Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Herbert Grönemeyer

American, the (Amerykanin)

(2010)
5,0
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 08-11-2010 r.

Skąd Herbert Grönemeyer – niemiecki aktor (zagrał korespondenta wojennego w słynnym Das Boot), piosenkarz i producent muzyczny wziął się na stanowisku kompozytora ścieżki dźwiękowej do dramatu sensacyjnego z Georgem Clooneyem?- takie pytanie pewnie wielu cisnęło się na usta. Co prawda poza największą gwiazdą w The American z USA pochodzą już chyba tylko pieniądze, niemniej wciąż dziwić może zatrudnienie do obrazu, bądź co bądź finansowanego przez hollywoodzkie wytwórnie, człowieka, którego dorobek w muzyce filmowej ogranicza się do jednego musicalu i dwóch rodzimych obrazów telewizyjnych. Najwyraźniej jednak nie jest to film, w którym producenci decydują o obsadzeniu każdej fuchy i reżyser miał wolną rękę w wyborze autora muzyki. A powód, dla którego Anton Corbijn wybrał Grönemeyera jest bardzo prozaiczny. Otóż obaj panowie znają się i współpracują od wielu lat (Corbijn zanim wziął się za kręcenie filmów był fotografem i autorem videoclipów) a w pełnometrażowym debiucie reżysera, filmie Control z 2007r., Niemiec zagrał nawet epizodyczną rolę.

Gdy pierwszy raz zetknąłem się z soundtrackiem do The American, byłem nawet mile zaskoczony. Nie usłyszałem wprawdzie niczego, co by mną wstrząsnęło, czy chociaż przyprawiło o szybsze bicie serce, niemniej kilka kameralnych, melodyjnych motywów okazało się całkiem przyjemnym doznaniem muzycznym i nie zdradzało skromnego doświadczenia Grönemeyera na polu ilustracji filmowej. Drobne rozczarowanie przyszło z kolei, gdy zapoznałem się z działaniem tej muzyki w kontekście filmowym. Muzyka Niemca nie kiksuje w żadnej scenie, generalnie działa bardzo poprawnie, ale… niewiele ponadto. Istnieje ta kompozycja jakoś tak niezauważenie i choć w obrazie nie ma wielu dialogów, mało jest akcji, przez co wydaje się być wdzięczny dla kompozytora, to nie potrafi się ona wybić, pozostając nieinwazyjnym „plumkaniem”, z którego po seansie niemal nic się nie pamięta. Owszem, Main Title nieźle rozbrzmiewa w napisach początkowych, a raz czy dwa ładnie zabrzmi fortepianowy czy gitarowy motyw. Jednak specjalnie nie podnosi to emocji, nie dodaje kolorytu, ani nawet w ucho zwyczajnie nie wpada, choć już przecież dwa pierwsze tracki na albumie są bardzo melodyjne. W filmie jednakowoż zaskakująco umykają, a może to tylko ja byłem pod takim wrażeniem urokliwej Abruzji niczym żywcem wyjętej z turystycznego folderu oraz naturalnie pięknej Violante Placido, w niejednej scenie odsłaniającej pełnię wdzięków, że zupełnie zignorowałem wysiłki kompozytora…

W przypadku leniwych, kameralnych dramatów, nawet quasi sensacyjnych jak ten, rolą muzyki jest często odpowiednia ilustracja nie tylko tego, co na ekranie widać, ale i tego, co zostało niedopowiedziane i co rozgrywa się w umysłach i sercach bohaterów. Czy w przypadku Amerykanina Grönemeyerowi udaje się oddać w swej kompozycji rozterki i problemy wewnętrzne płatnego zabójcy, który pragnie uciec od dotychczasowego życia? Sam film wydaje mi się nieco pretensjonalny i raczej udający psychologiczną głębię niż posiadający ją w rzeczywistości, toteż nawet szczególnie nie próbowałbym tego typu refleksji w muzyce poszukiwać. Jest The American raczej muzyką klimatu, swoim minimalizmem dokładającym cegiełkę do budowy nieco posępnej, leniwej atmosfery obrazu, aczkolwiek to samo można by osiągnąć przy pomocy jakiejkolwiek innej kompozycji o zbliżonej stylistyce. Muzyka rozpisana jest najczęściej na solowy fortepian wygrywający spokojne motywy o nieskomplikowanej strukturze, gdzieniegdzie dokłada Niemiec do tego niewielką sekcję smyczkową, gitarę, czy kobiecą wokalizę. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma tu próby ukazania emocji towarzyszących głównemu bohaterowi. Czuć tu pewien smutek, zniechęcenie czy zmęczenie wręcz. Nawet fragmenty, które można by określić mianem muzyki akcji czy suspensu, zdają się tym epatować. Z drugiej strony są i utwory nieco bardziej pogodne, nawiązujące do wątku miłosnego (After Dinner), a także bardziej dramatyczne, o większej intensywności emocjonalnej, jak The Procession czy Mr. Butterfly’s Last Journey. Wszystkie one zdają się wyjęte z filmowego kontekstu działać o wiele lepiej niż w obrazie, jednakże trudno też mówić o jakichś szczególnie godnych zapamiętania fragmentach. Tego typu motywów jednak muzyka filmowa trochę już przeżyła.

Od soundtracku odstraszać może trochę konstrukcja albumu. Pomiędzy ilustrację Grönemeyera wydawcy zdecydowali się bowiem wepchnąć chyba wszystkie utwory źródłowe, jakie znalazły się w filmie. Mamy zatem kilka włoskich piosenek a nawet arię operową (użycie przez reżysera fragmentu Madame Butterfly Pucciniego to chyba niezbyt wyszukane odniesienie do głównego bohatera Amerykanina nazywanego Panem Motylem…). Choć początkowo starałem się omijać je i słuchać samej muzyki ilustracyjnej, to po jakimś czasie stwierdzam, iż z wyjątkiem wspomnianej opery i może nazbyt skocznego Tu Vuò Fa L’Americano całkiem przyzwoicie komponują się piosenki ze ścieżką Niemca, sprawiają, że całości słucha się w moim odczuciu nawet lepiej, a bez nich byłby soundtrack całkiem monotonny (i tak troszeczkę na taką przypadłość cierpi on niestety). Większym problemem są na pewno króciutkie utwory, a po co umieszczono coś takiego jak 16-sekundowe 1st Call to Pavel (Excerpt) pozostanie nieodgadnioną tajemnicą wydawców.

Reżyser wypowiadając się na temat muzyki w The American stwierdził, że pierwszym jego pomysłem była stylistyka bluesowa. Później zastanawiał się nad score’m w stylu spaghetti-westernów Morricone, gdyż w jego obrazie sporo jest spokojnego budowania napięcia w stylu Sergio Leone (zresztą oczywisty ukłon złożony obu twórcom został w scenie w barze), a ostatecznie wybrał minimalistyczne, fortepianowe motywy. Cóż, teraz można się już tylko zastanawiać czy stylistyka a la Ennio pasowałaby, czy też położyła film nadmierną emocjonalnością (a może przeciwnie- dałaby mu nieco dystansu i wyszłoby mu to na dobre?). Kameralne kompozycje Grönemeyera sprawują się przyzwoicie ale nie wzbogacają szczególnie filmu. Na płycie zyskują, jednak również nie na tyle, by można uznać soundtrack niemieckiego kompozytora za jakieś bardziej istotne wydarzenie na rynku muzyki filmowej. Jako, że młodzi kompozytorzy w roku 2010 szczególnego szturmu na pozycje swoich doświadczonych kolegów nie przypuścili, to Niemiec i tak predysponuje do miana odkryć gatunku. Wystawione jego pracy przeze mnie trzy gwiazdki wydać się mogą dość surowe, jednak pamiętajmy, że oznaczają dzieło solidne, mające swoje atuty. Jeśli ktoś lubuje się w pokrewnej stylistyce, to spokojnie może od siebie jeszcze z pół gwiazdki dorzucić.

Najnowsze recenzje

Komentarze