Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Lorne Balfe

Ironclad (Żelazny rycerz)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 15-02-2012 r.

Żelazny rycerz Jonathana Englisha można by określić jako Rycerską dwunastkę albo Siedmiu Templariuszy. Motyw kilku(nastu) śmiałków broniących wioskę (tu zamek) przed wielką armią był wykorzystywany wielokrotnie, ale rzadko się zdarza, by przenieść go w epokę średniowiecza. W niezależnym filmie, który kosztował około 25 milionów dolarów pojawiło się kilku znanych aktorów, takich jak Derek Jacobi (chociażby senator Grakchus w Gladiatorze czy – jego najbardziej znana rola – cesarz Klaudiusz w telewizyjnej adaptacji powieści Roberta Gravesa) i Brian Cox. Czarny charakter, w tym przypadku króla Jana bez Ziemi, znakomicie zagrał Paul Giamatti. Nie jest to rola grana w żadnym przypadku subtelnie, ale widać, że aktor się przynajmniej dobrze tą rolą bawił i cieszył się negatywną postacią, która może trochę powrzeszczeć.

Niski budżet nie pozwoliłby oczywiście na angaż kompozytora z wyższej półki, co nie znaczy, że zaangażowano zupełnie nieznanego muzyka. Wybór padł na czołowego (prócz szefa) pracownika stajni Remote Control Productions, jakim jest Lorne Balfe. Nie jest to jego debiut jako twórcy samodzielnego, ma na koncie kilka filmów, ale dużo mniejszej skali. To, jak poważany jest Szkot w branży, pokazuje fakt, że muzykę do tego filmu zamówiło sobie Varese Sarabande. Balfe podszedł do filmu ambicjonalnie i szukał różnych instrumentów, aż trafił między innymi na średniowieczny zespół metalowy (!) Corvus Corax, którego zaangażował do pracy nad ścieżką. Muzykę nagrywał zaś w Szkocji. O ile wydanie muzyki wzięła na siebie duża wytwórnia płytowa, to z premierą wstrzymała się do premiery filmu w USA, co się zdarzyło dopiero na początku ubiegłego roku.

Album rozpoczyna Magna Carta. Od razu zapowiada mroczniejsze brzmienie całości. Główny temat jest wyśpiewywany przez chór. Ścieżka Balfe’a jest głównie orkiestrowa. Postać czarnego charakteru filmu, czyli Jana bez Ziemi, reprezentowana jest przez wokal. Jest to ciekawa aluzja do swoistej kliszy, jaką w epice są żeńskie wokale, które mają dość etniczny charakter. W muzyce Szkota wokal ten jest męski. Reprezentujący go materiał najlepiej słychać w dobrym King John Arrives. Przy okazji można zauważyć, jak duży wpływ ma Lorne Balfe na brzmienie Hansa Zimmera. Duża część szybkich ostinat, a także przynajmniej częściowo, mocne akordy na niskie dęte blaszane (poza Incepcją, gdzie pomysł wyszedł od samego Niemca i od początku był jednym z jego pomysłów na film) to właśnie idee młodego Szkota.

Tym razem te ostinata biorą się jednak z inspiracji muzyką średniowieczną i celtycką. Film był kręcony w Walii, a średniowieczna muzyka ludowa ma wiele punktów wspólnych ze znaną nam dzisiaj muzyką celtycką. Takie elementy można znaleźć na przykład w instrumentalnej muzyce niemieckiej mistyczki Hildegardy z Bingen. Takie wpływy, choć oczywiście przeniesione w idiom współczesny, daje się usłyszeć chociażby w Mobilizing czy God Protect Us, które przy okazji wprowadzają nowy temat, najlepiej słyszalny w pięknym Hunger Sets In, moim ulubionym utworze na albumie. Cała ścieżka pokazuje, że Balfe próbował stworzyć specyficzny dla niej klimat, czym się wyróżnia od większości kompozytorów pochodzących ze stajni Remote Control. O ile pewne wpływy można usłyszeć, na pewno brzmi to inaczej niż chociażby Starcie Tytanów. Trudno powiedzieć, by stworzone przez Szkota brzmienie było unikalne (można się doszukiwać wielu jego potencjalnych inspiracji), ale jednak kompozytor zadbał o to, by jego partytura miała swoisty, średniowieczny klimat i zrobił wszystko, by uniknąć klisz, które potencjalnie (jednak tylko potencjalnie) stworzył Harry Gregson-Williams w Królestwie niebieskim. Na albumie jest trochę wyciszonej muzyki na sam chór. Może ona trochę przypominać dokonania Johna Barry’ego na polu chóralnej epiki, chociaż oczywiście nie jest to ten sam poziom i trudno tu mówic o jakichkolwiek kopiach.

Trzeba trochę powiedzieć także o action-score, które zaczyna się dopiero w The Battle Begins. Film jest przede wszystkim filmem akcji. Sceny te są zrobione zupełnie nieźle, chociaż trochę zbyt często kamera lata i wygląda to trochę jakby miała to być Tożsamość Rycerza. We wspomnianym The Battle Begins po raz pierwszy pojawiają się dudy i kompozytor wykorzystuje je dobrze, nie epatując nimi nadmiernie, lecz dodając po prostu brzmieniowego kolorytu. Muzyka akcji Balfe’a oparta jest na szybkich motywach smyczkowych i na perkusji. Tam też w dużej mierze można usłyszeć głośne uderzenia dętych blaszanych (które reprezentują najprawdopodobniej duńskich najemników, których wynajął Jan bez Ziemi, by pokonać bohaterów). Film jest wyjątkowo krwawy (by nie zdradzić zbyt wielu detali fabuły, wystarczy, że powiem, że na samym początku na zbliżeniu widzimy, jak jednej postaci obcinają język). Kompozytor nie chciał być gorszy i jego muzyka, choć raczej melodyjna i harmoniczna, brzmi bardzo brutalnie. W filmie wypada bardzo efektywnie. Jest ona także tematyczna, o czym świadczy chociażby drugi temat wykorzystany w Insidiae (łac. zasadzka). Balfe pięknie łączy muzykę akcji z wyciszającym chórem i skrzypcami w The Final Battle.

Balfe w bardzo ciekawy sposób wykorzystuje w swojej ścieżce solistów. W dużej mierze odpowiadają oni za atmosferę ścieżki. Wspomniałem już o dudach i o reprezentującym króla Jana męskim wokalu. Kompozytor wykorzystuje także solowe smyczki, Hunger Sets In zawiera śliczną partię na skrzypce. Solowe instrumenty zostały bardzo sprawnie wpisane w brzmienie całości partytury, choć znowu nie jest to nic wybitnie oryginalnego (solowe smyczki do oddania atmosfery wieków średnich wykorzystał chociażby Gregson-Williams). Brzmienie całej ścieżki znakomicie pokazuje Ciminatio. Ten dziewięciominutowy utwór mógłby stanowić reprezentantywną suitę całego score i przy okazji jest jednym z najlepszych na albumie. Muzyka akcji, dramatyczna, łącząca solistów z orkiestrą i, przy okazji, wszystkie główne tematy.

Album kończy patetyczna wersja głównego tematu (Final Resolution) i oparte na temacie króla Jana Corvus Cantus (krucza pieśń), być może tutaj mamy największy udział zespołu Corvus Corax, na co wskazywałby zresztą tytuł. Jak na samodzielny debiut w tego typu kinie, trzeba powiedzieć, że Lorne’owi Balfe poszło całkiem nieźle. W sytuacji, w której stajnia Remote Control była słusznie posądzana o ujednolicanie muzyki filmowej, w czym także zasłużył się jej szef Hans Zimmer, na początku zeszłego roku wyszły dwie ścieżki dźwiękowe, które się brzmieniowo różnią od typowego RCP. Pierwszą z nich był Dziewiąty legion Atli Orvarssona, drugą właśnie Żelazny rycerz. Obie partytury mają ze sobą coś wspólnego – oparte są na celtyckich rytmach, ale o ile ścieżka Balfe’a nie ma takiego świetnego utworu, jak Return of the Eagle, to generalnie brzmi ciekawiej. Jeden z najlepszych swego rodzaju debiutów członków Remote Control od lat i dowód, że Zimmer nie dobiera sobie współpracowników z ulicy (może z wyjątkiem Modern Warfare 2). Ocenę zawyżam o pół gwiazdki. Tak na zachętę.

Najnowsze recenzje

Komentarze