Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
różni

Science Fiction Album, the (kompilacja)

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Rokita | 02-01-2012 r.

Wytwórnia Silva Screen, specjalizująca się w re-recordingach oraz wydawaniu kompozytorskich i tematycznych kompilacji, w latach 90-ych na rynek wypuściła trzy-częściowe wydawnictwo pt. Space and Beyond. Prezentowało ono przekrojowo muzykę z kina science-fiction, oczywiście nagraną głównie przez Praską Orkiestrę Filharmonii wraz z udziałem chóru Crouch End Festival. Albumy te osiągnęły sporą popularność, spotkały się z dobrym przyjęciem krytyki i życzliwością fanów. Przemawiały za nimi bardzo szeroki wybór muzyki, nie rzadko najsłynniejszych dokonań kompozytorów, nieco zmienione pod kątem aranżacji, swoiste best-of, w znakomitej jakości nagrania. Producenci postanowili te trzy oddzielnie wydane albumy jeszcze bardziej poszerzyć i do jakichś 80% materiału już zaprezentowanego, dodali nowe fragmenty, a wszystko zamknęli w 4-płytowym boxie i wrzucili na rynek pod nazwą The Science Fiction Album, z gustowną okładką i grafiką przywodzącą na myśl B-klasowe produkcje s-f z lat 50-ych. Ponieważ mamy tu do czynienia z niemalże pięcioma (bez czterech minut) godzinami muzyki kilkudziesięciu twórców, recenzję tę podzielę na części odnoszące się do pozytywnych i negatywnych odczuć do zaprezentowanych na tej kompilacji fragmentów, jako że analiza track-by-track mijałaby się tu z celem (poza tym, komu by chciało się to czytać…?).

Zaczniemy od pozytywów. Świetnie praskiej orkiestrze pod batutą Nica Raine’a udało się odtworzyć specyfikę muzyki Alana Silvestri. Zarówno napisy końcowe z Kontaktu jak i świetna suita z Sędziego Dredda mogą śmiało wchodzić w szranki z oryginałami. Porządnie zagrane są Powrót do przyszłości oraz Predator, choć w tym drugim perkusja nie posiada niestety nerwu oryginału. Na porządnym poziomie stoi praktycznie cała zaprezentowana tu muzyka ze Star Treków. Oprócz typowych szlagierów Goldsmitha i Hornera, najbardziej spodobały mi się rzeczy napisane przez Dennisa McCarthy’ego – uwertura z Pokoleń, z wydatnym użyciem chóru, a także koncertowa wersja tematu z Deep Space Nine. Klasą samą dla siebie jest suita z VI części kinowej serii, autorstwa Cliffa Eidelmana, łącząca przygodowy charakter muzyki z napisów końcowych z inspirowaną Orffem uwerturą. Wiernie odwzorowana została muzyka z Gwiezdnych wojen, a szczególnie dobrze wypadł I epizod i fragmenty takie jak The Flag Parade. Trudno pobić wykonaniem kogoś takiego jak Williams, ale „radę daje” słynne Duel of the Fates, finał Bliskich spotkań czy wokaliza z A.I..

Bardzo dobre wrażenie robi 10-minutowa suita z Dnia Niepodległości. Chociaż grana była w tej formie na wielu już kompilacjach, tutaj punktem przetargowym jest według mnie znakomicie zaaplikowany w końcówce chór. Mocnym akcentem jest muzyka z trzech „zakurzonych” obrazów s-f z lat 80-ych. Ociekający star-warsową, przygodową stylistyką jest Ostatni gwiezdny wojownik. Muzyka Craiga Safana brzmi świetnie a wykonanie praskiej orkiestry przenosi tego ducha. Podobnież ekscytujący, „kosmiczny” marsza Henry Mancini’ego z Siły witalnej – wampirycznej…space-opery. Genialną orkiestrowo-chóralną aranżację otrzymała elektroniczna muzyka Jacka Nietzsche z Gwiezdnego przybysza Johna Carpentera. W tej formie kompozycja ta to czysta filmowo-muzyczna magia, coś o czym dziś możemy w muzyce filmowej pomarzyć, będąc zalewanym ambientowo-sound-designowym paskudztwem. Wreszcie bajecznie śliczna „kołysanka” z niepokojącym podtekstem, spod pióra Christopher Younga. 8-minutowa suita z Gatunku to zdecydowanie najlepsze, co ten score ma do zaoferowania. Wykonanie śmiało może rywalizować z oryginałem.

Przeważnie gdy widzę, że muzykę klasyczną próbuje się „podczepiać” pod filmową, łapie mnie irytacja i tak też mogłem pomyśleć widząc rozpoczynającego album Straussa z legendarnego 2001. Nieoczekiwanie jednak, wykonanie Prażan wraz z asystującym organem kościelnym imponuje i miło otwiera album Silvy. Sporą niespodzianką jest suita z Armageddonu Trevora Rabina. Jej symfoniczno-chóralna wersja mile góruje nad płaskim, syntetycznym oryginałem. Przyjemnie obcuje się z muzyką fantasy Elmera Bernsteina z Heavy Metalu – aranżerzy nie zapomnieli dodać tu specyficznego brzmienia fali Martenota. Zaskoczeniem było dla mnie również bardzo dobre wykonanie finału Matrixa Dona Davisa. Materiał to technicznie wymagający, jednakże prascy muzycy poradzili sobie właściwie bez żadnych potknięć – brawa. Fajnie skompilowana i wykonana jest również aż 10-minutowa suita z RoboCopa Poledourisa, z elektroniką żywo przypominającą oryginał.

Oprócz powyższej, w większości świetnie słuchającej się muzyki, na tak dużym wydawnictwie musiała się znaleźć również taka, która albo odstaje od tamtej poziomem muzycznym czy też charakterem, nie pasuje do niego, bądź została wrzucona niezrozumiale „na siłę”. W ogóle (może oprócz ładnego tematu z Wehikułu czasu) nie przypadły mi do gustu umieszczone pod koniec czwartego krążka kompozycje z filmów s-f z lat 50-ych, czyli krótko mówiąc prehistorii gatunku. Zazwyczaj utrzymane w głośnym, topornym stylu, brakuje im zdecydowanie finezji oraz nutki geniuszu współczesnych ilustracji. Bronić może się jedynie krótki fragment z Herrmanna, ale cóż Herrmann już wtedy wyprzedzał epokę… Nie zrobiły na mnie wrażenia również „przyciężkawe” Battlestar Galactica, Niemy wyścig, inspirowany muzyką klasyczną Właściwy zespół Billa Conti’ego czy też na siłę wrzucona muzyka z dwóch Bondów Johna Barry’ego. Zupełnym nieporozumieniem tak w kwestii tego jak to ma się do science-fiction jest zamieszczenie tutaj Pogromców duchów oraz Gremlinów Goldsmitha…

Zupełnie ducha oryginału gubi wykonanie elektryzującej (w oryginale oczywiście) suity z Koziorożca 1 Jerry Goldsmitha. Prażanie zagrali to bardzo ociężale i powoli – zaprzepaszczona szansa na świetną aranżację. Króciutki fragment z E.T. Williamsa równie szybko się kończy co zaczyna. Szkoda, bo score ten ma do zaoferowania tyle kapitalnej muzyki. Ofiarą fatalnego montażu padły dwa fragmenty. Przebojowa muzyka z Gwiezdnych wrót Davida Arnolda aż prosi się o fantastyczną suitę złożoną z kilku zamysłów tematycznych Brytyjczyka. Co otrzymujemy? Połączenie muzyki z egipskiego prologu filmu (Giza, 1928), nieudolnie przechodzące w krótką intonację napisów końcowych. Porażka… Jeszcze chyba większą jest suita z Mojego własnego wroga, jednego z ciekawszych dokonań Maurice’a Jarre’a. Nie dość, że wydaje się ucięta z 10-minutowego fragmentu, który wcześniej gościł na kompilacjach Silvy, to w dodatku, przedstawia głównie elektroniczny underscore… Brzmi to fatalnie.

Jak każda kompilacja, The Science-Fiction Album ma swoje dobre/znakomite i słabe strony. Na szczęście tych pierwszych jest znacznie więcej, a biorąc pod uwagę ogrom przedstawionego materiału, były nieuniknione. Myślę, że kompilacja ta przypadnie do gustu przede wszystkim fanom gatunku s-f, fanom symfonicznego grania, wreszcie fanom bardzo dobrej jakości nagrania, do czego przyzwyczaiły produkcje Jamesa Fitzpatricka. Na czterech płytach znajduje się muzyka z 54-ech filmów kinowych i z 4-ech seriali telewizyjnych. Dodatkowo, trochę chyba wzorem kompilacji Telarc/Cinncinati Pops znalazło się tu kilka krótkich przerywników w postaci zaprojektowanych efektów dźwiękowych surround, jak np. odgłos startującej rakiety przechodzący w temat z Apollo 13, odgłos trekowego napędu warp, laserów, wyładowań atmosferycznych, obcej formy życia itp. Miłe, dodatkowe „gadżety”, oczywiście powiązane jak najbardziej z otoczką s-f. Dla mnie ten album to znakomita rozrywka, dodatkowo bez konieczności kupowania pewnych albumów, które często poza świetną suitą/tematem nic więcej godnego zakupu nie przedstawiają. Tym samym mogę cieszyć się (przeważnie rywalizującymi z oryginałami) fragmentami muzyki – np. z Armageddonu, Ostatniego gwiezdnego wojownika, Siły witalnej, Marsjanie atakują!, Gatunku, Gwiezdnego przybysza czy pewnych Star Treków. Box zawiera 16-stronnicową książeczkę, ale poza opisami filmów i krótkiej wzmiance o muzyce nic więcej w niej nie znajdziemy. Na rynku album ten pojawił się też z trochę inną okładką – widoczną po prawej stronie.

Najnowsze recenzje

Komentarze