Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Kenji Kawai

Mezame no hakobune (Open Your Mind)

(2005)
-,-
Oceń tytuł:
Łukasz Koperski | 25-07-2010 r.

Przygotowany na wystawę Expo 2005 do japońskiego pawilonu, wyreżyserowany przez twórcę kultowego Ghost in the Shell – Mamoru Oshii, Mezame no hakobune to obraz tyleż tajemniczy i nieszablonowy, co dziwny i trochę w sumie nudny. Pozornie może jawić się jako półgodzinna prezentacja możliwości grafików komputerowych (momentami zaskakująco marnych jak na A.D. 2005) z dodatkiem tradycyjnie filmowanych ujęć, pozbawiona fabuły filmowa etiuda skupiająca się na obrazie i dźwięku. Jednak w surrealistycznych kadrach można odnaleźć próbę ukrycia pewnych treści, fantazyjnej opowieści o powrocie na Ziemię w dalekiej przyszłości i kolejnych po Duchu w pancerzu zapytań o możliwe w przyszłości inne niż ludzkie form życia czy inteligencji, w tym przypadku powstałe w wyniku genetycznych manipulacji. Czy udaną, to już inna sprawa, bo pewnie podobnie jak Avalon, to co dla jednych będzie niezrozumiałym kiczem, dla innych czymś pomysłowym i inspirującym.

Oshi, podobnie jak przy większości swoich najbardziej znanych dzieł, zaprosił do stworzenia ścieżki muzycznej swojego rodaka Kenji’ego Kawai. Japoński kompozytor pokazał już przy okazji poprzednich wspólnych projektów z reżyserem, że doskonale odnajduje się w jego obrazach i potrafi oddać brzmieniem ich ducha i emocje. A przy tym potrafi skomponować tak kapitalne tematy czy utwory jak chociażby takie Log Off z Avalonu. Przy okazji Open Your Mind* współpraca tych dwóch panów po raz kolejny daje fantastyczne rezultaty. I o ile ze słuchalnością na płycie muzyki z innych dzieł Oshii różnie bywa, gdyż obok znakomitych tematów można tam znaleźć sporo elektronicznego ambientu, który wyjęty z filmowego kontekstu zwyczajnie przynudza, tym razem konstrukcja filmu i brak dialogów sprawia, że otrzymujemy bodaj zdecydowanie najlepiej przyswajalną poza obrazem ścieżkę Kawai.


Intermission: Antrakt

Mezame no hakobune składa się z trzech segmentów poprzedzonych dodatkowo prologiem i zwieńczonych epilogiem, odnoszącym się do japońskich panteistycznych wierzeń. Poznajemy wtedy stojące w lesie trzy mityczne istoty, do których odnosić się będą filmowe segmenty: antropomorficzne stwory o głowach ryby (woda), ptaka (powietrze) i psa (ląd). Zarówno prolog jak i epilog Kawai ilustruje w bardzo prosty, ale efektywny sposób: przy pomocy brzmień gongów, które z jednej strony nadają scenom niepokojącego, tajemniczego charakteru, z drugiej odnoszą się do tytułu utworu i przypominają dźwięki, jakie można było usłyszeć onegdaj w kinach czy teatrach, oznajmiające, że za chwilę zacznie się seans/przedstawienie.


Sho-Ho: Wspomnienia wody

Pierwszemu z segmentów towarzyszy muzyka chyba najbardziej optymistyczna, choć zarazem bardzo spokojna i melancholijna, dopiero w końcowej części zwiększająca dynamikę. Ale nic dziwnego, skoro ilustruje ona głównie obrazki cyfrowo wygenerowanych stworzeń morskich pływających na tle czegoś, co bardziej wygląda jak rozgwieżdżone niebo, jak odmęty oceanu. Obok bardzo ładnych fraz na smyczki po raz pierwszy natrafimy tu na charakterystyczne wokale 7-osobowego kobiecego chórku, nawiązujące najprawdopodobniej do tradycyjnych śpiewów ze średniowiecznych japońskich teatrów.


Hyakkin: Poprzez czas

Środkowa suita jest to muzycznie bezsprzecznie największy hit tego krążka i jeden z najbardziej porywających tematów w karierze japońskiego kompozytora. Fantastyczny rytm perkusjonaliów przenosi nas z wody w przestworza, jednak tym razem wszystko obserwujemy jakby z kokpitu jakiegoś powietrznego pojazdu, a ujęcia i sposób kadrowania przypomina grę komputerową. Rytmika utworu idealnie zgrywa się z obrazem, choćby w scenie, gdy nadlatuje olbrzymie, mityczne stworzenie, a Kawai zwalnia, wycisza i muzycznie kontempluje obraz solowym wokalem. Większość to jednak porywająca perkusja, elektronika, smyczki, no i znów ten żeński chórek.


Ku-Nu: Wspomnienia siewu

W ostatnim akcie filmu Oshi ukazuje nam niejako genezę znanych z prologu postaci, skupiając się na tej z głową psa. Muzyka z tego segmentu zaczyna się niemrawo, minimalistycznie, przypominając nieco Ducha w pancerzu. Do pojedynczych brzmień gongów i syntezatorów wkrótce dołącza chór, tym razem najbardziej smutny, jakby pełen tęsknoty. Wkrótce temat podejmuje etnicznie brzmiący instrument dęty drewniany. Z czasem, po wprowadzeniu perkusji, kompozycja nabiera tempa, jednak ciągle, mimo że w dalszych fragmentach zyskuje odrobinę radości, pozostaje z trzech długich, suitą o najmniej optymistycznym brzmieniu.

Mamy na krążku zatem 3 ponad ośmiominutowe kawałki, z których każdy ma nieco inny charakter: od ciepłego, kojącego, poprzez dynamiczny, porywający, po smutny, nieco ponury. Wszystkie tak razem, jak i osobno stanowiące świetne, dające dużo przyjemności słuchaczowi utwory. Nawet gdy wyjąć score z filmu, w ogóle nie brać pod uwagę jego kontekstu, będzie to muzycznie wyborne 26 minut. Zresztą znajomość obrazu szczególnie chyba do docenienia muzyki potrzebna nie jest, choć jak zwykle, może pomóc. Co prawda można się jeszcze zastanawiać o czym śpiewają japońskie chórzystki i czy treść ich wokaliz w jakikolwiek sposób uzupełnia wizualną treść filmu Oshii. Cóż, niestety tego większość słuchaczy w naszym kręgu kulturowym może się tylko domyślać, jednak jeśli założymy, że jest ten aspekt w jakimś sensie porównywalny z Avalonem, to możemy postawić tezę, że zapewne treść śpiewana przez chórek w każdym utworze wiąże się z ilustrowanym fragmentem, ale też treść nie jest najistotniejsza i nie jest niezbędna do interpretacji obrazu.

Rozważania te nie zmieniają faktu, że mamy tu do czynienia w mojej opinii z najlepszym soundtrackiem Kenji’ego Kawai. Być może Japończyk napisał kompozycje jeszcze lepiej sprawujące się w filmie (ale dlatego, że ilustrujące ciekawszy obraz) czy bardziej rozbudowane od strony technicznej, artystycznie bardziej ambitne, być może nie jest to też jego najbardziej oryginalna czy pomysłowa kompozycja i słychać tu pewne ograne już może cechy charakterystyczne stylu kompozytora, czy jakieś drobne zapożyczenia i podobieństwa do prac wcześniejszych, ale biorąc pod uwagę sam krążek z muzyką, lepiej jak w Open Your Mind chyba nigdzie indziej nie jest. Do Mezame no hakobune w ujęciu płytowym można by przyczepić się chyba tylko za bardzo krótki czas trwania. Cała reszta to w zasadzie ‘cud, miód i orzeszki’ zwłaszcza dla fanów kompozytora i jego elektroniczno-wschodnio-newage’owego brzmienia, ale nie tylko dla nich. Dlatego też myślę, że maksymalna nota specjalną przesadą nie będzie, tym bardziej, że tak łatwo zamknąć oczy i dać się ponieść muzyce Kawai.

* – Open Your Mind to międzynarodowy, anglojęzyczny tytuł obrazu, choć dosłowne tłumaczenie japońskiego to Arka przebudzenia. Jak więc widać nie tylko polscy tłumacze tytułów filmowych mają bogatą wyobraźnię, niekoniecznie idącą tym samym tropem co autorów filmu. 🙂

Najnowsze recenzje

Komentarze