Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Danny Elfman

Music for a Darkened Theatre: Volume One (kompilacja)

(1990)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 24-02-2012 r.

Przełom lat 80-ych i 90-ych XX wieku był w muzyce filmowej czasem pojawienia się dwóch młodych twórców, którzy wyrośli z gatunków popu oraz rocka, okazując się powiewem świeżości dla swojego nowego gatunku, zyskując z czasem status swoistych mega-gwiazd. Jednym z nich był Hans Zimmer, drugim natomiast Danny Elfman. Początkowy okres twórczości tego drugiego kojarzy się z pewnym specyficznym stylem i brzmieniem, które szczególnie fani kompozytora do dziś wspominają ze sporą nostalgią. Mowa o połączeniu muzycznego karnawału, groteski, eksperymentatorstwa instrumentalnego z gotyckim, mroczno-romantycznym stylem inspirowanym klasykami filmówki i muzyki klasycznej. Tak, koniec lat 80-ych i początek 90-ych to czas, w którym Danny Elfman stał się niekwestionowaną gwiazdą i oryginałem muzyki filmowej. Ogromne sukcesy ścieżek dźwiękowych do filmów Tima Burtona z pewnością były jednym z powodów „wrzucenia” na rynek Music for Darkened Theatre: Volume One – kompilacji tematów i suit Elfmana z jego twórczości kinowej, telewizyjnej i nie tylko. Za produkcję wydania odpowiedzialni byli twórca, jego agent Richarda Krafta oraz montażysta Bob Badami.

Dokładnie tak jak eklektyczna jest twórczość rudowłosego frontmana Oingo Boingo, tak zróżnicowany jest tu materiał z jego dokonań z lat 1985-1990. Oczywistym liderem płyty jest suita z Batmana, wykorzystująca muzykę z napisów początkowych, ilustrację pod finałowe rozstrzygnięcia oraz genialne, inspirowane Orffem Descent Into Mystery. Gotyk pełną gębą – można powiedzieć, że Elfman znalazł złoty środek pomiędzy Wagnerem a Herrmannem, a legendarny status tej pozycji dziś nie dziwi. W nieco innych barwach muzycznych jawi się przebojowy, choć o dużo lżejszym charakterze fragment z Dicka Tracy’ego (twórca przyznaje się do inspiracji Gershwinem). Kolejny superheros to Darkman, jeden z bardziej zapomnianych i niedocenianych score’ów Elfmana, z którego jego uwielbienie dla twórczości Bernarda Herrmanna aż się wylewa. Mrok, dramatyzm i typowe dla Elfmana zwariowane, przywołujące od razu atmosferę kina grozy klasy B, orkiestracje. Ciekawostką jest dyrygentura, podobnie jak przy Batmanie, ś.p. Shirley Walker. W podobnych klimatach jest też fascynująca muzyka z filmu fantasy Nocne plemię w reżyserii Clive’a Barkera. Kompozytor obok typowej dla siebie mroczno-romantycznej tonacji orkiestry i chórów, serwuje cały zestaw podszytych karnawałem, dynamicznych aranżacji i etnicznych perkusji. Jest to jeden z moich ulubionych fragmentów Elfmana, z całą stanowczością posiadający pewną magiczną otoczkę, co trudno już powiedzieć o jego współczesnej muzyce… Również karnawałowe klimaty posiada muzyka z Wielkiej przygody Pee Wee Hermana, pierwszej jego kinowej współpracy z Burtonem. Elfman wspomina, że usłyszenie wykonania tegoż przez orkiestrę było jednym z jego najbardziej pamiętliwych doświadczeń… Naturalnie urocze są napisy początkowe z Soku z żuka, jednego z klasycznych dokonań twórcy a i podobać może się długa, utrzymana w bożo-narodzeniowym (choć naturalnie przez niego odbitym w krzywym zwierciadle) klimacie suita ze Scrooged.

Drugą część płyty wypełniają fragmenty kompozycji z mniej znanych dokonań kompozytora. I jeżeli powyżej opisane w większości stanowią kawał znakomitej i dziś już klasycznej muzyki filmowej w niepodrabialnym stylu twórcy, tak te mimo, że również dość unikalne, mogą sprawić nieco problemów, szczególnie dla słuchaczy nie obeznanych mocniej z jego twórczością. Większość z nich bazuje głównie na eksperymentach instrumentalnych oraz elektronice. Możemy natknąć się na elektryczne gitary i popowy akompaniament (klasyczne brzmienie lat 80-ych…; Zdążyć przed północą), perkusję, bas (Wisdom), akordeon (Hot to Trot), klawesyn (Alfred Hitchock Presents: The Jar). Do totalnych dziwadeł należy natomiast muzyka do filmu animowanego Face Like a Frog i absolutnie pierwsza praca Elfmana w filmówce, do filmu jego brata pt. Forbidden Zone, gdzie Elfman zagrał…diabła. Muzyka chyba tylko dla najtwardszych koneserów jego twórczości. Trudno skojarzyć to z typowym brzmieniem Danny Elfmana, ale niechybnie muzyka ta ma w sobie sporą dozę oryginalności, pokazując, że bohater tej recenzji porusza się w naprawdę szerokim wachlarz muzycznych styli. Być może to zadecydowało o jego dzisiejszym sukcesie i nie zaszufladkowaniu np. w obrębie jednego gatunku. Zdecydowanie najbardziej podobać może się tu bardzo dobrze znany (i znakomity zresztą) temat główny z Simpsonów – kwintesencja dynamicznego, szalonego Elfmana.

Trudno jednoznacznie ocenić wolumin pierwszy Muzyki dla przyciemnionej sali kinowej z uwagi na spory eklektyzm zaprezentowanego tam materiału. Z pewnością muzyczna wartość merytoryczna muzyki mówi sama za siebie. To dlatego Elfman stał się z dnia na dzień gwiazdą gatunku, pozyskując całą rzeszę nowych fanów. I to dlatego muzyka ta pachnie dziś „magią”, której właściwie w dzisiejszej filmówce brakuje. Tak więc i suwenir z przeszłości, ukazujący początki jednego z najoryginalniejszych twórców współczesnej doby, a także pewnego rodzaju sampler. Z pewnością trzeba trochę lubić (a może i kochać) muzyczną ekstrawagancję tego twórcy, by docenić to co tworzył prawie trzy dekady temu. Zawsze zostaje nam jednak również do wyboru jego bardziej poważne, gotycko-romantyczne brzmienie, z kapitalnymi suitami/fragmentami z Batmana, Darkmana czy Nightbreed. Sam muszę przyznać, że w moich początkach fascynacji muzyką filmową nie potrafiłem się przekonać do jego stylu, ale na szczęście po czasie człowiek dochodzi do właściwych wniosków i docenia pewne oczywiste sprawy… :-). Bardzo fajnym „bonusem” związanym z wydaniem są krótkie notki samego kompozytora na temat każdego z utworów czy też filmów, nad którymi pracował, przeważnie jak to u niego bywa podszyte dużym dystansem do samego siebie i naturalnie humorem (również czarnym). Czy warto znać tą kompilację? Myślę, że tak, choćby dla kilku znakomitych fragmentów, dla których nie trzeba zakupywać oddzielnych ścieżek lub w przypadku, gdy niektóre z nich są bardzo trudne do zdobycia albo ich nakład dawno się już skończył. Sporym jej atutem jest to, że znajdują się tu wyłącznie oryginalne kompozycje. Danny Elfman powróci 6 lat później na rynek z woluminem drugim, ale to już temat na inną recenzję…

Najnowsze recenzje

Komentarze