Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Williams

Home Alone 2: Lost in New York – Deluxe Edition (Kevin sam w Nowym Jorku)

(2002)
5,0
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 19-12-2011 r.

Żyjemy w dziwnych czasach. W czasach, kiedy święta Bożego Narodzenia kojarzone są zarówno z radosną rodzinną atmosferą, karpiem na suto zastawionym stole, jak i… Kevinem w specjalnej świątecznej ramówce jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych. Pierwsze dwa skojarzenia wcale nie dziwią, ale to trzecie? Ot jakaś niepisana tradycja, która z wielkim impetem szturmuje współczesną polską popkulturę! Nabiera ona tak groteskowych wymiarów, że brak Kevina wywołać może nawet poważną narodową dyskusję! Kiedy więc rok temu (2010, przyp. red.) decydenci owej stacji telewizyjnej nie uwzględnili w swoim programie kultowych filmów Chrisa Columbusa, w Internecie zawrzało. Poruszenie było tak wielkie, że Rada Programowa postanowiła uszanować ową niepisaną tradycję i wyemitować wyżej wspomniane filmy! Po co o tym wspominam, pewnie zapytacie? Przede wszystkim po to, ażeby podkreślić z jakiego rodzaju „megakultem” mamy tutaj do czynienia. I choć wszyscy śmieją się z tej nowej „tradycji”, to i tak statystyki pokazują swoje. A pokazują, że po Wigilii, miast kolędować wolimy gapić się w szklany ekran… i to najczęściej na wyczyny młodego McCallistera!

Na komercyjny sukces obu części Kevina złożyło się wiele czynników – między innymi luźna niezobowiązująca konwencja filmu i ciekawe kreacje aktorskie. Ale to nie wszystko. Jednym z głównych „koni pociągowych” projektu była również muzyka, za którą zresztą John Williams w stosownym czasie odebrał kilka wyróżnień. Partytura, jaka wyszła spod ręki maestro, zupełnie jak film, odwoływała się do wielu pozytywnych bożonarodzeniowych symboli i chyba dlatego tak szybko zyskała sobie spore grono entuzjastów. Typowy, familijny styl Williamsa w połączeniu z genialnym pastiszem tradycyjnych amerykańskich brzmień „x-masowych” zaowocowały niesamowicie ciepłą i liryczną kompozycją, która po dziś dzień uchodzi za jedną z najlepszych w tym gatunku… Również jedną z najlepszych w karierze wielkiego Johna! Upływający czas i coraz większa adoracja, jaką zaczęto darzyć film Columbusa, przyczyniły się niewątpliwie do pogłębienia tych nastrojów. I choć muzyczny sequel przygód młodego McCallistera nie wywołuje już tak żywych emocji jak „jedynka”, istnieje wiele osób, które uważają, że jest on lepszy od swojego pierwowzoru. Czemu? Szczerze powiedziawszy nie mam zielonego pojęcia.

Bo czym tu się fascynować, skoro pierwszym wrażeniem jakie rodzi się po przesłuchaniu kompozycji, to ogólne stwierdzenie „nihil novi”? Jeżeli chodzi o inwencję twórczą, John Williams nie popisał się zupełnie. Tak pod względem brzmieniowym, tematycznym jak i strukturalnym, ścieżka dźwiękowa do drugiej części filmu prezentuje się niczym klon Kevina z 1990 roku. Konsekwencja z jaką maesto odgrzewa stare motywy składnia do refleksji, czy oby wielkiemu Johnowi nie zabrakło przypadkiem pomysłów na pociągnięcie serii. A może takie było odgórne założenie? Wcale bym się nie zdziwił. Muzyka do filmu Kevin sam w domu trafiła bowiem w sedno i okazała się całkiem dobrym marketingowo produktem. Po co więc mącić wodę? Po co urabiać dobrą koncepcję muzyczną na modłę artystycznego „widzi mi się”? Po co wprowadzać ferment, skoro można rozciągnąć stworzoną już paletę tematyczną na nowe scenerie filmowe? Tego typu pytań nie unikniemy, tak samo jak nie unikniemy również wątpliwości dotyczących kwestii oryginalności – tak we wszelkiego rodzaju sequelach, jak i bazujących na kliszach, partytur. Jakkolwiek nie potraktowalibyśmy kompozycji Williamsa do Home Alone 2, nie ulega wątpliwości, że jest to twór nie mniej kultowy, aniżeli muzyka do części pierwszej.



Między innymi z tego powodu, a także na fali gorączki przedświątecznej, kilka lat temu nakładem Varese Sarabande ukazał się limitowany do trzech tysięcy egzemplarzy, album „Deluxe Edition”, który zamknął na dwóch krążkach zremasterowaną partyturę do Home Alone 2. Wydanie to przyjęto bardzo entuzjastycznie, czego żywym przykładem było błyskawiczne wręcz wyprzedanie całego nakładu. Obecnie zakup tego albumu na aukcjach internetowych wiąże się z niemałym wydatkiem finansowym. Jako, że jest on najpełniejszą dostępną prezentacją partytury, wiele osób gotowych jest zapłacić nawet po 200-300$ za ten score. Czemu? Wbrew pozorom, kiedy odrzucimy wszelkie uwagi dotyczące zjadania własnego ogona przez Williamsa, otrzymamy całkiem solidną, ponad półtoragodzinną rozrywkę.

Partyturę rozpoczyna charakterystyczny już, „mistyczny” temat – dokładnie taki sam, jaki otwierał pierwszy film serii. John Williams wprowadza tylko drobne zmiany w obrębie aranżacji, zwalnia nieco tempo wykonania i wieńczy utwór pozytywnym akcentem w postaci tematu z piosenki „Somewhere In My Memory”. Wiele fragmentów, które usłyszymy w dalszej części kompozycji (np. scena desperackiej pogoni przez lotnisko, czy planowania zemsty na upierdliwych złodziejach) sugerować mogą, że Williams albo kompletnie poszedł na łatwiznę, albo stwierdził, że pewnych stałych fragmentów w serii nie godzi się zmieniać nawet od strony muzycznej. Osobiście byłbym skłonny przychylić się ku tej drugiej teorii. Czemu? Ponieważ tłumaczy ona między innymi to, dlaczego tak duży akcent położony został na cztery główne tematy z pierwszej części obrazu (temat Kevina, złodziei, motywy z piosenek Somewhere In My Memory oraz Star of Bethlehem). Szkoda tylko, że owe podejście przyćmiło obecność całkowicie nowych, choć podrzędnych, motywów, które na potrzeby Home Alone 2 napisał John Williams.



Nie bez znaczenia pozostaje natomiast sceneria, w jakiej odgrywa się akcja. Jako, że druga część filmu wychodzi z ciasnego, ale przytulnego domu na nieco większą przestrzeń – Nowy Jork – do takowej przestrzeni ustosunkować musiała się również muzyka. W scenach ilustrujących: przyjazd Kevina do Nowego Jorku (Arrival In New York), zuchwałą próbę zameldowania się w Hotelu Plaza (Plaza Hotel), czy wycieczkę do sklepu Duncana (Duncan’s Toy Store), czuć pewne ożywienie w orkiestrze. Oczywiście kompozytor nie uniknął i przy tej okazji manierowania swojego warsztatu, budując charakterystyczny dla siebie patos wokół amerykańskich symboli, jakich przecież pełno w Nowym Jorku. Niemniej przełożenie tego warsztatu na świąteczną wymowę niektórych tematów zaowocowało kilkoma przyjemnymi dla ucha fanfarami, do których na pewno często będziemy jeszcze powracać.



A propos manier. Po raz kolejny John Williams zabawia się w dźwiękonaśladowcę. W Preparing the Trap, obok surowego bitu sugerującego, że coś dynamicznego dzieje się w tym momencie, otrzymujemy również krótki sześcionutowy temat na flet, który swoim „zawadiackim” sposobem wykonania skojarzy nam się ze złośliwym śmiechem. Odwołania do Mickey Mousingu nie są rzadkością w partyturach Williamsa. Kino familijne, jakie od czasu do czasu podejmuje ten kompozytor, systematycznie zdobione jest tego typu technikami. Doskonale pamiętamy przecież pierwszego Kevina, czy chociażby bardziej wymownego pod tym względem, Hook’a. W Home Alone 2 nie mogło więc zabraknąć drobnego wkradania się w obraz, podejmowania interakcji z nastrojami panującymi w filmie Columbusa i dźwiękowego przypinania łat do głównych bohaterów i antybohaterów. Muzyka ilustrująca scenę finalnej konfrontacji Kevina z nieustępliwymi włamywaczami jest tego żywym przykładem. Majstersztyk techniczny i perfekcja w interpretowaniu obrazu okupiony został jednak ceną wyraźnego spadku atrakcyjności melodyjnej drugiego krążka. Co tu dużo mówić, John Williams wspina się na wyżyny ilustracji, ale traci na moment uwagę słuchacza. Jest to poniekąd wina tego, że John przyzwyczaił nas do zgrabnie zmontowanych albumów, które skrzętnie zamiatają pod dywan wszelkiego rodzaju tapeciarstwo. Oryginalny, jednopłytowy soundtrack od Fox Records jest w tym przypadku genialnym rozwiązaniem. I myślę, że wszyscy, którzy nie chcieli rozdrabniać się nad tworem Williamsa po prostu przy nim zostali.

Jednakże każdy kij ma swoje dwa końce i, niestety, ograniczenie się tylko i li wyłącznie do albumu Fox’a pozbawia nas możliwości poznania kilku naprawdę ciekawych utworów – nie tylko tych wchodzących w skład original score, ale całej palety świątecznych pieśni i pastiszów takowych. Końcówka drugiego krążka, to prawdziwa wisienka na torcie wydania Varese. Obok znanego nam już Somewhere In My Memory i genialnego Star of Bethlehem, dostajemy również pełną wersję ciepłej i lirycznej piosenki, Chistmas Star oraz instrumentalną interpretację Merry Christmas, Merry Christmas. Tak, jak w pierwszym Kevinie, tak i tutaj nie mogło zabraknąć odwołań do kolęd i pastorałek. Zamykający pierwszy krążek Christmas At Carnegie Hall oraz kończący film We Wish You A Merry Christmas zawierają te drobne pastisze linkujące partyturę Williamsa z szeroko rozumianą tradycją.

Dwupłytowe kolekcjonerskie wydanie Kevina samego w Nowym Jorku, to przede wszystkim świąteczny prezent dla najbardziej wiernych fanów twórczości Johna Williamsa. Z drugiej strony trzeba przyznać, że walory estetyczne tego albumu pod wieloma względami przewyższają molochy pokazujące się ostatnio nakładem La-La Land Records i Intrady. Magia świąt robi swoje, a muzyka ukierunkowana na te tory, bez względu na to, czy będzie oryginalna, czy też kliszą, zawsze znajdzie swojego odbiorcę. Jeżeli dodamy do tego kunszt w interpretowaniu i aranżowaniu gotowych już tworów, otrzymamy naprawdę ciepłą i przyjemną dla ucha kompozycję. Cóż więcej można dodać w tej materii? Ino Wesołych Świąt, a może raczej… Wesołego Kevina!

Inne recenzje z serii:

  • Home Alone
  • Home Alone – 25th Anniversary Edition
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze