Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Craig Armstrong

In Time (Wyścig z czasem)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 05-12-2011 r.

Craig Armstrong należy do niezbyt licznego grona współczesnych kompozytorów muzyki filmowej, którzy dosyć uważnie przebierają w projektach. Choć spoglądając na jego filmografię znaleźć możemy dosłownie wszystko, wniosek nasuwa się jeden – mierzy on siły na swoje zamiary. Przekłada się to rzecz jasna na efekty pracy, gdyż Armstrong charakteryzuje się poziomem poniżej którego stara się raczej nie schodzić i nawet słabe filmy otrzymują od niego przynajmniej poprawną ilustrację muzyczną. W roku 2011 dostaliśmy jedną z takich prac, prac nie wspinających się co prawda na wyżyny twórczości Szkota, ale z drugiej strony na pewno nie przynoszących mu żadnego wstydu.



Okazją do powstania takowej był powrót do branży filmowej Andrew Niccola – autora znanych i lubianych filmów Gattaca oraz Pan życia i śmierci. Czy sześcioletnia przerwa przyczyniła się do zrodzenia kolejnego inteligentnego dzieła w dorobku tego reżysera? Tutaj zdania krytyków są podzielone. Oto bowiem thriller s-f, Wyścig z czasem, urzekł co prawda nietuzinkowym pomysłem, ale już scenariuszem i obsadą wzbudził mieszane uczucia. A przecież historia Willa Salesa, walczącego z bezwzględnym systemem, to całkiem interesująca koncepcja na poważne i brutalne kino science-fiction. Niestety, koncepcja ta została zmiażdżona przez popcornowe zapędy twórców, których priorytetem stało się najwyraźniej przyciągnięcie do sal kinowych jak największej rzeszy widzów. Aż dziw bierze, że ten wirus plastiku i sztampy nie skaził w zupełności oprawy muzycznej Armstronga. Miało to jednak swoją cenę. Szkocki kompozytor nieraz udowadniał nam, że potrafi przemawiać do widza nieskomplikowanymi tematami i ich wspaniałymi aranżacjami, jednakże Wyścig z czasem potraktował po prostu jako zachowawczą ilustrację. Nie uniknął tym samym trywializowania pewnych kwestii, zwłaszcza w kontekście scen akcji. Niemniej partytura, jaka wyszła spod jego ręki, to bez wątpienia solidne rzemiosło.


Żeby nie było wątpliwości… Craig Armstrong nie odkrywa przed nam żadnych nowych kart. Kompozytor ten, pomimo bardzo bogatego warsztatu, popada w manierę dopinania wszystkiego na ostatni guzik, skupiając się aż nadto na aspekcie technicznym. W przypadku podejmowania kina s-f, często prowadzi to do sytuacji, w której autor ścieżki dźwiękowej decyduje, czy jego twór winien być bardziej ukierunkowany na teksturę, czy też stanowić ma osobną jakość. Wyścig z czasem próbuje poniekąd łączyć ze sobą te podejścia. Armstrong nie ukrywa jednak, że film jest dla niego najważniejszy. Świadczy o tym chociażby fakt, że duży nacisk kładzie on na różnego rodzaju tekstury bitowe i ambient. Z drugiej strony Amerykanin wyprowadza szereg tematów, których ostoją jest właśnie orkiestra oraz bardzo często dochodzące do głosu elementy etniczne. Mieszanka wybuchowa? Z pewnością mielibyśmy do czynienia z kompozycją nietuzinkową, gdyby owa koncepcja nie potraktowana została po macoszemu. Cóż to oznacza? Przysłuchajmy się dwóm pierwszym utworom na płycie, a odpowiedź nasunie się sama…

W pierwszej kolejności uwagę przyciąga smutny temat wykonywany przez armeński flet, duduk. Typowo hollywoodzkim posunięciem wydaje się tutaj opatrzenie go w niezbyt wybujałą fakturę, skupiającą się głównie wokół instrumentów smyczkowych. Owa oszczędność w środkach muzycznego wyrazu przypomina czasami analogiczne fragmenty z partytury do World Trade Center. Właściwie cała liryka Wyścigu z czasem oscyluje wokół leniwych, smutnych melodii, przypominających wspomnianą wyżej kompozycję. Obok etnicznego fletu, który bez wątpienia stanowi najciekawszy aranżacyjny zabieg tej ścieżki dźwiękowej, równie często do głosu dochodzi jeden z ulubionych instrumentów Armstronga, czyli fortepian. Pojawia się on wraz z rodzącym się uczuciem pomiędzy głównym bohaterem filmu, Willem, a córką bogatego przedsiębiorcy, Sylvią. Niewątpliwie ma on (fortepian) charakter intymny i jest ostoją ciepła, ale i głębokiego smutku. Możliwe, że i z tego właśnie powodu Szkocki kompozytor sięga po ten instrument, aby zilustrować toczący się w tle całego filmu, dramat społeczny.



Mniej wyrazista wydaje się już akcja, której całkiem sporo w ścieżce dźwiękowej do Wyścigu z czasem. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że kompozytor nie popisał się pod tym względem niczym szczególnym. Owszem, do strony technicznej nie można się przyczepić, gdyż mamy świetnie korelujące ze sobą elektroniczne bity oraz elementy etniczne, trochę ciekawych wstawek w postaci wschodnio-brzmiących, „opadających” smyczek i całą paletę różnego rodzaju zabiegów zwalniających kompozytora z myślenia, m.in. ostinato. Co ciekawe, sposób kreowania tekstur przypomina miejscami to, co mogliśmy usłyszeć niespełna rok wcześniej w partyturze do Tron: Dziedzictwo. Wszystko to jest kolorowe, jak najbardziej działające na wyobraźnię… Jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że czegoś zabrakło w elemencie akcji. Może jakiegoś charakterystycznego tematu, albo wyraźniejszego odcięcia się od mainstreamu.

Owszem, płyta ma swoje momenty, jak na przykład dynamiczny fragment ilustrujący scenę przyjazdu bohatera do New Greenwich, czy wieńczący album orkiestrowo-fortepianowy aranż tematu głównego (zabieg wyjęty żywcem z World Trade Center). Owe momenty przeplatają się jednak z dosyć przeciętną materią ilustracyjną. Gdyby Armstrong zaprezentował nam nieco bardziej „zawadiacką” interpretację Wyścigu z czasem, z pewnością mielibyśmy highlight w jego twórczości. Nieraz bowiem dobrym pomysłem wyciągał projekt na wyżyny swojego jestestwa. Niestety… trochę pasywnego nastawienia i mamy tylko solidne rzemiosło, jakich wiele w gatunku. Rzemiosło dobrze sprawujące się tam gdzie powinno, ale już mniej przekonujące do siebie w formie albumu soundtrackowego.


Najnowsze recenzje

Komentarze