Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
John Debney

Dream House (Dom snów)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 28-10-2011 r.

Twórcy thrillerów i filmów grozy dwoją się i troją, aby zaciekawić coraz bardziej wymagającego widza. Perfekcyjnie zachowana strona wizualna (z montażem i efektami specjalnymi włącznie) to już standard i przeciętny popcornożerca zaczyna wymagać czegoś więcej. Swoje uwagi, oprócz scenariusza, kieruje również w stronę muzycznego przedsięwzięcia. Jeżeli nawet pomysł jest dobry, strona techniczna nie pozostawia wiele do życzenia, ale muzyka wydaje się być nieco przebrzmiała, bądź w ogóle jej nie słychać, obraz traci na swojej wartości. Problem ten doskonale rozumieli twórcy filmu Dom snów, do którego oprawę skomponował jeden z bardziej zagadkowych kompozytorów w branży – John Debney.

Czemu „zagadkowych”? Bo stanowi nie lada zagwozdkę dla wszystkich miłośników gatunku, którzy ubolewają nad faktem, że twórca ten nie ma pomysłu na swoją karierę, że marnuje się w branży podejmując niezbyt wymagające projekty, i że nie ma ambicji do wyjścia z tej nieszczęsnej „drugiej ligi” kompozytorów. Debney’owi nie można bowiem odmówić talentu. Takowego ma w nadmiarze o czym dobitnie świadczą wybrane prace z filmografii „Dżona”. Abstrahując od tych najbardziej kultowych, warto zwrócić uwagę na jego niedawne dokonania, chociażby całkiem udany sequel, Predators, gdzie wspaniale zaopiekował się muzyczną spuścizną tej serii. Debney jest zatem kameleonem, który potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji i w każdym projekcie. Z mniejszym lub większym powodzeniem udaje mu się stworzyć przynajmniej coś na miarę filmu do którego pisze. Nie inaczej było więc w przypadku Domu snów.

Muzyka Debney’a urzekła mnie jeszcze na długo przed pójściem do kina i zapoznaniem się z kontekstem filmowym. Może przesadnym byłoby stwierdzenie, że urzekła mnie jako ogół. Właściwie moja uwaga skoncentrowała się głównie na temacie przewodnim tej partytury. Temacie, który z powodzeniem nazwać mogę jedną z najbardziej chwytliwych melodii filmowych A.D. 2011. Prosty, sześcionutowy motyw, słusznie kojarzący się z tuzinem podobnych funkcjonujących w muzyce filmowej, daje kompletną wykładnię na temat liryki tej ścieżki dźwiękowej. Już początki otwierającego płytę utworu, Dream House, stylizowane na popularną w tym gatunku kołysankę, pokazują kierunek w jakim szła będzie melodyka partytury.



Pokazują również źródła inspiracji jakimi bez wątpienia były tu co bardziej popularne ścieżki gatunku, na przykład z repertuaru Christophera Younga. Zupełnie jak w pracach tego kompozytora, Debney buduje na swoim temacie przewodnim melancholijny underscore, który tylko w niektórych przypadkach jest w stanie zachwycić słuchacza swoją estetyką. Ciekawym doświadczeniem jest zatem utwór Little Girls Die, gdzie melodia ta zyskuje dodatkowy atut dzięki obecności solowej wiolonczeli przy akompaniamencie bardzo mocno rozbudowanej sekcji smyczkowej. Nie bez znaczenia pozostają tu również solówki fortepianowe, nadające partyturze (w równym stopniu co wiolonczela) bardziej dramatycznej wymowy. Niekwestionowanym atutem płyty jest natomiast utwór końcowy, czyli Dream House End Credits. Jak sama nazwa wskazuje jest to suita skomponowana specjalnie pod napisy końcowe filmu. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy czekając na ów fragment… nie doczekałem się, bo przesuwającym się wzdłuż ekranu napisom towarzyszyła ckliwa piosenka promująca obraz. Szkoda, albowiem ekspresja i melodramatyczna moc, jaka płynie z tego niespełna sześciominutowego kawałka kładzie na łopatki wszystko, co usłyszymy przez pozostałe 50 minut trwania albumu soundtrackowego.

Montaż utworów i kolejność ich występowania na płycie niewiele mają wspólnego z chronologią i układaniem wszystkiego według scen filmowych. Wydawcy odrobili pracę domową z psychologii i postąpili wedle starej, aczkolwiek sprawdzonej zasady. Zrobili zatem dobre wrażenie na początek, po czym wypróżnili się z mniej absorbującego materiału tylko po to, aby najlepsze delicje zostawić na sam koniec. Tym, co znalazło się w środku, jest oczywiście materia ilustracyjna występująca w postaci ciężkostrawnego i nieco nużącego underscore. Innymi słowy, Debney zaserwował nam powtórkę z rozrywki – ilustrację jakich wiele w podobnych gatunkowo partyturach. Co to oznacza? Ano to, że napięcie budowane jest na serii atonalnie zestawionych ze sobą melodii, a środkiem za pomocą którego uzyskuje się ten efekt, jest oczywiście rozbudowana sekcja smyczkowa. Do tego dochodzą mroczne dęciaki, liczne „smashe” oraz uderzenia we wszelkiego rodzaju blachy i kotły, których zadaniem jest tworzenie kulminacji rozładowującej suspens. Niby wielkiej rewelacji pod tym względem nie doświadczamy, bo partyturze do filmu Dom snów nie po drodze do kultowego pod względem aranżacji, Dragonfly… Niemniej należy tu pochwalić orkiestratorów za ich wysiłek. Tym bardziej, że stronili oni od elektronicznego, nieco zszarganego przez współczesnych niszowych kompozytorów, brzmienia, kładąc większy nacisk na żywe instrumenty. Owocem tego są utwory takie jak Murder Flashback, czy Peter Saves Ann/Redemption, niosące za sobą nie tylko dużą wartość ilustracyjną, ale i estetyczną.



Szkoda tylko, że ten ilustracyjny aspekt pochłania większą część partytury Debney’a. Tym bardziej szkoda, albowiem bardzo ładny początek albumu ma prawo rozbudzić apetyt na liryczny i ambitny score, który z biegiem czasu okazuje się tylko kolejnym technicznie dopieszczonym rzemiosłem. Rzemiosłem ukierunkowanym na swój filmowy kontekst. Niemniej tych kilka utworów, które otwierają i zamykają krążek, każe do siebie powracać. Polecam zapoznanie się przynajmniej z tematem przewodnim, zwłaszcza z utworu Dream House End Credits, bo kwestię zaopatrzenia się w cały album soundtrackowy radzę gruntownie przemyśleć.

Najnowsze recenzje

Komentarze