Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Roque Baños

800 balas (800 kul)

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 30-09-2011 r.

Julián, były kaskader, wraz z grupką sobie podobnych życiowych nieudaczników, prowadzi w hiszpańskiej Almerii podupadające show dotyczące Dzikiego Zachodu, a poza tym dużo pije i opowiada jak to rzekomo dublował niegdyś George’a C. Scotta w Pattonie oraz Clinta Eastwooda w Za garść dolarów. Pewnego dnia w jego życie niespodziewanie wkracza nigdy niewidziany wnuk… Tak przedstawia się zarys 800 kul – komedii Álexa de la Iglesii, przepełnionej nawiązaniami, hołdami i pastiszami westernów, zwłaszcza tych określanych mianem „spaghetti”, a kręconych w tych samych hiszpańskich plenerach przez Sergio Leone. Sam reżyser żartobliwie określa swoje dzieło mianem „marmitako western” (marmitako to baskijska potrawa, a de la Iglesia jest właśnie Baskiem z pochodzenia). I choć z pewnością nie jest to najlepszy film hiszpańskiego twórcy, to i tak stanowi kawał przyjemnej rozrywki i zabawy dla fanów Trylogii Dolara i nie tylko, o czym decyduje galeria zwariowanych postaci, niezłe gagi, wyśmienita jak zwykle realizacja, niezłe zdjęcia oraz oczywiście znakomita muzyka, odwołująca się do największych dokonań gatunku.

Ścieżka dźwiękowa 800 balas złożona jest z dwóch elementów: pierwszym jest oczywiście score, za który odpowiada Roque Baños (dziś można by rzec: tradycyjnie, ale wówczas była to dopiero trzecia współpraca obu panów) zaś drugim towarzyszące mu utwory, głównie piosenki, ale nie tylko, wybrane przez reżysera. Jak widać po zawartości drugiego dysku jest ich całkiem sporo. Większość stylistycznie może być łączona z westernami, czy to przez aranżacje z charakterystycznym użyciem gitar albo trąbek, czy to przez stylistykę zbliżoną do country (bądź też mamy do czynienia z typową piosenką country, jak w przypadku Lorne Greena). Dwie zostały napisane przez zespół Siniestro Total, którego lider jest dobrym przyjacielem reżysera. Kinomani najbardziej zwrócą z pewnością jednak uwagę na specyficzną aranżację słynnego motywu Ennio Morricone popełnioną przez specjalizujących się w rumbie, muzyce hiszpańskiej i cygańskiej Los Amaya. Ta nieco taneczna wersja Dobrego, złego i brzydkiego wypada całkiem sympatycznie, znakomicie też odnajduje się w napisach początkowych. Z muzyką ze spaghetti westernów też pewnie mocno skojarzy się utwór 5 forasteros przepełniony charakterystycznym brzmieniem elektrycznej gitary. Krążek ‘piosenkowy’ wieńczy śpiewany w jednej scenie przez bohaterów filmu parodystyczny, redneckowy kawałek, w którym usłyszymy nieodzowne banjo czy drumlę.

To jednak nie na tę płytę, ale na dysk zawierający partyturę Roque Bañosa zwrócić warto szczególną uwagę. Młody wówczas jak na kompozytora, bo mający lat 34, Hiszpan skomponował bardzo dobrą kompozycję, która choć przepełniona jest licznymi nawiązaniami do mistrzów muzyki westernowej i choć zawiera w sobie także odrobinę komediowego slapsticku w postaci choćby dynamicznych przygrywek na banjo, to jednak stanowi bezbłędnie rozpisaną, spójną całość, ukazującą talent artysty, nominowanego zresztą za swoją pracę do nagrody Goya. Na dodatek Baños skomponował na potrzeby filmu świetny temat przewodni, który z mistrzowską wprawą podaje nam w różnych aranżacjach, ale zdecydowanie najbardziej w pamięć wbijają się te będące kwintesencją heroizmu, przygody i Dzikiego Zachodu. Nawiązuje owymi aranżacjami niewątpliwie do wielkich klasyków amerykańskiego westernu, do niezapomnianych tematów Newmana czy Bernsteina. Jest tu i coś z eurowesternów Morricone, choć ten przecież tego typu tematów nie pisywał. Jednakże położenie akcentów na sekcję dętą (smyczki, w przeciwieństwie do takiego tematu z Siedmiu wspaniałych nie prowadzą tu w ogóle melodii) oraz marszowa perkusja przenoszą akcenty także delikatnie w stronę włoskiego mistrza. Dwa najlepsze momenty tematu głównego 800 kul występują w, należących do najlepszych na soundtracku, utworach Caballeria Triunfal oraz El Entierro / Marcha Triunfal. W tym ostatnim zresztą wcześniej usłyszymy go w spokojniejszej aranżacji oraz z dramatyczną kulminacją bedącą już bezsprzecznym hołdem dla muzyki z finałowych pojedynków w Trylogii Dolara.

Takich nawiązań jest zresztą w całym score więcej. Otwierające album gitary to przecież kolejne echo westernowych prac Morricone, a w tym samym pierwszym utworze doszukamy się jeszcze skojarzeń z Bernsteinem czy Goldsmithem. A jakby komuś było mało, niech rzuci uchem na początek Asedio Policial. Te flety i werble to przecież wypisz wymaluj The Outlaw Josey Wales Jerry’ego Fieldinga. Tradycyjnie rozpatrywana oryginalność nie jest więc mocną stroną 800 balas. Problem w tym, że nigdy nie miała być. Film, który jest z założenia hołdem/parodią westernu nie mógł mieć muzyki, która by z najwyborniejszych przedstawicieli gatunku nie czerpała. A podbierać z klasyków można wszakże na różne sposoby. Można to robić bezmyślnie, z powodu własnej niemocy twórczej, albo można to robić świadomie, z pomysłem i dobrze się przy tym bawiąc. Roque Baños to kompozytor, który z całą pewnością czerpał z najlepszych w ten drugi sposób. Wszelkie celowe zapożyczenia i inspiracje przyrządził według własnego przepisu, ubrał je w swoją (wtedy może raczkującą jeszcze) stylistykę, twórczo przetworzył w sposób niezwykle fachowy i elegancki. Hiszpan pisać na orkiestrę umie wyśmienicie i w żadnym momencie jego dzieło nie sprawia wrażenia kiepskiej imitacji. Gdyby wyjąć stąd wszelkie ewidentnie komediowe elementy, dużą część partytury można by śmiało podłożyć pod typowy, poważny western i zapewne muzyka ta radziłaby sobie bezbłędnie.

Swoją drogą owe fragmenty o charakterze slapstickowej ilustracji mogą w wydaniu płytowym muzyki być drażniące dla niektórych słuchaczy. Zwłaszcza ich nagłe wejścia, takie jak w Asedio Policial, kiedy to po mocarnym, militarnym graniu z potężną orkiestrą i werblami ni stąd ni zowąd Baños raczy nas radosną przygrywką, albo gdy po heroicznej prezentacji tematu w Caballeria Triunfal pojawia się „szalony” motyw na banjo. Fakt, faktem, że nawet ten komediowy element stoi w jego partyturze na bardzo wysokim poziomie, a stylistycznie może przywodzić na myśl co niektóre dokonania z pogranicza komedii i przygody takich tuzów jak Goldsmith czy Williams. To niepoważne granie bywa czasem i zwyczajnie fajne, jak w El Spectaculo del Oeste, w którym Hiszpan przeplata bezpretensjonalną melodyjkę wykorzystującą banjo i gitarę ze zwiewną i radosną wariacją tematu głównego a na koniec serwuje jeszcze kolejny motywik będący pastiszem gatunkowej ilustracji.

800 balas bardzo dobrze sprawuje się w filmie, ale ku memu zaskoczeniu, wcale nie gorzej w wydaniu płytowym. Partytura hiszpańskiego kompozytora okazała się na tyle ciekawa, że z każdym kolejnym odsłuchem udało mi się odkrywać kolejne jej zalety. Dwie największe jej wady, czyli czasem przeszkadzająca część komediowa, której zdarza się zahaczać nawet o mickey-mousing, oraz niewielka oryginalność w ogólnym rozrachunku nie wydają się szczególnie istotne, bledną też przy ilości zabawy i przyjemności, jaką daje kontakt z nią. Wprawdzie nie wszystkie podobieństwa czy zapożyczenia dają się wytłumaczyć konwencją i jakaś część być może wynika z faktu, że młody kompozytor nie mając jeszcze w pełni wykształconego stylu podpatrywał to i owo u najlepszych, albo po prostu poszedł podobną drogą ilustrowania. W każdym razie moim zdaniem nie stanowi to wielkiej ujmy, bo nawet jeśli score nie brzmi szczególnie nowatorsko (co nie znaczy, że brak tu własnych pomysłów kompozytora, takie też bezsprzecznie znajdziemy), to nadrabia żywiołowością, melodyjnością i ekscytującym, bogatym brzmieniem, w którym obok pełnej orkiestry odnajdziemy rzecz jasna gitary, banjo, drumlę, akordeon a także odrobinę elektroniki.

Jeśli świetnie zorkiestrowana, różnorodna, barwna kompozycja, utrzymana w lekkiej przygodowo-westernowej stylistyce, oparta o silny i chwytliwy temat, podawany we wszelkich możliwych aranżacjach, czerpiąca z takich tuzów jak Goldsmith, Williams czy Morricone jest tym, czego szukacie, to właśnie ją znaleźliście. 800 kul to pierwszorzędny pastisz westernu, czyli to, czym miało być niedawne Rango Zimmera i spółki. Chyba nie muszę tłumaczyć która ścieżka jest od której o klasę lepsza i to zarówno w swym filmowym działaniu, jak i w wydaniu albumowym. Wydawaca soundtracku z 800 balas dodatkowo rozsądnie godzi score Roque Bañosa z piosenkami rozdzielając je od siebie i umieszczając na osobnych krążkach. Drugi CD można zatem potraktować jako bonus, a i na pewno każdy wśród tamtego misz-maszu odnajdzie przynajmniej kilka utworów, które przypadną mu do gustu. Ale to płyta z orkiestrową ilustracją jest tą, za którą naprawdę warto się rozglądać. W końcu to jedyna kompozycja z „marmitako westernu” jaką napisano. I jeszcze tak udana!

Najnowsze recenzje

Komentarze