Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Randy Newman

Bug’s Life, A (Dawno temu w trawie)

(1998)
-,-
Oceń tytuł:
Marek Łach | 27-07-2010 r.

O ile przy okazji Toy Story Randy Newman – z racji braku doświadczenia w świecie animacji – musiał zaufać głównie swojemu instynktowi i w rezultacie pierwsza jego pixarowska ścieżka przypomina momentami błądzenie we mgle, o tyle w przypadku Dawno temu w trawie kompozytor czuł się już wystarczająco pewnie, by napisać ilustrację, którą dzisiaj, z perspektywy czasu, uznać można za jedną z ciekawszych propozycji kina animowanego lat 90-tych. Pomysłowa, bogata w tematy, ale jednocześnie utrzymana w charakterystycznym stylu Newmana, należy ona również do najlepszych ścieżek powstałych na potrzeby studia Pixar.

Pierwszą różnicą w zestawieniu z Toy Story jest stosunek Newmana do muzycznego kanonu obowiązującego od czasu klasycznych filmów rysunkowych. Przygody Chudego i Buzza zilustrowane były w sposób nawiązujący do modelu stworzonego przez Carla Stallinga. Twórca Toy Story na tym jednak nie poprzestał – w każdej kolejnej jego pracy czuć można było coraz śmielsze wzbogacanie tradycyjnego mickey-mousingu o nowe elementy. Dzięki temu w najlepszych jego dokonaniach na gruncie kina animowanego – James and the Giant Peach oraz A Bug’s Life – udało się ów archaiczny ilustracjonizm zepchnąć na dalszy plan i w rezultacie stworzyć ścieżki na wskroś nowoczesne.


Dawno temu w trawie nie jest wprawdzie całkiem wolne od infantylnego underscore, niemniej wadę tę równoważy kilka rzeczy – przede wszystkim, w odróżnieniu od Toy Story, Newman sięga po bardziej „dojrzałe” formy wyrazu, które już kilka lat wcześniej stały się nieodłącznym składnikiem współczesnej animacji. Disney’owskie projekty połowy lat 90. pokazały, że nowoczesne kino familijne dorosło, a razem z nim dorosła też widownia; także w konkurencyjnych dla recenzowanej tu ścieżki Księciu Egiptu oraz Mulan kompozytorzy otworzyli się na widza bardziej wyrobionego, oczekującego emocji i dramaturgii nie mniejszych niż w przedsięwzięciach czysto aktorskich. W tę samą stronę zaczął dążyć Pixar.

Jest to chyba najbardziej melodyjna ze wszystkich ścieżek studia, zbudowana w oparciu o aż siedem tematów. Są dwa znakomite tematy heroiczne, w klasycznym newmanowskim stylu, jest złowrogi temat dla filmowych antagonistów, jest rubaszny nieco temat cyrkowców (utrzymany w konwencji Sousy, Kinga czy Fučíka); album otwiera charakterystyczna melodia piosenki oraz świetny swingujący temat dla głównego bohatera (The Flik Machine), tytułowi filmu towarzyszy zaś prześliczny, utrzymany w stylu nobliwej, lirycznej americany temacik z A Bug’s Life Suite.

Pod względem chwytliwości i przebojowości jest więc bardzo dobrze – muszę jednak a propos ich oddziaływania w filmie poczynić parę uwag. W czasie seansu odniosłem wrażenie, iż Newman trochę za bardzo spieszy się z wprowadzeniem wszystkich motywów – w zasadzie po trzydziestu minutach filmu znamy każdy z nich. Nieco brakuje więc stopniowego, bardziej ostrożnego ich zainicjowania i rozwinięcia. W szczególności odnosi się to do jednego z tematów heroicznych, którego wczesne wejście burzy element zaskoczenia, zwłaszcza że w późniejszych scenach występuje on w identycznych aranżacjach. Newman ma się czym pochwalić, jego melodie są bardzo udane, niemniej niepotrzebnie wykłada on wszystkie karty na stół tak szybko – w efekcie wywołuje tą zagrywką wrażenie powtarzalności, którego z łatwością można było uniknąć.

Pomijając jednak ten kiks, ścieżka w kolejnych scenach wypada dobrze i wyraziście. Energetyczny jazz Newmana bardzo sprawnie wprowadza element komizmu i slapsticku, wcale nie tak oczywisty w tym akurat filmie, wrażenie robi też cała kulminacyjna konfrontacja, wypełniona mocarną i efektowną muzyką akcji; takiej dawki triumfalizmu i rozmachu nie posiada finał żadnej innej pixarowskiej ścieżki kompozytora. Jeśli dodamy do tego doskonałą suitę, która wieńczy płytę i na przestrzeni pięciu minut zbiera w koncertowych wersjach wszystkie ważniejsze tematy, otrzymujemy bardzo przyjemny, lekki ale i ekscytujący album, który mimo paru mniej frapujących fragmentów underscore dostarcza sporo frajdy i rozrywki.

No i piosenka – The Time of Your Life. Zabawna, chwytliwa, dowcipna na newmanowską modłę. Niemal szkoda, że dla niej akurat nominacji kompozytorowi poskąpiono. Na pocieszenie w tym samym roku dostał trzy inne, wśród których dla A Bug’s Life w kategorii „Najlepsza muzyka” miejsca nie mogło zabraknąć.

Najnowsze recenzje

Komentarze