Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Abel Korzeniowski

W.E.

(2012)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 26-02-2012 r.

Aktualna sytuacja w jakiej znajduje się Abel Korzeniowski przypomina czasy początków pobytu Jana A.P. Kaczmarka za oceanem. Czasy, kiedy nasz kompozytor dostawał bardzo ambitne projekty i po efektach jego pracy można było wywnioskować, że „jeszcze mu się chce”. Ważnym punktem w karierze Korzeniowskiego był film Toma Forda, Samotny Mężczyzna. Odziedziczony niejako w spadku po Shigeru Umebayashim, projekt, stał się wspaniałą okazją do autopromocji. I choć film Forda odniósł spory sukces artystyczny, to jednak sprzedał się całkiem słabo i wspaniała wizja podboju „fabryki snów” spełzła na niczym. Korzeniowski musiał czekać prawie dwa lata zanim ponownie zainteresował się nim ktoś z wielkich ośrodków produkcyjnych. A któż wyraził owe zainteresowanie jako pierwszy? Nie kto inny, jak gwiazda muzyki rozrywkowej, Madonna, która po raz wtóry postanowiła spróbować swoich sił za kamerą.

Film W.E. opowiadający o skandalicznym romansie króla Edward VIII z amerykańską pięknością, Wallis Simpson, nie zyskał sobie wielkiej sympatii widzów. Dzieło Madonny przeplatające historyczne wątki ze współczesnymi zostało dosłownie zmiażdżone przez krytyków, którzy choć docenili piękne obrazy i wspaniałe kostiumy, to na wizji artystycznej świeżo upieczonej pani reżyser nie pozostawili ani jednej suchej nitki. Zdecydowanie przychylniej wypowiadano się natomiast o ekipie filmowców, wśród których szczególne uznanie kierowano pod adresem naszego rodaka, Abla Korzeniowskiego. Historia angażu tego kompozytora nie była zbyt skomplikowana. Madonna, która nie ukrywała fascynacji ścieżką dźwiękową do Samotnego mężczyzny, zasięgnęła po prostu opinii Toma Forda i po pozytywnej recenzji talentu Korzeniowskiego, zdecydowała się na współpracę z nim. Warunkiem było oczywiście stworzenie czegoś na miarę partytury, jaką Korzeniowski popełnił do filmu Forda. W końcu to właśnie muzyka do Samotnego mężczyzny służyła ekipie filmowej za temp-track podczas pierwszych podejść montażowych…



Rzadko bywa, abym podejmował się recenzji ścieżki dźwiękowej bez wcześniejszego zapoznania się z jej kontekstem filmowym. Brak możliwości dokonania krytycznej analizy obrazu przyćmił jednak fakt, że owa partytura sprawdza się również jako twór niezależny. Jako muzyka przemawiająca swoją pozailustracyjną wartością – charakterystyczną tematyką, estetyką w brzmieniu i bardzo ładnym wykonaniem. Wspomniany wyżej temp-track zobowiązał niejako Alba Korzeniowskiego do pójścia pewnymi przetartymi już szlakami. O wykazaniu się oryginalnością i zaskoczeniu słuchacza inwencją twórczą nie było więc mowy. Z wielkim dystansem traktuję zatem wszelkiego rodzaju krytykę i tezy jakoby nasz rodak poszedł na łatwiznę. Owszem, można było uniknąć kilku nawiązań tematycznych do Samotnego mężczyzny, ale pewne podobieństwa stylistyczne i instrumentalne musiały zostać zachowane. Abel Korzeniowski wszedł po prostu do studia na Abbey Road i z niewielkim składem, bo niespełna 60-osobową orkiestrą, dokonał nagrania chyba jednej z najlepszych prac w swojej karierze. Pracy obfitującej w prostą pod względem melodyjnym, lirykę, ale nie pozbawionej silnego ładunku emocjonalnego…

Opublikowana w grudniu na oficjalnej stronie wytwórni The Weinstein Company, ścieżka dźwiękowa, rozbudziła wielki apetyt miłośników gatunku na wydanie tego soundtracku w formie płytowej. Po kilku miesiącach oczekiwania nakładem Interscope Records ukazał się zgrabnie przemontowany, 47-minutowy album, na którym, oprócz partytury Polaka, znalazła się również wyróżniona statuetką Złotego Globu, piosenka Masterpiece. Osobiście uważam ją za zbędny dodatek do ciekawego i budującego nostalgiczny klimat, dzieła Korzeniowskiego. Utwór Madonny może i sprawdza się w warunkach radiowych, ale zupełnie nie pasuje do reszty albumu – tworzywa dosyć stonowanego, stroniącego od współczesnej polifonii i odnajdującego się w kameralnych, ale bogatych w treść wykonaniach.



Otwierający płytę Charms, to chyba najodpowiedniejsze wprowadzenie, jakie można było sobie tutaj wyobrazić. Od razu zapoznajemy się z tematem przewodnim partytury, a na pierwszy plan wysuwają się genialne aranże z solową wiolonczelą i skrzypcami na czele. Już na wstępie zauważamy, że tempo utworu podporządkowane jest niejako rytmice walca, co w kontekście opisywanych w filmie wydarzeń (również miejsc toczącej się akcji), jest całkowicie zrozumiałe. Nie dziwi również sięgnięcie do tanga i oparcie utworu I Will Follow You na dokonywanych z wielką gracją, dynamicznych pociągnięciach smyczek. Właściwie cały album korzysta z dobrodziejstw tych dostojnych form muzycznych. Form kojarzących się przecież z tematyką miłosną, wielką pasją, a nawet pożądaniem. Co więcej, Korzeniowski kilkakrotnie wprowadza do swojej partytury skrzypcowe ostinato, przypominające w swojej strukturze obfitującą w muzyczne doznania ścieżkę dźwiękową Jamesa Newtona Howarda do Osady.

Kompozycją do W.E. rządzą jednak subtelne i delikatne brzmienia oparte w głównej mierze na instrumentach solowych – wiolonczeli, skrzypcach oraz fortepianie. Natomiast wypełniające tło drewniane dęciaki i smyczki tworzą barwną, owianą nutką nostalgii, ale przyjemną dla ucha, fakturę muzyczną. Bardziej aniżeli w Samotnym mężczyźnie dominuje tutaj prosta i klarowna tematyka, wokół której osadzony jest tylko znikomy element ilustracji. Wspaniałym tego przykładem są utwory Letters oraz Dance For Me Wallis – miażdżące słuchacza siłą ekspresji i nadzwyczajnym ładunkiem emocjonalnym.

Oponenci ścieżki dźwiękowej do W.E. mogliby skontrować moje powyższe zachwyty fragmentem tekstu piosenki Maryli Rodowicz, Ale to już było. No i co z tego? Projekt odgórnie już zakładał podążanie przetartymi wcześniej szlakami, czemu więc miałbym karcić za to naszego rodaka? Pomimo rzemieślniczego trądu dotykającego stylistykę kompozycji, moim zdaniem Korzeniowski stworzył partyturę mocno oddziałującą na emocje słuchacza i stosunkowo dobrze wykorzystującą powierzony mu aparat wykonawczy. Polecam!

Najnowsze recenzje

Komentarze