Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Ludovico Einaudi, różni wykonawcy

Intouchables (Nietykalni)

-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 18-04-2012 r.

Miłość i nienawiść – to główne tematy kształtujące współczesne kino i, niestety, zamykające je w ciasnym kloszu monochromatyczności emocjonalnej. Tak mało ostatnio produkuje się filmów o prawdziwej przyjaźni, o zaufaniu i o innych wartościach świadczących chociażby o tym, że bariery społeczne tworzą się nigdzie indziej, jak tylko w naszych głowach. Francuscy reżyserzy, Olivier Nakache i Eric Toledano najwyraźniej dostrzegli ten problem, bo ich najnowszy film Nietykalni stanowi genialną odpowiedź na przedstawione wyżej kwestie. Historia żerującego na opiece społecznej, Dissa, któremu los zgotował nieprawdopodobną szansę wybicia się z szarego i smutnego świata biedy, jest stara jak świat i prosta niczym kij od szczotki… ale bardzo szczera w swojej wymowie. Z pozoru „lamerska” praca jako opiekuna sparaliżowanego milionera, Philippe, staje się początkiem głębokiej więzi pomiędzy tymi jakże skrajnie usytuowanymi społecznie, mężczyznami. Film Nietykalni jest zatem nie tylko ciekawym, ale przede wszystkim wartościowym produktem filmowym.

Tak naprawdę każda płaszczyzna obrazu Nakache i Toledano warta jest większej bądź mniejszej uwagi. Obok fabuły i gry aktorskiej na uwagę zasługują również zdjęcia i muzyka, która jak to w tego typu filmach bywa, nie ogranicza się tylko do orkiestrowych ilustracji. Ścieżka dźwiękowa składa się bowiem z trzech równoważnych muzycznych światów: świata wykreowanego w wyobraźni uznanego włoskiego kompozytora i pianisty, Ludovico Einaudi, świata znanych nam utworów z kanonu muzyki rozrywkowej słyszanych w tle oraz świata muzyki diegetycznej (źródłowej), którą zarówno widz, jak i bohater filmowy są w stanie usłyszeć. Jak nietrudno się domyśleć, najbardziej zainteresuje nas ten pierwszy element. Czemu?

W pierwszej chwili wydawać się może, że utwory popełnione przez Ludovico Einaudi są świetną, dobrze wkomponowaną w kadry filmowe, ilustracją. Pomimo bardzo minimalistycznego, ubogiego wręcz, wykonania, w filmie brzmią one znakomicie. Znajdują się dokładnie tam, gdzie być powinny i co najważniejsze bardzo łatwo zadomawiają się w wyobraźni widza, czego nie można do końca powiedzieć o piosenkach. Dopiero potem dociera do nas, że tak na dobrą sprawę wkład Einaudiego w muzyczny wizerunek Nietykalnych był… bierny. Reżyserzy postanowili bowiem zaadaptować gotowe już utwory z dorobku twórczego włoskiego kompozytora. A zrobili to w taki sposób, że ścieżka dźwiękowa wydawać się może genialnym substytutem oryginalnej oprawy muzycznej. Efekt był więc piorunujący! Niestety przeniesienie tych samych emocji na doznania pozafilmowe nie przyszło łatwo. Jest to po części wina niezbyt dobrze skompletowanego i zaprezentowanego na albumie soundtrackowym materiału, o czym nie omieszkam wspomnieć w dalszej części tekstu. Niemniej nie eliminuje to kilku problemów wypływających bezpośrednio z samej „partytury”. Jakich problemów? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Pomimo swoistego rodzaju przystępności, muzyka Ludovico Einaudi jest tylko składanką, pracą odtwórczą, której przypisany był już niegdyś pewien kontekst. Pozbawiona jest więc (jako całość) głównej myśli przewodniej – charakterystycznego tematu, który definiowałby kompozycję w ramach jednej melodii. Pocieszającym wydaje się fakt, że większość utworów opiera się na fortepianowych tematach – dosyć prostych, ale nie pozbawionych tak potrzebnej ilustrowanym scenom, liryki. Linia melodyczna jest przejrzysta, aczkolwiek pod względem stylistycznym, kompozycja Einaudi wydaje się aż nazbyt transparentna. Twórczość Włocha nie jest bowiem w żadnym stopniu oryginalna – podpina się pod wiele europejskich i amerykańskich trendów. Wystarczy zmierzyć się z otwierającym płytę utworem Fly, aby się o tym przekonać. Ciekawym zabiegiem stylistycznym wydają się ambientowe gitary słyszane pod koniec rzeczonego utworu. Wnoszą one nieco fermentu w ten idylliczny fortepianowy nastrój. Takich smaczków Einaudi nie skąpi w kolejnych odsłonach swojej muzyki, między innymi w pochodzącym z Doktora Żywago fragmencie Writting Poems.

Niemniej jednak kompozytor stroni od polifonii. Jako zagorzały minimalista stara się wyrażać emocje tylko za pomocą wybranych środków muzycznego wyrazu. Tak więc obok wspomnianych wyżej tematów budowanych głównie na klawiaturze fortepianu, od czasu do czasu słyszymy również smyczki oraz niektóre instrumenty z sekcji dętej drewnianej. Niestety (chciałoby się powiedzieć) nie odgrywają one większej roli w partyturze Włocha. Einaudi sięga po nie tylko wtedy, gdy pragnie wzmocnić przekaz o jakieś dodatkowe wartości emocjonalne. Utwory L’Orgine Nascosta oraz Cache-Cache obarczone są więc sporą dawką smutku i melancholii tak potrzebnej w opisywanych przezeń scenach. Równie trafnym zabiegiem było dodanie do tego drugiego utworu kilku subtelnych wejść z żeńskim wokalem.

Muzyczna twórczość Ludovico Einaudi to jednak tylko część z tego, co znaleźć możemy na albumie soundtrackowym. Z oczywistych względów pojawić się tutaj musiała tak uwielbiana przez filmowego Philippe, klasyka. Ponadto sporą część albumu zajmują pojawiające się w filmie piosenki. Usłyszymy tu George’a Bensona, Terry’ego Calliera, Ninę Simone, a także formację Vib Gyor. Oczywiście w połączeniu z obrazem utwory te znajdują swoje uzasadnienie, jednakże na płycie wydają się tylko dodatkiem, przy czym niezbyt inteligentnie dopasowanym do siebie. Zdziwił mnie natomiast zupełny brak tak bardzo lansowanej i lubianej przez Dissa, muzyki grupy Earth, Wind & Fire (znalazły się tylko w Edition Prestige). Czy zatem godną rekompensatą będą dołączone do albumu dwa utwory źródłowe wraz z dialogami filmowymi? Wątpię. Moim zdaniem są one zupełnie zbędnym zapychaczem rozbijającym ponadto i tak chaotycznie ułożony soundtrack.

Przykro mówić, ale album ze ścieżką dźwiękową do Nietykalnych był dla mnie swoistego rodzaju rozczarowaniem. Muzyka tak dobrze prezentująca się w filmie, na płycie potraktowana została po macoszemu – jak zwykły produkt marketingowy. Ocenę zawyżam jednak za samą obecność przyjemnej dla ucha twórczości Ludovico Einaudi. A wszystkim zastanawiającym się nad kupnem krążka polecam jednak sięgnięcie po film Nakache i Toledano. Tam najbardziej docenimy wysiłek ludzi dobierających muzykę i całej ekipy zaangażowanej w projekt.


Najnowsze recenzje

Komentarze