Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Dario Marianelli

Jane Eyre (2011)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 13-10-2011 r.

Do grona takich gigantów jak Bernard Herrmann czy John Williams dołącza kolejną adaptacją klasycznej powieści Dziwne losy Jane Eyre jeden z najciekawszych symfoników współczesnej muzyki filmowej – laureat Oscara, Dario Marianelli. Pierwszą nominację do nagrody Akademii włoskiemu kompozytorowi przyniósł najwcześniejszy z jego głośnych dramatów kostiumowych, Duma i uprzedzenie, po którym przyszedł spektakularny triumf pod postacią Pokuty. Marianelli zawiesił sobie poprzeczkę wysoko, tym większe więc wrażenie robi jego interpretacja Jane Eyre, prawdopodobnie najambitniejsza ilustracja muzyczna w dotychczasowej karierze utalentowanego artysty.


Klaustrofobiczna bezsilność emanuje z przywoływanych przez skrzypce z upiorną powtarzalnością czterech nut, konstruujących powoli motyw główny utworu Wandering Jane. Dlaczego melodia zdaje się być zamkniętą w tych czterech dźwiękach, dlaczego z taką trudnością przychodzi jej rozwiązanie? Skąd to uczucie bezsilności, skoro Jane ucieka z zimnych murów zamczyska i wędruje ciągnącą się po horyzont, przestrzenną wyżyną? Gdyby wierzyć muzyce, więzieniem nie były kamienne ściany; gdyby wierzyć muzyce, trzeba by przyjrzeć się głównej bohaterce i zapytać: jakiż to emocjonalny bagaż niesie ona ze sobą? Od jakiej tragedii nie może się uwolnić? Z czego płynie ta rozpacz, to dojmujące uczucie krzywdy, niesprawiedliwości? Gdy wyłączymy muzykę, zobaczymy tylko biegnące, zapłakane dziewczę – gdy muzykę włączymy z powrotem, rozpacz nabiera nagle niezwykłej wagi, zaczyna niepokoić i dusić. Co więc ilustracja zapowiada w pierwszych minutach filmu?

Hipnotyzująca, przypominająca błędne koło konstrukcja otwierającego album motywu może sugerować coś jak na dramat kostiumowy nietypowego. Mimo to, Jane Eyre Marianellego jest ścieżką bardzo tradycyjną, skupioną na fabule opowieści, na emocjach i psychologii postaci, nie należy więc doszukiwać się w niej funkcji symbolicznych czy metaforycznych, które były udziałem A Single Man Korzeniowskiego, czy tegorocznego The Tree of Life Desplata; tradycyjne pojmowanie roli ilustracji muzycznej jest jednak u Marianellego wyprowadzone na absolutne wyżyny artyzmu, które w kulminacyjnych momentach (An Insuperable Impediment) pozwalają Włochowi zbliżyć się do emocjonalnej intensywności spod szyldu Johna Williamsa, niekwestionowanego mistrza klasycznie rozpisanej dramaturgii.

Efekt ten udaje się w Jane Eyre uzyskać z kilku powodów. Z jednej strony oczywiście dużą rolę odgrywa tu nienaganna, klasycyzująca technika Marianellego, tę jednak kompozytor posiada już od dawna, nic dziwnego zatem, że jego nowa ścieżka posiada tak pieczołowicie dopracowną i wysublimowaną orkiestrową fakturę. Przyczyn sukcesu szukać należy głębiej – dramaturgię Włoch osiąga przede wszystkim dzięki emocjonalnej dyscyplinie; w gruncie rzeczy bowiem duża część emocji targających Jane Eyre to emocje podskórne, burzliwe, ale tłumione w niskich rejestrach orkiestry. Doskonale koresponduje to z wiktoriańską atmosferą opowieści, zewnętrznym chłodem relacji między bohaterami, z krępującym ich gorsetem purytańskich konwenansów, surowością anglikańskiej edukacji, wreszcie z ciągle obecną, ciążącą na barkach Rochestera złowieszczą tajemnicą jego przeszłości. Stąd też sekwencje dramatyczne budowane są przez Marianellego powoli, są wydłużane, a ich kulminacja odwlekana – nawet uciekająca Jane w filmie wydaje się miotać, jak gdyby, podróżując rozległą angielską wyżyną, wciąż zamknięta była w ciasnej klatce; tłumiona rozpacz desperacko próbuje znaleźć ujście, co udaje się dopiero po długiej, wyczerpującej walce – od strony muzycznej jest to kunsztownie zilustrowane przeciągłymi partiami sekcji smyczkowej, przypominającymi wielogłosowy, wzburzony pomruk, które narastają burzliwie (Jane’s Escpae), by eksplodować w końcu długo wyczekiwaną, osamotnioną, ale przejmującą skargą pod postacią tematu głównego, we wstrząsającej interpretacji Liebecka.

Piękno ścieżki Marianellego w filmie płynie nie tylko z ogólnej formuły kompozycji, czyli z niezwykle celnego przełożenia wiktoriańskiej atmosfery intelektualnej i duchowej na język muzyczny, ale również z bardzo konkretnych wyborów ilustracyjnych dokonywanych na potrzeby poszczególnych scen. Oglądając film, warto zauważyć, z jakim wyczuciem Włoch do spółki z reżyserem radzą sobie z sekwencjami „montażowymi”, mającymi ukazywać upływ czasu w filmowej opowieści. Nie są to typowe sklejki montażowe, z których słynie chociażby Danny Elfman, umożliwiające kompozytorowi rozległą ekspozycję tematu, podłożoną pod sekwencje przygotowań, nauki, podróży etc. W Jane Eyre kwestie temporalne rozwiązane są zwykle w inny sposób, przy zachowaniu jedności miejsca i – paradoksalnie – czasu akcji; dla ukazania wielotygodniowej rutyny w zamku Thornfield wystarcza reżyserowi przedstawienie jednego popołudnia, jednej domowej czynności, która dzięki umiejętnym skrótom montażowym nabiera charakteru reprezentatywnego dla całego szeregu pozostałych czynności. Gdyby Marianelli postępował według schematu, każda taka sekwencja mogłaby być pretekstem do efektownej, acz zwykle dość banalnej prezentacji tematu przewodniego – specyficzna koncepcja Jane Eyre pozwala jednak na inne rozwiązanie: tematy kompozytor oczywiście przygotował, na tyle miejscami są one jednak wtopione w resztę faktury, że całość płynie z powolną, nastrojową elegancją, z jednej strony obrazując rutynę codzienności na odludnym zamku, a z drugiej ruch czasu i przestrzeni, dostosowany tempem do sennej atmosfery. I to wszystko bez niekończących się ostinat.

Ścieżka Marianellego oczywiście wykracza poza funkcję przygrywki do sekwencji montażowych. Uważny widz z łatwością dostrzeże, że w scenach dialogowych Włoch „prowadzi go za rękę”: scenę rozpoczyna bez muzyki, która tak długo będzie milczeć, aż nie dojdzie do momentu przełomowego, najczęściej w postaci znaczącego monologu którejś z postaci. W efekcie nawet skromny pod względem dramaturgii fragment muzyczny wywołuje u odbiorcy silny odzew emocjonalny, a jednocześnie zwraca uwagę na momenty zwrotne w relacji Jane i Rochestera, momenty w których zaczyna kiełkować przyszła miłość. Dla postronnego obserwatora będą to zapewne tylko detale, obrazują one jednak, jak doskonale Marianelli rozumie niuanse sztuki filmowej ilustracji, a nie polega wyłącznie na montażu i głośności soundtracku.

Dlatego też, pomimo pozornej jednobarwności i tematycznej monotonii, Jane Eyre jest kompozycją bogatą w emocjonalne detale na poziomie w ostatnim czasie zupełnie niespotykanym. Choćby uczucie samotności i różne jego odmiany (wynikające tak z dosłownego, fizycznego odseparowania, jak i ze skutków społecznego konwenansu) Marianelli potrafi odwzorować przy pomocy kilku odrębnych chwytów aranżacyjnych: czy to smyczkowej solówki (towarzyszącej skokom emocji i wzruszeniom), subtelnego, eterycznego wokalu (metafizyczne wezwanie, wyczuwalne tylko dla Jane), czy wreszcie fortepianu (sugerującemu wewnętrzny spokój, spojrzenie wgłąb siebie, ukojenie i pogodzenie z losem). Na gruncie muzyki filmowej rzadko trafia się ilustracja, która w tak wyrafinowany sposób i z taką dawką empatii prowadziłaby widza po labiryncie miotających bohaterką, skomplikowanyczh uczuć.

Jane Eyre jest napisana tradycyjnie, klasycznie, „po bożemu” chciałoby się rzec, w związku z czym na pierwszy rzut oka niełatwo dostrzec jak bardzo pod pewnymi względami przewyższa większość powstających współcześnie, nierzadko znakomitych ilustracji dramatycznych. Muzyka filmowa rządzi się swoimi zasadami, lubuje się w bezpośrednich, sprecyzowanych emocjach, w wyraźnym definiowaniu uczuć smutku, radości, wzruszenia, frustracji, desperacji – i w rezultacie w kategoryzowaniu ich, wkładaniu do osobnych szufladek. Wyobraźnia Marianellego sięga dalej: emocje mieszają się ze sobą, uzupełniają, dopowiadają – uczucie miłości nie wywołuje smutku tylko dlatego, że wymaga tego akademicka definicja muzycznego melodramatyzmu. Tego typu dojrzała empatia nie jest oczywiście niczym rewolucyjnym w muzyce filmowej, można ją przecież odnaleźć i w poprzednich adaptacjach Jane Eyre. Oznacza to jednak, że Marianelli, podobnie jak Herrmann, potrafi operować wieloznacznością i wzruszeniami, nie uciekając się do banału, że etap rzemieślnictwa zostawił już dawno za sobą i że jest naturalnym spadkobiercą dla wielkich inscenizacji dramatycznych, do których należą najambitniejsze dzieła Georgesa Delerue, Johna Barry’ego oraz Johna Williamsa.

Najnowsze recenzje

Komentarze