Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Michael Wandmacher

Piranha 3D (Pirania 3D)

(2010)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 13-10-2010 r.

Alejandre Aja nie zamierza opuszczać swojego ulubionego filmowego gatunku i po świetnym remake’u Wzgórza mają oczy, niezłych Lustrach, tym razem postanowił postraszyć również nie oryginalnym pomysłem, bo odświeżeniem idei z krwiożerczymi piraniami, które po raz pierwszy atakowały na ekranie w 1978 roku. Słowo „postraszyć” wszakże nie jest do końca na miejscu, gdyż o ile w poprzednich obrazach Francuz dość poważnie podchodził do tematu, o tyle tym razem raczej bawi się w camp i tanie gore, niczym Tarantino z Rodriguezem parę lat wcześniej przy okazji Grindhouse. I to de facto ratuje film, bo gdyby ktoś próbował kręcić Piranię na serio, poniósłby totalną porażkę, scenariusz to bowiem zlepek przerysowanych klisz i slasherowych schematów. Aja na szczęście potrafi z nich sklecić całkiem przyjemną rozrywkę dla miłośników hektolitrów krwi i powabnych, skąpo ubranych (bądź wcale) dziewcząt. Gdyby jeszcze na siłę producenci nie robili z tego 3D, byle tylko więcej zarobić… ale to już temat do odrębnej dyskusji.

Aja w Hollywood współpracował już z duetem tomandandy oraz (i to była niewątpliwie najlepsza i najbardziej ambitna muzyka do jego filmu) z Hiszpanem Javierem Navarrete. Tym razem w roli kompozytora debiutuje u tego reżysera Amerykanin o niemiecko brzmiącym nazwisku Michael Wandmacher. Ilustracja do slashera, nawet w wersji (pseudo) 3D to dla tego pana nihil novi. Rok wcześniej napisał muzykę do Krwawych walentynek 3D, ma w swoim dorobku także kompozycje do takich „dzieł” jak Cry Wolf, Po prostu walcz czy Punisher: Strefa wojny, w których serwował nam raczej sztampowe współczesne brzmienia muzyki filmowej łączące orkiestrę z elektroniką czy rockowym instrumentarium. Jeśli ktoś oczekiwał, że Piranha 3D od tej stylistyki odejdzie, że Wandmacher nawiąże tu do Pino Donaggio czy Stelvio Ciprianiego, którzy ilustrowali stare filmy o morderczych rybkach… cóż… Chyba nikt się jednak nie łudził.

Zatem jest standardowo i do przewidzenia. Wydaje mi się, że choć w filmie ilustracja Wandmachera sprawuje się poprawnie, to zabrakło jej trochę tego pastiszowego przejaskrawienia, które ma w sobie obraz. Ponadto w samym obrazie często na dalszy plan spychają ją licznie wykorzystywane utwory techno, hip-hop czy piosenki w ostrzejszych klimatach (wydany zresztą został równolegle song-track), choć nie wiem czy najbardziej pamiętliwy nie będzie słynny Flower Duet z opery Lakmé Léo Delibesa, wykorzystany w najbardziej zmysłowej scenie filmu. Wspomniane ostrzejsze brzmienia odbijają się zresztą w score Wandmachera, choćby w takim utworze jak Marina Attack Part 2 przepełnionym gitarowymi riffami i perkusją, „godnym” filmów o Iron Manie (to samo można by napisać o motywie z napisów końcowych). Z utworów, które można określić jako action score mnie już zdecydowanie bardziej podoba się równie krzykliwy Pack Attack, który jednak ma w sobie nieco więcej kompozytorskiej inwencji i kreatywności w wykorzystaniu elektroniki czy sekcji dętej, czy też bardziej orkiestrowy Army of Teeth.

Generalnie ten, przypominający momentami styl Briana Tylera, action-score nie robi wrażenia w filmie. Ot, jest i nie przeszkadza. Na płycie różnie bywa. Jednym przypadnie do gustu, inni, którzy za takim stylem nie przepadają, będą go omijać szerokim łukiem, gdyż drażnić będą ich syntezatorowe czy gitarowe „ozdobniki”, którymi uparcie Wandmacher urozmaica brzmienie orkiestry. Problem tak naprawdę w tym, że poza muzyką akcji za wiele ciekawego tu nie znajdziemy. Tematy? Jedyne, co można wyróżnić w tym względzie to prosty, acz całkiem efektywny, 4-nutowy niepokojący motyw tytułowych ryb, przewijający się przez cały score. Poza tym parę niewyróżniających się pomniejszych, pod względem ważności, motywów. Liryki praktycznie brak, underscore jest zaś poprawny pod względem filmowej funkcjonalności, jednak na płycie z oczywistych względów nieatrakcyjny, w dodatku niemogący imponować techniczną maestrią. Chwilami wraz z suspensem czy muzyką o bardziej dramatycznym charakterze przypomina trochę elektroniczne wariacje tomandandy w The Hills Have Eyes. I to momentami bywa nawet niezłe, jak w Blood Red Sand czy Pressure Wave.

Muzyce do horroru niezwykle ciężko radować miłośników filmówki w oderwaniu od filmu. To udaje się tylko najlepszym pracom a niewątpliwie Piranha Michaela Wandmachera do takich się nie zalicza. Ma swoje lepsze momenty, które mogą zadowolić słuchaczy niewymagających głębokich emocji i kreatywnych idei, których nie męczy stylistyka miksująca hałaśliwą orkiestrę z gitarami elektrycznymi i syntezatorami. Jednak i to są tylko momenty. Ostatecznie bowiem mamy do czynienia z muzyką przeciętną, na pewno nie taką, o której trzeba by napisać „gniot”, jednak nie wykraczającą poza rzemieślnicze średniactwo. Płyta, z którą można się zapoznać bez uczucia zażenowania, a jednocześnie taka, której nieznajomość na pewno grzechem nie będzie. Gdyby jeszcze wydawca mając do dyspozycji mnóstwo ujęć z filmu z pięknymi paniami, nie zdecydował się wepchnąć na okładkę wrzeszczącego Jerry’ego O’Connella, to może chociaż dla tego elementu warto by mieć ów album w swej kolekcji…

Najnowsze recenzje

Komentarze