Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Bear McCreary

SOCOM 4

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 23-10-2011 r.

Nie poddaje oficjalnej ocenie soundtracków bez wcześniejszego zapoznania się ze źródłem ich pochodzenia (filmem, grą, czy innym projektem). Taką zasadę przyjąłem kilka lat temu i z mniejszym lub większym uporem staram się jej trzymać. Rzadko odstępuję od tej reguły, ale gdy już się na to decyduję, zazwyczaj mam swoje powody. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Jako, iż nie jestem fanem elektronicznych rozrywek, kultowa za oceanem seria gier o wdzięcznej nazwie SOCOM jest mi zupełnie obca. Nie przeszkodziło mi to jednak w (pobieżnym) zapoznaniu się z muzyczną spuścizną tej serii. A szczerze powiedziawszy było w czym przebierać. SOCOM jest bowiem bardzo barwnym przedsięwzięciem. Bogatym tak tematycznie, jak i stylistycznie. Przedsięwzięciem, którego ducha kształtowało wielu znanych kompozytorów, między innymi legenda opraw muzycznych do gier komputerowych, Jeremy Soule, czy niegdysiejszy uczeń Zimmera, James Michael Dooley. Niestety nie wszystko to miało okazje ujrzeć światło. Tak na dobrą sprawę z wielkim hukiem wydano tylko jedną z nich – muzykę do najnowszej odsłony tego dzieła. Muzykę, której sprawcą jest znany nam doskonale Bear McCreary.

O twórczości i warsztacie tego pana pisałem już nieraz. Wszystko sprowadza się do stwierdzenia, że jest on obecnie jednym z najbardziej rozchwytywanych kompozytorów w amerykańskim przemyśle telewizyjnym. Kompozytorów, którzy raz na jakiś czas lubią oderwać się od swojego rzemiosła, by podjąć się pewnego niecodziennego zadania. Idąc za dyktowaną przez kolegów z branży modą, dwa lata temu Bear McCreary postanowił spróbować swoich sił w interaktywnej rozrywce. Projekt wskrzeszający poniekąd kultową grę Dark Void musiał mu przypaść do gustu, gdyż dwa lata później nie omieszkał podjąć się kolejnego podobnego zadania, tym razem w ramach omawianej serii SOCOM. Budżet projektu pozwolił kompozytorowi wyjść nieco poza swoją stację roboczą i rozwinąć skrzydła w poszukiwaniu bardziej unikatowych rozwiązań ilustracyjnych. Charakter gry sugerował jednak położenie dużego nacisku na akcję i epickie brzmienie. Wypisz wymaluj to, co naszego „Misia” kręci najbardziej!



Największe wrażenie w tym całym projekcie robi aparat wykonawczy. I nie chodzi tu wcale o gigantyczne orkiestry, czy trzęsące studiem nagraniowym chóry… Orkiestra schodzi tu tak jakby na dalszy plan, gdzie przyjmuje rolę elementu uzupełniającego fakturę. Uwagę skupia natomiast etnika, której w ścieżce dźwiękowej do SOCOM 4 jest na potęgę! Słuchając tej partytury bardzo często poczujemy się miotani pomiędzy wschodem, a zachodem. Pomiędzy siermiężnymi marszami i melodiami wykonywanymi na tradycyjnych orkiestrowych instrumentach, a bardzo barwnymi, egzotycznymi fragmentami odsyłającymi naszą wyobraźnię w okolice Azji Południowej. Brzmi nadzwyczajnie i z pewnością taki obraz pozostawi po sobie SOCOM 4 u osób, które nie znają twórczości Beara. Spieszę zatem z wyjaśnieniem, że absolutnie nie jest to żadne novum. Do podobnych rozwiązań (tylko w nieco mniejszej skali) uciekał się już wcześniej, pisząc na przykład muzykę do trzeciego i czwartego sezonu Battlestar Galactica, czy chociażby wspomnianą wyżej oprawę gry Dark Void. Szczerze powiedziawszy SOCOM 4 żeruje na przeszłości Beara wyciskając zeń wszystko, co tylko się da. Tak pod względem stylistycznym jak i melodyjnym.


Nieraz wspominałem już, że przywiązanie McCreary’ego do perkusji, bądź formowania podobnie brzmiących marszy i anthemów, jest w równym stopniu fascynujące, jak i upierdliwe. Nie ma bowiem muzyki akcji, abyśmy nie usłyszeli w niej charakterystycznego bębna koto. Fetysz ten powraca w partyturze do SOCOM i cóż tu dużo mówić, trzęsie (dosłownie i w przenośni) strukturą melodyczną ścieżki. Cała rytmika oparta jest o bardzo silnie rozbudowaną sekcję perkusyjną, której skrzydłowym wydają się być różnego rodzaju flety shakuhachi, bansuri i inne cuda zza wschodniej miedzy. Na bardzo dużą uwagę zasługują dźwięki kreowane przez tzw. gamelan – zespół indonezyjskich instrumentów, których brzmienie niewątpliwie stanowi największą atrakcję partytury. W kompozycji nie mogło zabraknąć również instrumentu shamisen, barwą dźwięku przypominającego nieco banjo. Gdy do tego wszystkiego dodamy jeszcze smyczki, subtelną elektronikę i mniej subtelną gitarę elektryczną, mamy całkiem ciekawą mieszankę, która ma prawo ukontentować wszystkich zwolenników eklektycznego łączenia przeróżnych nurtów i stylów muzycznych. Bynajmniej nie bez powodu posłużyłem się sformułowaniem „ma prawo”. Problem Beara polega na tym, że ogranicza się on raptem do kilku wyuczonych bitów i melodii, powielając je gorliwie niczym leniwy student notatki swoich kolegów przed sesją. Za pierwszym, drugim, czy piątym razem jest to jeszcze całkiem „fajne”. Gdy natomiast po raz setny otrzymujemy na tacy ten sam kotlet, nasz apetyt nieco maleje. SOCOM 4 bez problemu można byłoby wcisnąć fanom Battlestara jako niepublikowany do tej pory materiał muzyczny z ich ulubionego serialu. Nikt prawdopodobnie nie zgłosiłby swoich obiekcji, choć z drugiej strony…

…być może płaszczyzna tematyczna byłaby takim bodźcem. Seria wyrasta bowiem z dwoma nowymi odsłonami melodyjnymi, które nie do końca mieszczą się w logice Battlestara. Pierwszy z nich, temat głównego bohatera, Cullena Gray’a, który jest równocześnie motywem przewodnim ścieżki, swoją patetycznością jest jeszcze w stanie przylgnąć do opowiastki o ocalałych z pożogi „kolonistach”. Natomiast temat Clawhammera, głównego przeciwnika, z którym mierzy się gracz, to już kalka innego dzieła Beara McCreary’ego – The Sarah Connor Chronicles. Jeżeli dodamy do tego fakt, że na tych dwóch tematach budowana jest praktycznie większość płaszczyzny melodycznej, to wszelkiego rodzaju obiekcje dotyczące oryginalności SOCOM 4 wydają się jak najbardziej uzasadnione.

Jakkolwiek leniwy nie wydał by się w naszych oczach Bear McCreary, nie ulega wątpliwości, że stworzył bardzo elektryzującą i barwną partyturę, która dostarcza potrzebnych wrażeń. Prawie dwie godziny spędzone nad nią upływają bardzo szybko i choć stoją one pod znakiem konkursu-zgadki „Gdzie już miałem okazję to usłyszeć”, to zabawa jest przednia. Jeżeli w takich kategoriach potraktujemy ścieżkę dźwiękową do SOCOM 4, to nie pozostaje mi nic innego, jak po raz kolejny pogratulować McCreary’emu wspaniałego talentu. Talentu do sprzedawania tego samego produktu po raz n-ty.



P.S. Recenzowany album jest specjalnym, dwupłytowym wydaniem oryginalnego soundtracku dostępnego na serwisie iTunes. Tamtejsze wydanie zawiera 19 utworów.


Najnowsze recenzje

Komentarze