Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Fast & Furious (Szybko i wściekle)

(2009)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 14-09-2011 r.

Fast & Furious to czwarta już część filmowej serii dedykowanej wszelkiej maści żądnych wrażeń popcornożerców, których serca biją tym mocniej, im więcej akcji skupia się wokół pięknych samochodów i szybkich panienek… Czy coś w tym stylu. Po dwóch niezbyt udanych sequelach (2 Fast 2 Furious oraz Tokyo Drift), odstających fabularnie od tego, co działo się w części pierwszej, scenarzyści postanowili pójść po rozum do głowy i wywołać do tablicy kultową już postać Dominica Toretto. Uśmiercając jego lubę, Letty, raz jeszcze rzucili go w wir wydarzeń, których nie powstydziliby się sam John Rambo z Ethanem Huntem razem wzięci. I jeszcze te samochody…



Młody i przebojowy Brian Tyler (przynajmniej za takowego uważa się sam zainteresowany), po raz drugi dostąpił „zaszczytu” stworzenia oprawy muzycznej do Szybkich i wściekłych. Po miażdżącym membrany głośników (i nie tylko) Tokyo Drift, kompozytor ten dostał od producentów solidny kredyt zaufania. Czemu? Otóż jak żaden jego poprzednik, potrafił odnaleźć się pomiędzy bujającymi rytmami R’n’B, a wartką akcją, której dał wyraz w wielu porywających i co najważniejsze, rytmicznych, łatwo wpadających w ucho utworach na orkiestrę. Zastosowany wówczas miszmasz stylistyczny sprawdził się doskonale jako ilustracja filmowa, choć co bardziej wymagający miłośnicy muzyki filmowej kręcili nosem zdegustowani prostotą brzmienia. Brian Tyler nigdy zbyt poważnie nie traktował krytyków gromiących go za „zaniżanie standardów” i robił to, czego decydenci od niego oczekiwali. A angaż do Fast & Furious wyraźnie oscylował wokół powrotu do tych niespokojnych, elektroniczno-orkiestrowych wariacji z Tokyo Drift. I wszystko byłoby w porządku, gdyby Tyler przystąpił do swojej powinności w sposób zorganizowany. Status quo pomiędzy trzecią, a czwartą częścią serii zachował niestety kosztem:

  • zupełnego braku oryginalności,
  • zaniechania prób odpracowania naiwnej i ogranej do bólu stylistyki jakimiś „wkręcającymi” tematami,
  • anonimowości przynajmniej połowy materiału muzycznego odsłuchiwanego poza obrazem.



    Niestety, w przypadku wydawanych przez wytwórnię Varese partytur Briana Tylera, trzeba się liczyć z tym, że żaden milimetr przestrzeni nie ma prawa się zmarnować. Z większą (dla hardkorowych fanów), lub mniejszą (dla reszty) gracją, soundtrack do Fast & Furious wypróżnia się z niemalże całości skomponowanego na potrzeby filmu materiału. Pierwsze spędzone nad nim minuty nie zwiastują nadchodzącej katastrofy. Co więcej, zachęcają naprawdę solidną porcją dynamicznego action score, przypominającej nieco przebojowe intro soundtracku do Tokyo Drift. Nie zabrakło rzecz jasna rytmicznego tematu z poprzedniej części filmu, tłumionego nieco przez liche aranżacje, ale oddającego wiernie przebojową naturę pamiętnego Touge. Nieco mniej korzystnie prezentuje się jeden z kluczowych utworów akcji, Dom vs. Brian. Upodobania Tylera do wysługiwania się dużą porcją agresywnej i szorstkiej w brzmieniu elektroniki niszczy potencjał, jaki drzemie w orkiestrze. Obok wielu sampli rodem z nieistniejącej już od wiek wieków Media Ventures, kompozytor przejawia również irytujący upór w obarczaniu każdego utworu akcji nadmierną ilością gitarowych riffów. Owszem, w połączeniu z perkusją zabieg ten ma swoją rację bytu, ale w momencie, gdy do głosu dochodzą piskliwe smyczki to, co jeszcze przed chwilą było muzyką, momentalnie zamienia się w denerwujący jazgot. A to nie koniec atrakcji…


    Wydawać by się mogło, że Accelerator, to największy bubel, jaki serwuje nam pod tym względem Fast & Furious. Stoicka cierpliwość okraszona kilkoma nieudanymi próbami przerwania tej męczarni, jaka spotyka nas w połowie albumu owocuje jednak kolejnym zaskakującym odkryciem – Outta Sight. Zabawa bitami to jedno, ale tworzenie własnych zremiksowanych loopów na użytek publiczny, to zupełnie inna bajka. Bajka, w której Brian Tyler wyraźnie aspiruje do miana czarnego charakteru, aż proszącego się o przywołanie do porządku! Wychodząc poza sam krążek, który z pewnością dokuczy nam nieraz, trzeba przyznać, że jako ilustracja filmowa muzyka Tylera spisała się całkiem przyzwoicie. Nie sprawiała wrażenia zbyt nachalnej. Z drugiej strony nie przeszkadzała w „czerpaniu przyjemności” z oglądania widowiskowych scen akcji. Niemniej, do poziomu Tokyo Drift trochę jej brakuje.

    Światełkiem w tunelu wydawać się może liryczna strona partytury… A raczej to, co nazwać możemy liryką. Z pewnością na większą uwagę zasługuje gitarowy temat Letty, który wychodząc dalece poza postać, którą opisuje, staje się u Tylera synonimem wewnętrznego rozdarcia i bólu, w jakim po stracie swojej ukochanej znajduje się główny bohater, Dominic. Melodia sama w sobie nie robi wielkiego wrażenia. Brzmi jak setki innych wyciągniętych z szuflady Tylera. Czemu więc o niej mówię? Może dlatego, że nie sposób będzie narzekać na tę oazę spokoju pomiędzy kolejnymi mniej lub bardziej wkręcającymi sekwencjami akcji, albo niewiele znaczącym przy nich, underscore. Innym tematem z nutką melancholii w tle, i równie często pojawiającym się w partyturze, będzie temat Briana i Mii. Niestety w tym przypadku liryka nie idzie w parze z estetyką, czy może bardziej, melodyjnością. Kompozytor nie ukrywa, że motyw ten pełni raczej funkcje utylitarne w ilustrowaniu kilku mniej istotnych dla fabuły scen. Nie spodziewajmy się zatem żadnej głębi emocjonalnej.

    In medias res, Fast & Furious, to kolejny rzemieślniczy score w karierze Briana Tylera. Napisany tak jakby na pamięć. Partytura, która choć sprawdza się na pewnych płaszczyznach, nie nadaje się na dłuższą metę na obiekt westchnień dla melomanów. Fani twórczości samego Tylera również nie będą skontentowani. Z pewnością na negatywny obraz partytury składa się niezbyt dobrze zaprezentowany materiał na krążku. Odchudzenie soundtracku o jakieś 30-40 minut na pewno przysłużyłoby się sprawie. No ale mamy to, co mamy…

    Inne recenzje z serii:

  • Fast and the Furious: Tokyo Drift
  • Fast Five
  • Furious 7
  • The Fate of the Furious
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze