Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Alan Silvestri

Captain America: The First Avenger (Captain America: Pierwsze starcie)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 20-10-2011 r.

Rok 2010 nie należał do najbardziej „płodnych” w karierze Alana Silvestriego. Podczas gdy inni koledzy z branży brali po kilkanaście projektów, Silvestrii pracował tylko nad jednym filmem, kinową reaktywacją popularnego serialu, Drużyna A. Wiele osób wiązało z tą produkcją sporo nadziei, bo oto po chwilowej absencji miał powrócić ten, który w filmie przygodowym radzi sobie jak nikt inny. Drużyna A okazała się jednak totalnym rozczarowaniem, tak filmowym, jak i muzycznym. Co więc zrobił Silvestri? Wrócił na swoje włości, by oddać się zajęciu, które najlepiej mu ostatnio wychodziło – produkcji wina. Rok później pojawiła się kolejna szansa, ponieważ studio Paramount w porozumieniu z Marvelem uruchomiło projekt zwany Captain Ameryka: Pierwsze starcie. Angaż do filmowej adaptacji przygód komiksowego superbohatera był czymś, czego Silvestri właśnie potrzebował w tym czasie. Dużo akcji utrzymanej w patetycznym tonie, barwne postaci i scenerie aż proszące się o epicką, łatwo zapadającą w ucho muzykę. I choć mierzący się z obrazem Joe Johnsona, widzowie, nie mieli powodów do narzekań na ilustracje muzyczną, takowe znaleźli ci, którzy oczekiwali po niej czegoś bardziej charyzmatycznego i… autonomicznego. Otrzymali natomiast kolejny, perfekcyjnie napisany i zorkiestrowany rzemieślniczy produkt jakich w karierze Silvestriego na pęczki. Wywiązujący się ze swoich założeń dosyć poprawnie, ale poza obrazem filmowym nie potrafiący zainteresować na dłuższą metę. Jaka tego przyczyna? Już spieszę z wyjaśnieniami…

Na szczęście Silvestri nie powtórzył błędów z Drużyny A. Wyciągnął wnioski i utemperował swój zapał do eksperymentowania z padami i syntezatorami. Postawił przy tym na bardziej naturalne brzmienie, choć elektroniki całkowicie nie wykluczył ze swojego warsztatu. Pozwolił przy tym, aby to obraz decydował w jakim kierunku powinna rozwijać się muzyka. Mamy zatem lata czterdzieste i wiszącą nad Ameryką wojnę. Dzielni żołnierze giną na froncie, a kraj nawołuje wszystkich do spłacenia długu wobec ojczyzny. W takich realiach znalazł się nasz główny bohater, Steve Rogers, którego predyspozycje fizyczne stawiają na szarym końcu w drodze ku bohaterskiej śmierci na froncie. Dopiero późniejsze wydarzenia sprawiają, że z mikrego chuderlaka staje się bohaterem i symbolem walki o zwycięstwo. Ten krótki zarys fabularny obrazuje poniekąd w jaki sposób rozwija się ścieżka Silvestriego. Początek jest zatem stonowany i dosyć melancholijny, tylko z drobnymi akcentami podkreślającymi patetyczny wymiar dokonywanej się na ekranie historii.

W tym samym czasie, gdy nasz dzielny rekrut poddaje się dziwnemu eksperymentowi, na drugim końcu świata zło nie śpi. Tajna, hitlerowska organizacja, Hydra, pod przywództwem szalonego naukowca, Johanna Schmidta, snuje plany przejęcia władzy nad światem. Muzyka Silvestriego nie pozostawia większych wątpliwości pod tym względem. Utwory Schmidt’s Treasure, czy Hydra Lab to nieustanna podróż po zachowanych w molowych tonacjach, mrocznych melodiach, okazjonalnych dysonansach i apokaliptycznych orkiestrowych wstawkach. Należy tylko żałować, że Silvestri nie pokusił się o jakiś charakterystyczny temat dla Hydry. O coś, co byłoby silnym konkurentem dla owianego militarystycznym patosem, motywu Kapitana Ameryki…

…który zresztą w dosyć ciekawy sposób łączy ze sobą triumfalną heroiczną fanfarę z patetycznym militarystycznym brzmieniem. Słuchając utworu Triumphant Return mamy zatem prawo błądzić myślami pomiędzy podniosłą partyturą do Supermana, a nieco stonowaną, ale zachowaną w duchu patriotycznym inną pracą Williamsa, Szeregowcem Ryanem. Instrumentarium wykorzystane do tworzenia tego typu melodii nie jest wielce zaskakujące i nie wychodzi spoza standardów, jakie znaleźć możemy na zapleczu twórczym Silvestriego. Kwestia rytmiki spada więc na sekcję perkusyjną, która w zależności od potrzeby przygrywa nam werblami, albo służy jako podkład pod dynamiczną akcję. Perkusjom towarzyszą zazwyczaj krótkie, ale bardzo „żywe” partie smyczek. Melodyka natomiast kształtowana jest w zakresie silnie rozbudowanej sekcji dętej blaszanej z trąbkami i puzonami na czele. To w dęciakach kryje się niemalże cała moc muzyki akcji – jej epika i patos. Temperowana niestety przez to, że kompozytor położył większy nacisk na funkcjonalny aspekt muzyki.

Pomimo dosyć ilustracyjnego charakteru partytury, jest kilka utworów, które są w stanie zainteresować nas na dłuższą metę. Takowym okaże się na przykład Hydra Train, gdzie tak jak w Ekspresie Polarnym, Silvestri kreuje rytmiczny podkład z osadzonymi nań motywami akcji. Podobne walory ma Motorcycle Mayhem, z tym że o wiele ciekawiej zaaranżowany jest tu temat przewodni. Jeżeli miałbym doszukiwać się utworów, gdzie owa heroiczna fanfara prezentuje się najlepiej, z pewnością wytypowałbym między innymi Howling Commando’s Montage. Niewątpliwie wpływ na to miałby kontekst filmowy, gdzie ów fragment wypada po prostu pięknie. Nie najgorzej prezentują się również liryczne utwory, This is My Choice oraz Passage of Time. Zabrakło tu co prawda charakterystycznej dla Silvestriego epiki w ilustrowaniu końcowych scen filmu (takową znajdziemy w tytułowym Captain America), ale i tak jest to jeden z najlepszych momentów, jaki zapewniła mi partytura.

Płytę wieńczy piosenka Star Spangled Man. Choć brzmi jak „oldchoolowa”, wyrwana z jakiegoś musicalu lat wojennych, pieśń, to jest to utwór napisany specjalnie na potrzeby filmu. Jego autorem jest znany nam doskonale kompozytor filmowy, Alan Menken, a wykonuje go zespół śpiewaczek i śpiewaczy, „The Star Spangled Singers”. Mimo, że kawałek ten do materiału ilustracyjnego wcale się nie odnosi, to jednak stanowi bardzo ciekawe, tak pod względem stylizacji, jak i brzmienia, wejście w realia i ducha czasu, w których rozgrywa się akcja filmu.



Taki obraz pozostawia po sobie album ze ścieżką dźwiękową do filmu Captain America. A trzeba podkreślić, że jest to album ewoluujący bardzo powoli, zdecydowanie za długi i nużący swoją ilustracyjnością. Aby zadziałały pewne mechanizmy, w zupełności wystarczyłoby około 45 minut sprawnie przemontowanego materiału muzycznego,. Silvestri stworzył bowiem całkiem fajny temat przewodni, ale nawał niepotrzebnego underscore zabija jego treść. Inną sprawą jest jakość tego tematu i sposób korzystania z niego. Co prawda jest tu kilka całkiem interesujących aranżacji w utworach akcji, niemniej brakuje jakiejś charyzmy, którą można było doświadczyć w kilku poprzednich podobnych w wymowie pracach Alana. Brak charakterystycznego tematu Red Skulla również poczytuje na niekorzyść tej partytury. Jest to zatem sprawne rzemiosło, którego walory estetyczne docenią głównie mierzący się z filmem widzowie.



P.S. W serwisie iTunes można dodatkowo pobrać pochodzący z napisów końcowych filmu utwór Captain America March, prezentujący z większą pompą znaną nam z partytury fanfarę. Ot ciekawostka dla miłośników tego typu aranżacji.

Inne recenzje z serii:

  • Iron Man
  • Iron Man 2
  • Iron Man 3
  • Captain America: The First Avenger
  • Captain America: The Winter Soldier
  • Captain America: Civil War
  • Thor
  • Thor: The Dark World
  • Avengers
  • Avengers: Age of Ultron
  • Guardians of the Galaxy
  • Guardians of the Galaxy vol. 2
  • Ant-Man
  • Doctor Strange
  • Agents Of S.H.I.E.L.D.
  • Daredevil (season 1)
  • Daredevil (season 2)
  • Agent Carter
  • Jessica Jones
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze