Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Elmer Bernstein

Slipstream (Rzeka wichru)

(1989/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 31-01-2012 r.

Schyłek lat 80-tych to poniekąd również schyłek wielkiej aktywności Elmera Bernsteina w branży muzyki filmowej. Kompozytor ten, po wielu latach bardzo wytężonej pracy, zaczął powoli odsuwać się w cień. Rok 1989 stał głównie pod znakiem dwóch ambitnych z założenia filmów: dramatu biograficznego, Moja lewa stopa (My Left Foot: The Story of Christy Brown) oraz niszowej produkcji z gatunku s-f, Rzeka wichru (Slipstream).



Jak wielkim rozczarowaniem była owa Rzeka wichru wiedzą tylko ci, którzy mieli przyjemność ją obejrzeć. Obraz Stevena Lisbergera, twórcy kultowego filmu Tron, utonął w wielu rozbieżnych wizjach wśród ekipy realizującej. Po raz kolejny spełniło się również fatum Marka Hamilla, który po Gwiezdnych Wojnach nie potrafił już znaleźć sobie należnego miejsca w Hollywood. Pomimo wielu perturbacji koncepcyjno-finansowych, jedno było pewne – studio nie miało zamiaru żałować pieniędzy na oprawę muzyczną. Do sporządzenia takowej zatrudniono jednego z najbardziej wówczas cenionych amerykańskich twórców, Elmera Bernsteina, dając mu bardzo dużą swobodę w realizacji swoich zadań. Tak dużą, że kwestia nagrania partytury z prestiżową The London Symphony Orchestra nie stanowiła większego problemu.

Problem stanowiło natomiast wydanie tego materiału w formie soundtracku na płycie CD. Przez minione dwie dekady wiele wytwórni próbowało już jakoś ugryźć ten soczysty owoc, niemniej sprawa rozbijała się zawsze o prawa autorskie i nieugiętą politykę studia filmowego. I gdy w roku 2011 fani uwierzyli wreszcie, że los się do nich uśmiechnął, wtedy na horyzoncie pojawiły się kolejne komplikacje… Zapewne niejeden z Was, Drodzy Czytelnicy, zastanawia się czemu w rubryce „wydawca”, obok wytwórni odpowiedzialnej za wypuszczenie albumu, widnieje również słowo bootleg. Jest to dosyć skomplikowana sprawa, ale wszystko sprowadza się do zaskakującego wniosku, że Slipstream od Perseverance, to soundtrack opublikowany nielegalnie! Czemu? Wydawcy najzwyczajniej w świecie pokpili sobie sprawę dopełnienia wszystkich niezbędnych formalności prawnych! Uzyskali co prawda materiał z prywatnej kolekcji Elmera Bernsteina, ale nie dogadali się z faktycznym właścicielem praw do oryginalnych taśm – z wytwórnią Enternteinment Film. Niezłe zamieszanie, prawda? Nie dziwne zatem, że w kilka dni po opublikowaniu tego soundtracku, właściciele praw zażądali wycofania pozostałych w obiegu kopii. Tym oto sposobem, ci, którzy zdołali już zakupić Rzekę wichru stali się posiadaczami niezwykle rzadkiego, nieoficjalnego wydania tej ścieżki dźwiękowej. Ścieżki, która na serwisach aukcyjnych sprzedaje się po niebotycznych cenach.



Zresztą nie bez powodu, bowiem obok walorów kolekcjonerskich, muzyka do Rzeki ma także bardzo dużo innych zalet, takich jak wspaniała tematyka, polifonia w brzmieniu oraz mieniąca się wieloma barwami, stylistyka. Muzyka Elmera Bernsteina nie pozostawia większych wątpliwości. Przede wszystkim jest bardzo ważnym atutem filmu, nieco pomniejszonym przez niefortunny montaż, ale z pewnością wyróżniającym się na tle innych elementów obrazu. I to nie tylko za sprawą przejrzystych i zapadających w pamięć, eterycznych tematów, ale również dzięki ciekawym aranżacjom i podejmowanym przez kompozytora zabiegom stylistycznym. Jakim? Odpowiedzi na to pytanie poszukać należy w kilku poprzednich pracach Bernsteina. Slipstream jawi się bowiem jako retrospekcja epickiego i dramatycznego brzmienia tego twórcy.

Pierwszy kontakt z otwierającym album Prologe & Pursuit, kreuje wrażenie, że najbliższe 49 minut spędzimy w akompaniamencie solidnej i wciągającej akcji – ot na przykład takiej, jaką mieliśmy okazję usłyszeć w partyturze Szpiedzy tacy jak my. Rzecz jasna muzycznej akcji tu nie zabraknie, ale nasz entuzjazm w tej materii winien być raczej umiarkowany, bo za tym dynamicznym i pełnym patosu wstępem kryje się wiele innych, aczkolwiek wartych uwagi treści. O takowych opowiem w dalszej części tekstu. Tymczasem fanfara, którą rozpoczynamy naszą przygodę z Rzeką wichru, to przede wszystkim informacja kierowana zarówno do widza, jak i słuchacza. Informacja, że opowiadanie, choć skupione wokół niekończących się dialogów i monologów, obfitować będzie również w eteryczne przerywniki – sceny szybowania, ucieczek i pościgów z pięknymi widokami w tle. Nie muszę chyba wykładać, dlaczego idealnym środkiem muzycznego wyrazu jest w takich sytuacjach rozbudowana sekcja dęta. W wykonaniu Bernsteina brzmi ona bardzo soczyście! Co więcej, pomimo upływu czasu, przygodowe tematy tego kompozytora wcale nie tracą na swojej przebojowości. Posłuchajmy chociażby fragmentów utworu Escape, czy genialnego wręcz zakończenia albumu w Revenge And Resolution… Owszem, utwory te ideologicznie ocierają się o lata, kiedy Elmer siedział jeszcze „po uszy” w westernach, niemniej nawiązania do tego okresu wydają się tutaj całkiem sympatyczne.

Odrobinę mniejszą sympatią darzę ustawiczne zaglądanie Bernsteina na podwórko twórcze innych słynnych kompozytorów: Jerry’ego Goldsmitha oraz Maurice Jarre’a. Owe koneksje (zwłaszcza z tym pierwszym) zachodzą nie tylko na płaszczyźnie żywego instrumentarium, ale i elektroniki. Nie po raz pierwszy odnoszę wrażenie, że zarówno Goldsmith, jak i Bernstein korzystali z usług tych samych aranżerów, a w domowym studio używali tych samych keyboardów i padów. Zasadniczymi różnicami są natomiast odrębne zamiłowania do akcentów solowych. Specyfiką kompozycji Elmera jest na przykład bardzo częste odwoływanie się do dosyć osobliwego instrumentu – Fal Martenota. W Rzece wichru służą one jako nośnik specyficznej egzotyki postapokaliptycznego świata Lisbergera. Od czasu do czasu pośredniczą też w uwypuklaniu problemów jednego z głównych bohaterów filmowych –androida Byrona. Dosyć istotne w tej partyturze wydaje się zresztą wydobywanie pierwiastka ludzkiego z materii nieożywionej. Właśnie dzięki obecności tej subtelnej elektroniki stymulującej na przykład rzewny głos, czy snujący się w tle wiatr, muzyka Bernsteina jest na pewien sposób organiczna. Niewątpliwym atutem tej ścieżki jest także jej prostota – nie grzeszy ona skomplikowanymi, złożonymi frazami, zwłaszcza w kontekście muzyki dramatycznej. Przykład Byrona, na potrzeby którego napisano melancholijny temat, odkrywa, jak bardzo istotna dla Bernsteina stała się klarowność w obrębie underscore.



Mając na względzie to, a także kilka innych czynników, mogę pokusić się o stwierdzenie, że Rzeka wichru nie jest do końca kompozycją odnajdującą się w swoich realiach. Sama struktura ścieżki i niektóre zabiegi, jakim jest ona poddawana, sugerują pewne przywiązania do metodyki pracy twórców z okresu Złotej Ery. Mamy więc pompatyczną fanfarę otwierającą film, ściśle zespoloną z obrazem, ale przejrzystą, wielobarwną ilustrację oraz mocny finał. Pomimo względnie melodyjnego charakteru partytury, także tutaj odnaleźć możemy skomplikowane utwory oparte na dysonansach (Sacrifice). Nie odstraszają one swoją kompleksowością, a wręcz przeciwnie – pokazują kunszt kompozytora w posługiwaniu się iście wagnerowskim hiperdramatyzmem muzycznym.

Aż dziwne, że do roku 2011 nikomu właściwie nie udało się zaprezentować tej partytury szerszemu gronu miłośników muzyki filmowej. Nie jest to może ścisły highlight w dorobku Elmera Bernsteina, ale Rzekę wichru z pewnością należy zaliczyć do grona ciekawszych kompozycji. Szkoda, że Perseverance pokpiło nieco sprawę z kwestiami formalnymi. No ale ci, którzy zorientowali się w porę i zainwestowali kilkanaście dolarów, mają teraz w swojej kolekcji nie tylko dobrą muzykę, ale i białego kruka wśród kolekcjonerskich okazów. Osobiście liczę po cichu na to, że w niedługim czasie jakaś inna wytwórnia zainteresuje się tym tematem na nowo.

Najnowsze recenzje

Komentarze