Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Cliff Martinez

Solaris 1

(2002)
-,-
Oceń tytuł:
Mariusz Tomaszewski | 15-04-2007 r.

Przyznam, że z dużym niepokojem oczekiwałem na kolejną ekranizację słynnej powieści Stanisława Lema Solaris. Książkę tą bardzo lubię, zaś znając stosunek samego pisarza do rosyjskiej adaptacji jego prozy, nawet nie próbowałem obejrzeć wersji z 1972 roku. Tym razem na warsztat naszego pisarza wzięło hollywood. Można więc było spodziewać się dosłownie wszystkiego. Nie zdziwiłbym się, gdyby zrobiono z tego film akcji ku uciesze amerykańskich widzów. Jednak zostałem bardzo mile zaskoczony. A po tym, co amerykanie zrobili z I Robot Isaaca Asimova jeszcze bardziej doceniam nową wersję Solaris. W ekranizacji z 2002 roku za kamerą stanął Steven Soderbergh, który pomijając zakończenie bardzo wiernie oddał klimat panujący w książce. Naturalnie taki stan rzeczy przyczynił się do tego, że film nie odniósł sukcesu komercyjnego. Niestety za oceanem nadal panuje zła maniera, że filmy z gatunku s/f muszą być efektowne i zrobione za ogrom pieniędzy. Wszystko co odbiega od tego wyobrażenia od razu skazane jest na zagładę. Mnie osobiście nowa wersja Solaris bardzo przypadła do gustu. Wychodząc z kina byłem mile rozczarowany i muszę się przyznać, że bardzo duża w tym zasługa Cliffa Martineza.

Trochę to tajemnicza postać w światku kompozytorów muzyki filmowej. Pierwszy raz usłyszałem to nazwisko właśnie w związku z opisywanym tu tytułem. Od razu nasuwa się pytanie, czy Martinez to był dobry wybór do tego typu filmu. Urodzony w USA kompozytor swoją przygodę z muzyką zaczynał od muzyki rockowej, przez trzy lata był nawet perkusistą w słynnym zespole Red Hot Chilli Peppers. Sam nie za dobrze wiedziałem, czego można się spodziewać po kimś takim w kinie hard s/f. Nawet jeśli miałem jakieś przypuszczenia, to wszystkie one spaliły na panewce w chwili, kiedy zaczął się film.

Nie jestem wielkim fanem muzyki z gatunku ambient. Zawsze wolałem muzykę tematyczną, muzykę w której coś się dzieje. Nigdy za taką nie uważałem dźwięków w stylu ambience. Solaris Cliffa Martineza na pewno nie ma nic wspólnego z muzyką filmową jaką do tej pory słyszałem. Bez najmniejszego problemu muzyka ta mogłaby istnieć samoistnie bez obrazu jako przedstawiciel gatunku ambient. Dlatego sam zadaję sobie pytanie, cóż takiego znajduje się w tej muzyce, że przypadła mi ona do gustu?

Temat przewodni. Temat który słyszymy praktycznie przez cały album. Towarzyszy nam on od samego początku do końca ścieżki w różnych aranżacjach. Wszystko utrzymane jest w jednostajnym tempie, a jednak nie nudzi. Główny temat, który słyszymy po raz pierwszy w First Sleep zarówno jak i cały score jest bardzo klimatyczny, wręcz hipnotyczny. Muzyka narasta powoli, jakby leniwie osiąga swoje apogeum po czym ponownie zwalnia. Zabieg ten powtarzany jest bardzo często, dzięki czemu całość osiąga taką a nie inną formę. Martinez do stworzenia takiego klimatu użył skromnego instrumentarium. Delikatna sekcja smyczkowa, celesta, perkusja oraz cała gama instrumentów etnicznych. Wszystko mocno wspierane bardzo dobrą elektroniką. Można by zaryzykować stwierdzenie, że pomijając utwory, gdzie wyraźnie słychać temat przewodni, całość tworzy jeden wielki underscore. Jest on jednak tak skonstruowany, że w filmie wypada wręcz rewelacyjnie, a poza obrazem broni się bez większych problemów.

Z początku duże wrażenie wywarła na mnie oryginalność tej muzyki. Jednak Martinez już wcześniej w Traffic pokazał, że świetnie czuje się w ambientowych klimatach. Z jednej strony mamy zatem powiew świeżości, z drugiej jednak kompozytor powiela swoje dokonania. Jako iż z obrazem muzyka współgra bardzo dobrze, nie wypada czepiać się źródła inspiracji kompozytora. Tak więc nie jest to muzyka dla każdego. Bez wątpienia taki rodzaj muzyki znajdzie swoich antagonistów. Mnie jednak całość bardzo się podoba i polecam każdemu, kto ma ochotę wejść w swoisty muzyczny trans.

Najnowsze recenzje

Komentarze