Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Jerry Goldsmith

Tora! Tora! Tora!

(1970/2011)
-,-
Oceń tytuł:
Paweł Stroiński | 28-01-2012 r.

Siódmy grudnia 1941 roku to w historii Stanów Zjednoczonych jeden z najtragiczniejszych dni. Atak na Pearl Harbor był zupełnym zaskoczeniem, a jedyne, co się nie udało Japończykom to wypowiedzieć Ameryce wojnę, nim doszło do ataku. W Hollywood lat sześcdziesiątych istniała tradycja epickich dramatów wojennych, przedstawiających wydarzenia obiektywnie, z każdej ze stron. Kiedy więc zapadła decyzja, by nakręcić film o wydarzeniach siódmego grudnia, dla producenta klasycznego dzieła tego nurtu, Najdłuższego dnia, Darryla F. Zanucka oczywiste było, że trzeba przedstawić perspektywę zarówno amerykańską, jak i japońską, i że trzeba współpracować z filmowcami Kraju Kwitnącej Wiśni. Postawił także na znaną do tego czasu faktografię i poprosił jednego z najwybitniejszych historyków wojny na Pacyfiku o pomoc w doszlifowaniu zgodności scenariusza z historią. Jego sugestie uwzględniono. Japończycy poczuli się do odpowiedzialności i pomogli Zanuckowi w kontakcie z najsłynniejszym bodaj japońskim reżyserem, Akirą Kurosawą. Kurosawa zgodził się, bo wmówiono mu, że za amerykańską część odpowiadał będzie David Lean (co było nieprawdą; film nakręcił bowiem Richard Fleischer). Kiedy twórca Siedmiu samurajów zorientował się, że go okłamano, i trudno było mu się dostosować do amerykańskiego systemu studyjnego, zastąpiono go w pośpiechu (film był bowiem w produkcji; znajduje się w nim około minuty nakręconego przez Kurosawę materiału) Toshio Masudą, który odpowiadał za sceny dramatyczne, i Kinji Fukasaką, który nakręcił sceny akcji (a znany jest dzisiejszym widzom przede wszystkim z popularnego i kontrowersyjnego dramatu Battle Royale). Japońska część filmu naszpikowana była lokalnymi (a nie znanymi na świecie) gwiazdami, zaś w amerykańskiej zagrali aktorzy znani, choć nie mający statusu gwiazd, tacy jak Martin Balsam, E.G. Marshall czy Jason Robards. Tora! Tora! Tora! bo tak nazwano ten epicki wojenny dramat, wziął swój tytuł od hasła, które było bezpośrednim rozkazem do ataku na znajdującą się na Hawajach główną bazę amerykańskiej Floty Pacyfiku. Wiąże się z nim pewne nieporozumienie, które pozwolę tu sobie obalić. Powszechnie uważa się, że okrzyk ten oznacza „Tygrys! Tygrys! Tygrys!”. O ile, słowo tora faktycznie po japońsku oznacza tygrysa, to sam rozkaz jest skrótem słów totsugeki (nagły atak! – tutaj w znaczeniu „nie spodziewają się nas”) i raigeki – atak torpedowy.

W 1969 roku (bo jedna z sesji nagraniowych odbyła się już w październiku 1969 roku, reszta zaś w 1970) kompozytor Jerry Goldsmith miał już na koncie zarówno filmy wojenne, jak i opowiadające o Dalekim Wschodzie. Przykładem łączącym oba typy jest pochodzący z lat 60. dramat o Chinach The Sand Pebbles, ale nie można zapomnieć na przykład thrillera politycznego o Państwie Środka, czyli The Chairman. W samym 1970 roku kompozytor miał kilka projektów, z których każdy był zupełnie inny. Najpopularniejszą ścieżką tego roku jest oczywiście wybitny Patton, o którym powiedziano już bardzo wiele, poza tym balladowy western Sama Peckinpaha The Ballad of Cable Hogue, western Rio Lobo, a do tego, jak pisze Julie Kirgo, „kilka filmów telewizyjnych”. Goldsmith nagrał partyturę z siedemdziesięciosiedmiooosobową orkiestrą, dopisując do tego syntezator i instrumenty etniczne (japońskie koto i shamisen, hawajskie ukulele), dwie gitary, dwa fortepiany i cymbały. Muzykę tę wydano na albumie dwukrotnie, ale już kilkadziesiąt lat po filmie. Pierwszy album wypuściła wytwórnia Film Score Monthly na trzydziestolecie filmu. Album limitowano do 4000 kopii i zdążył się wyprzedać. Książeczkę napisał Jeff Bond. Płyta zawierała prawie 37 minut muzyki plus niecałe 20 minut materiału dodatkowego. Do muzyki wrócono 11 lat później, kiedy to wytwórnia La-La Land Records postanowiła jeszcze raz wydać ścieżkę Goldsmitha, tym razem celując w siedemdziesięciolecie samego ataku. Materiał zawarty na płycie jest identyczny z wydaniem FSM, zresztą producenci tamtej edycji – Lukas Kendall, Nick Redman, Jeff Bond i Jonathan Z. Kaplan – podani są także jako producenci wznowienia. Tekst Bonda zastąpiono nowym, bardziej zorientowanym na przygody związane z produkcję filmu, autorstwa Julie Kirgo. Inna jest także okładka, którą zaprojektował Jim Titus, opierając się przy tym, jak twierdzi szef La-La Land MV Gerhard, na oryginalnym plakacie do filmu. Przedmiotem niniejszej recenzji jest wydanie najnowsze.

Main Title zaczyna brutalny zjazd smyczków i orkiestrowe efekty rodem z horroru. Potem Goldsmith wprowadza główny temat. Jest to melodia oparta na japońskiej pentatonice, czyli na specyficznej, stosowanej w tej kulturze, skali. Kompozytor stosuje także, już od początku, japońskie instrumenty, takie jak koto czy shamisen. Melodia reprezentuje honor, tak ważny dla Kraju Kwitnącej Wiśni. Ciekawe jest, że główny temat odnosi się właśnie do muzyki japońskiej. Amerykanów nie reprezentuje żadna powtarzana melodia. Fakt faktem, jedyne zdefiniowane w filmie postaci to właśnie Japończycy, Amerykanów, jak słusznie zauważa Julie Kirgo, reprezentuje tylko ich ranga i poczucie bezsilności wobec mających nadejść zdarzeń. Świadczy nawet o tym fakt, że, zdawałoby się, prostą i stateczną scenę, jaką jest podpisywanie traktatu Osi Berlin-Rzym-Tokio, Goldsmith ilustruje brutalną muzyką akcji. W ten sposób kompozytor wprowadza do filmu jedną z jego najważniejszych koncepcji.

Jak już wspomniałem, Jerry Goldsmith zilustrował w tamtym roku dwa duże filmy wojenne i porównaniu ich nie mogą się oprzeć autorzy obu książeczek, tak Jeff Bond, jak i Julie Kirgo. Faktem jest, że Patton i Tora! Tora! Tora! nie mogłyby być filmami odleglejszymi od siebie strukturalnie i filozoficznie. Przedmiotem pierwszego filmu jest jego główny bohater i to jego charakterystyką zajmuje się kompozytor. Patton trzyma los w swoich rękach, jest postacią bardzo uduchowioną (wierzy w reinkarnację), drugi z nich zaś opowiada o szczególnym wydarzeniu w historii i postaci są kompozytor tylko trybikami w wielkiej machinie Losu, który do niego nieuchronnie prowadzi. W tym przypadku nie mógł sobie pozwolić na wielki marsz, czy nawet dostojny (choć niepokojący i trudny w odbiorze) underscore. Goldsmith stawia na budowanie napięcia i prawie monochromatyczne kolory, o czym świadczy chociażby brak skrzypiec w orkiestrze. W tym braku koloru pomaga także specyfika japońskiej muzyki. Pentatoniczna skala, na której jest ona oparta, zawiera dźwięki, które dla nas są dysonansami. Odbieramy ją jako poważną i na swój sposób „brudną” (w odróżnieniu na przykład od skali chińskiej). Opierając się zapewne na doświadczeniu Planety małp, kompozytor używa wiele technik muzyki atonalnej, specjalnie nie operując bardziej przystępnymi środkami. Prowadzi swą partyturę w sposób bardzo rytmiczny, o czym świadczy chyba najlepszy na płycie utwór suspense’owy, czyli The Waiting Game. Pozornie pozbawiona emocji, brudna muzyka jednak zawiera podskórnie ukryte emocje, które Goldsmith dodaje poprzez subtelne kontrapunkty. Znakomicie przedstawia w ten sposób japońską mentalność – na wierzchu stateczni, w środku jednak skrywają (i czasem je okazują) duże emocje. Rytmiczna baza niejako prowadzi nas do samego tragicznego w skutkach ataku (który jednak nie ma żadnej muzyki), można by metaforycznie powiedzieć, że jest „biciem serca Losu.” Świetnym rozwiązaniem jest to, że bezpośrednie przygotowania do ataku (odliczanie do startu, lot do bazy – tutaj wprost genialne partie fletu w On the Way, tak samo okrzyk „Tora! Tora! Tora!”) zostały zilustrowane, ale już sam nalot nie.

Goldsmith miał tendencję do tworzenia jednego, ciągle jednak przetwarzanego głównego tematu. Nawet posiadająca piękną melodię Pierwsza krew strukturalnie oparta jest jednak na kilkunutowym elektronicznym motywie akcji, z elementami It’s a Long Road. Swój główny temat do Tora! Tora! Tora! kompozytor powtarza kilka razy, czasami także jako kontrapunkt do brutalnej muzyki. Najlepszą aranzację tej melodii możemy usłyszeć dwa razy w niezmienionej formie – w Entr’Acte i The Final Message. Cały film toczy się wokół przygotowań do ataku, a także japońskiej próbie wypowiedzenia Ameryce wojny przed jego nastąpieniem (próbie nieudanej). Amerykanie próbują zaś nieskutecznie przekonać Waszyngton, że Japończycy są dla nich zagrożeniem. Goldsmith ilustruje tę grę znakomicie, materiał tematyczny jednak pozostawiając honorowym Japończykom. Jest to bardzo inteligentne rozwiązanie, ponieważ to Japończycy są aktywną stroną tej opowieści. To oni planują atak, Amerykanie są zaś zagubieni, do pewnego stopnia wręcz znudzeni (bo na Pacyfiku – jeszcze – nic się nie dzieje).

Album kończy prawie 20 minut materiału dodatkowego. Znajdują się tam utwory wykonywane przez armię japońską i amerykańską (z czego najciekawszy jest bodaj tragikomiczne przyspieszone wykonanie hymnu USA, kiedy dyrygent zauważa nadlatujących Japończyków), dwa kawałki jazzowe z filmu, muzykę hawajską podsłuchaną przez japońskiego pilota w drodze do Pearl Harbor, The Waiting Game z nałożonym pierwszym utworem z Big Band Source, a także dwie wersje tematu głównego, jedną na fortepian, drugą na… zespół popowy. Brzmi to cokolwiek dziwne, ale podejrzewa się, że miał zostać wydany singiel z tym tematem.

Muzyka Jerry’ego Goldsmitha jest muzyką na pewno trudną. Atonalne rozwiązania, postawienie na swoistą japońską precyzję i formalizm, zdecydowanie utrudniają jej odbiór na płycie. Prawie dwadzieścia minut zupełnie nic nie znaczącego materiału dodatkowego jest niepotrzebne. Sama kompozycja jednak jest znakomita. Po pierwsze Jerry Goldsmith wykazał się świetnym zrozumieniem japońskiej kultury. Po drugie technicznie partytura jest doskonała. Po trzecie wreszcie świetnie także wypada w filmie. Samo Tora! Tora! Tora! jest jednym z moich ulubionych filmów wojennych w historii kina. dokładnie 31 lat później, w sześćdziesiątą rocznicę ataku na bazę, Michael Bay pod wodzą Jerry’ego Bruckheimera nakręcił „romantyczną” wersję przedstawionego w filmie ataku. Poza sceną japońskiego nalotu tamtego filmu oglądać się niestety nie da, a kiepsko dopasowaną muzykę (choć na albumie śliczną) skomponował Hans Zimmer. Goldsmith wygrywa z nim o parę ładnych kilometrów. Inteligentna, brutalna, ciężka, ale świetna muzyka.

Najnowsze recenzje

Komentarze