Your browser is not supported! Update your browser to improve your experience.
Thomas Newman

Finding Nemo (Gdzie jest Nemo?)

(2003)
5,0
Oceń tytuł:
Marek Łach | 15-07-2010 r.

„Zwykle startuję od koloru, w opozycji dla melodii. Dlatego chyba, ponieważ dochodzę do wniosku, że w którymś momencie tak czy siak melodię będę musiał napisać. Jest więc ona czymś już naddanym, podczas gdy rozmyślanie nad kolorami sprawia dużą przyjemność.” – te słowa Thomasa Newmana w ogólny sposób trafnie chyba podsumowują metodologię jego pracy, będącą kluczem do sukcesu najlepszej moim zdaniem pixarowskiej ścieżki dźwiękowej, Finding Nemo. Najlepszej, bo najbardziej niekonwencjonalnej i najdojrzalej traktującej – przynajmniej do czasu giacchinowskiego Married Life – animowanych bohaterów, nareszcie pozbawionych piętna muzycznej infantylizacji.

Gdzie jest Nemo? zwycięża jednak również na innych płaszczyznach. Zatrudnienie Thomasa Newmana było kapitalną decyzją – o ile jego kuzyn Randy nadał pixarowskim kompozycjom witalność i ruchliwość, to autor American Beauty poszedł o krok dalej i podobnie jak Zimmer czy Goldsmith w latach 90-tych, tak i on spojrzał na animację przez pryzmat swoich dokonań dramatycznych. Randy w A Bug’s Life balansował już na granicy pełnokrwistej przygody; Thomas w Finding Nemo wnosi do podwodnego świata muzyczną wyobraźnię i głębię.

Ścieżka przede wszystkim zachwycająco wypada w samym filmie. Newman bardzo drobiazgowo i pieczołowicie dawkuje fundamenty, na jakich oparł swoją wizję oceanu – pierwsze kilkanaście minut obrazu Stantona to prawdziwy popis umiejętności i pomysłowości kompozytora. Nieco tajemniczy, zawieszony między radością i melancholią klimat buduje niepozorne Wow z pięknym współbrzmieniem fortepianu i fletu; Nemo Egg (Main Title) wprowadza przecudnej urody temat główny, o którym nieco dalej; bogactwo podwodnego królestwa opiewają triumfalne, pompatyczne First Day oraz Mr Ray, The Scientist; apogeum relaksacyjnego nastroju stanowi wreszcie naprawdę śliczne Field Trip, które choć krótkie, jest jedną z najbardziej urokliwych ilustracji „przyrodniczych”, jakie zrodziła muzyka filmowa ostatniej dekady i nie tylko. Jeśli dodać do tego fragmenty na oficjalnym albumie niewydane, wypada przyklasnąć z podziwem absolutnie niezwykłej panoramie, jaką roztaczają przed widzami Newman i Stanton – barwność podmorskiej fauny i flory znajduje wierne odbicie w muzyce.

Pierwsze kilkanaście minut innemu kompozytorowi posłużyłoby jako kanwa dla całej ścieżki, u Newmana jednak jest to tylko wstęp, w myśl chyba porady, jaką udzielił mu kuzyn Randy: ”Patrz wyłącznie na 10 kolejnych minut, nie wyglądaj dalej, bo zatoniesz”. Konwersja chwytów stosowanych przez autora wcześniej w kinie dramatycznym na potrzeby animacji jest niezwykła – tropów ścieżki można doszukiwać się w pracach zarówno sprzed ery American Beauty (chociażby Oscar and Lucinda), jak i w późniejszych (podobieństwa stylistyczne do tematu z Six Feet Under). Niepodrabialna newmanowska kreatywność cechuje również muzykę akcji – Friends Not Food jest na tle dokonań reszty Hollywoodu wręcz unikatem, proponując słuchaczowi frenetyczny dialog smyczków i sekcji dętej o charakterze na co dzień w Fabryce Snów niespotykanym; gwałtowny, majestatyczny wstęp do Stay Awake zapowiada burzliwe sekwencje akcji z Wall.E; porywisty, forsowny Fish In My Hair! wraz z epickim Swim Down w ekscytujący sposób podsumowują newmanowską wyprawę w rejony orkiestrowego monumentalizmu.

Muzyka akcji osiąga w filmie dramaturgię, której nie powstydziłoby się mocne kino sensacyjno-przygodowe. Wracając jednak na chwilę do liryki, wzbogacającej w dojrzały, przekonujący sposób emocje ekranowych postaci (nie ma tu miejsca na banał czy łopatologię, jaka nieraz wkrada się do animacji), warto wspomnieć raz jeszcze o temacie przewodnim. On bowiem w utworze The Little Clownfish From the Reef (w scenie, gdy Nemo dowiaduje się o poszukiwaniach jego ojca) wyzwala prawdziwą magię kina, w stopniu, jaki nawet pixarowscy mistrzowie z rzadka osiągają.

By przed konkluzją ostudzić nieco powyższy potok zachwytów, wypada – nie pierwszy i nie ostatni raz w przypadku Newmana – wypunktować wady prezentacji albumowej. Muzyka jako taka jest błyskotliwa i poraża bogactwem – niemniej rozbicie jej do kształtu produkcyjnego planktonu to decyzja karygodna. Początkowe sekwencje filmu bez większego problemu można by zaaranżować w dłuższe suity, efekt takiej introdukcji byłby nawet bardziej wymowny; poświęcając na chwilę chronologię płytowej narracji, dało się również pogrupować wątki Nemo i jego ojca w dwa oddzielne bloki utworów. W szczególności finałowi albumu brakuje spójnego, mocnego akcentu w postaci kilkuminutowej kulminacji. Udany cover Robbiego Williamsa nie zaciera niestety tego wrażenia – świadomie więc zaniżam nieco ocenę płyty, by zwrócić uwagę na ów, nie ukrywajmy, dotkliwy problem.

Poza tym jednym elementem trudno jednak wskazać więcej minusów. Cudownie wtopiona w nastrój filmu, wspaniale korespondująca z ekranową feerią barw muzyka Newmana pokazuje, że w odpowiednich rękach kino animowane jest medium o nieograniczonych wręcz możliwościach. W mojej opinii – wielki muzyczny triumf studia Pixar i materiał na współczesny klasyk.

Najnowsze recenzje

Komentarze