Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Brian Tyler

Fast Five (Szybcy i wściekli 5)

(2011)
-,-
Oceń tytuł:
Tomek Goska | 05-09-2011 r.

Na jego temat mówi się ostatnio dużo. Mówi się, że muzykę filmową sprowadza do czystego rzemiosła. Że talentu ma raczej niewiele, ale nadrabia za to przebojowością. Że więcej szumu wokół jego osoby aniżeli jest to tego warte. O kim mowa? Oczywiście o Brianie Tylerze – kompozytorze, który już od ponad dekady robi niesamowitą karierę w Hollywood. Niestety nie zanosi się, aby w niedługim czasie awansował do „pierwszej ligi”. Większość partytur Tylera określić można mianem masówki, bo choć charakteryzują się całkiem dużą atrakcyjnością melodyjną, brzmią raczej podobnie. Coś się jednak wyłamuje w tej maszynce do mielenia pieniędzy. Mimo olbrzymiego zapracowania, Tyler zdołał stworzyć w tym roku dwie dosyć ciekawe ścieżki, które choć powielają zarysowane wcześniej schematy, stanowią naprawdę ciekawe remedium na brak muzycznej przygody we współczesnym kinie akcji. O pierwszej z nich pisaliśmy już na naszym portalu, a było to Battle: Los Angeles. W maju tego roku miała miejsce premiera kolejna część kultowej serii Szybcy i wściekli. I zgadnijcie kto był autorem ścieżki dźwiękowej?



Fast Five to piąta odsłona tego filmowego periodyku. Myślę, że znany jest on już na tyle dobrze, że nie trzeba rozwodzić się nad fabułą. Zresztą każda z części jest pod pewnym względem do siebie podobna. Czemu? Ano przede wszystkim dlatego, że traktuje o ludziach młodych, którzy swoje problemy (jakiekolwiek by nie były) rozwiązują na podłożu motoryzacji; za pomocą drogich i szybkich samochodów.



Drogi i szybko – tak można scharakteryzować również kilkuletnią współpracę Briana Tylera z producentami tego periodyku. Jego pierwsza przygoda z Tokyo Drift, to jeden wielki eksperyment mający na celu pogodzenie dynamicznego orkiestrowego brzmienia z rytmami hip-hop i R’n’B. Efekt? Całkiem przebojowy miszmasz nie zasługujący jednak na specjalną atencję co bardziej wybrednych słuchaczy. Trzy lata później sytuacja się powtórzyła – kolejna część filmu i kolejny angaż. Cóż zatem zrobił Brian Tyler? To, co robi zawsze, gdy nie ma pomysłu. Podszedł do sprawy pasywnie. Tematy już były, ogólna koncepcja również, więc jedyne na czym należało się skupić, to ilustracja. Odgrzewanie tego samego kotleta po raz trzeci z pewnością nie przysłużyłoby się wizerunkowi serii oraz samego „maestro”.



I tutaj dochodzimy do istoty sprawy, czyli tego, co tak na dobrą sprawę kształtuje „muzyczną osobowość” Fast Five. A jest to orkiestra i (symboliczna) etnika. Nie trudno dostrzec, że wśród kompozytorów elektronika staje się powoli passe. Choć stale po nią sięgają, wszak pomaga w kreowaniu na przykład warstwy bitowej, mają jednak świadomość, że bardziej ożywione brzmienie lepiej odnajduje się w warunkach filmowych. Poza tym stanowi doskonały certyfikat technicznych umiejętności kompozytora. A na tym Tylerowi, co jak co, ale zależy. Piąta część Szybkich i wściekłych zrzuciła zatem jarzmo agresywnej elektronicznej rzeźni na rzecz czegoś bardziej tradycyjnego, konwencjonalnego. Konwencjonalnego, nie znaczy niestety wysublimowanego. Konwencjonalność w pojęciu Tylera, to powrót do schematów, utartych ścieżek, które Hui wie (i kilku innych orkiestratorów) ile jeszcze deptał będzie zanim wykaże się czymś bardziej pomysłowym. Pocieszającym wydaje się fakt, że w partyturze do Fast Five pojawiają się pewne eksperymenty z perkusjami, bębnami, instrumentami akustycznymi… Bez wątpienia nadało to ścieżce kolorytu, zwłaszcza gdy rozpatrzymy ją w kontekście filmowym. Czy jednak na płycie przekonuje do siebie w takim samym stopniu? Chyba nie do końca.

Polityka wydawnicza Varese w odniesieniu do twórczości Briana Tylera jak zwykle budzi wiele wątpliwości. Zapychanie krążków aż po brzegi i ogólny nieład pod względem chronologii w nagraniach staje się już uciążliwą rutyną tego labela. Z jednej strony takowa hojność Varese powinna cieszyć, z drugiej ma ona swoje oczywiste wady. Partytura do Fast Five nie grzeszy bowiem wybitną spójnością. Struktura tematyczna pozostała prawie nietknięta od czasów Tokyo Drift. Większości utworów akcji budowana jest na dynamicznym lejtmotywie z charakterystycznymi perkusyjnymi uderzeniami. Pojawienie się na horyzoncie nowych bohaterów i scenerii znalazło rzecz jasna swoje odzwierciedlenie i w warstwie melodyjnej. Żaden z owych motywów nie wyróżnił się jednak niczym szczególnym, aby zaistnieć w mojej świadomości na dłużej po przesłuchaniu krążka. Wina takowego stanu rzeczy leży być może po stronie zbytniego rozwarstwienia pomiędzy materią muzyczną, która pojawia się w scenach akcji, a całą resztą oderwanej od tego siermiężnego orkiestrowego natarcia, ilustracji.



Bez wątpienia muzyka akcji skupia na sobie większość uwagi słuchacza. Partyturą do Fast Five rządzą trzy energetyczne utwory: suita otwierająca ścieżkę oraz dwie perfekcyjnie wykonane oprawy scen akcji – Train Heist i The Vault Heist. Ten ostatni przypomina mi nieco w swojej konstrukcji Miami International ze ścieżki dźwiękowej do Casino Royale. Zupełnie jak David Arnold, Brian Tyler bawi się tu w systematyczne podkręcanie tempa, tworzenie dynamicznych zwrotów lub urywanie akcji tylko po to, by za chwilę dorzucić do faktury muzycznej kolejne instrumenty i sample. Mniej okazale pod tym względem prezentuje się Convergence, gdzie wyuczone, rzemieślnicze tricki przysłoniły przyjemność obcowania z acotion score. Mówiąc o akcji nie sposób nie wspomnieć przy okazji o utworach pokroju Surveillance Montage, czy Tego and Rico. Pokazują one, że mimo położenia większego nacisku na bardziej ożywione dźwięki, Tyler wcale nie zamierzał zrezygnować z przygrywających w rytmie hip-hop i R’n’B perkusji oraz sampli. Etniczny charakter ścieżki to w głównej mierze zasługa bębnów i gitar akustycznych. Z tym, że brazylijska etnika w rozumieniu Tylera kojarzyć się może bardziej z Ameryką Środkową aniżeli regionami Rio de Janeiro. O dziwo sugestywność tych zabiegów bardzo dobrze odnajduje się w ramach filmowych.

Na szczęście muzyka do Fast Five nie kończy się na dynamicznym orkiestrowym graniu i okazjonalnym „popierdywaniu” w rytm z góry określonego bitu. Płyta zapewni nam kilka krótkotrwałych co prawda, ale przyjemnych sesji z dramatycznym i lirycznym underscore. Faworytem z grona takowych utworów jest u mnie Connection, gdzie kompozytor po raz kolejny udowadnia, że wchodząc w gitarowy ambient, potrafi zanurzyć słuchacza w przyjemnej melancholii. Jako miłośnik tego typu melodii mogę tylko żałować, że giną one pod ciężarem niezbyt „ogarnianych” i lubianych przeze mnie rytmicznych montaży Tylera.

Ścieżka dźwiękowa do Fast Five jest zatem kolażem kilku stylów i brzmień, gdzie wielu słuchaczy tak na dobrą sprawę może znaleźć coś dla siebie. Nie świadczy to absolutnie o oryginalności tej kompozycji. Prawdę powiedziawszy Brian Tyler nie wniósł nic do swojego warsztatu, tym bardziej do gatunku muzyki filmowej. Owszem, zmienił nieco swoje podejście do filmów o szybkich i wściekłych. Powstrzymał między innymi zapędy do popularyzowania ilustracji tandetnymi zabiegami edytorskimi i syntetyką brzmienia. Niemniej wystarczyło to, aby Fast Five wskoczył na podium najlepszych partytur napisanych do całej serii Szybkich i Wściekłych. Partytura dobrze odnajduje się w obrazie. Znajduje tam swoje należne miejsce i niejednokrotnie jest przez widza rejestrowana. Nie stanowi to jednak o wybitnej jakości tworu Tylera, tym bardziej, że na krążku najzwyczajniej w świecie potrafi męczyć. Osobiście bardziej przypadła mi do gustu inna tegoroczna praca Briana, Battle: Los Angeles.

Inne recenzje z serii:

  • Fast and the Furious: Tokyo Drift
  • Fast & Furious
  • Furious 7
  • The Fate of the Furious
  • Najnowsze recenzje

    Komentarze