, Zawód szpieg). Mimo iż od tamtego czasu minęło już ponad dziesięć lat, Henry Jackman nadal wydaje się tkwić mentalnie w przeszłości. Naszej uwadze nie umkną również anachronicznie brzmiące sample i specyficzny język komunikowania się ze słuchaczem równie mocno skojarzone z dokonaniami Gregsona-Williamsa. Wszystko to sprawia, że Człowiek na krawędzi jest produktem jak najbardziej recyklingowym i wliczającym się do kanonu tych napisanych na kolanie i od niechcenia.



Dziwne, ale przymykając oko na kwestię oryginalności otrzymujemy co prawda pustą, ale przyjemną dla ucha ścieżkę dźwiękową. Ścieżkę, która neutralnie wypełnia nam pół godziny naszego życia. W przeciwieństwie do ostatnich nowych tworów (a może raczej nowotworów) Steve’a Jablonsky’ego, jest to czysta rozrywka nie podejmująca zbędnej polemiki ze sferą intelektualną słuchacza. Rzecz jasna po pewnym czasie wdziera się znajome nam poczucie znużenia, niemniej jednak wydawcy dobrze postąpili dostosowując długość albumu do możliwości płynących z atrakcyjności brzmieniowej (lub jej braku) ilustracji. Co zaś się tyczy estetyki i klimatu partytury, to każdy musi sobie odpowiedzieć na pytanie czego tak na dobrą sprawę oczekuje od muzyki filmowej. Jeżeli będzie to słodko-kwaśna chwila zapomnienia, to gwarantuję, że Człowiek na krawędzi spełni te założenia w stopniu przynajmniej minimalnym.


Najnowsze recenzje

Komentarze